ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

TYDZIEŃ Z ZAPACHAMI LAT 90

TYDZIEŃ Z ZAPACHAMI LAT 90

„W 1990 byłem świeżo po maturze. Wchodziłem w dekadę studiów, podróży i bardzo dobrych zapachów, które w tym tygodniu chcę sobie i Wam przypomnieć. Również ich reklamy, bo uważam, że są świetne.”

Tak każdego dnia w kończącym się tygodniu witałem się z wami na Facebooku i Instagramie zabierając w tę fantastyczną, sentymentalną podróż do zapachowych lat 90. Dziś Internet nazwałby to pewnie #ThrowbackWeek. Zwał jak zwał, mnie ten powrót do lat wczesnej dorosłości bardzo dobrze zrobił. Pozwolił odpocząć od natłoku nowości, zatrzymać się, skupić na tym co dobre i przywołać dziesiątki obrazów i wspomnień z tamtego okresu.

Dla mnie matura i wejście w dorosłość, dla Polski epoka transformacji i zachłyśnięcie się zachodnim kapitalizmem. U mnie studia, tu i tam, nowe znajomości, mnóstwo koncertów, wakacje spędzane pod namiotem w Lasku Bulońskim lub na kwadracie w Londynie. Długie włosy i ubrania we wszystkich kolorach pod warunkiem, że były czarne. Muzycznie The Smiths, The Cure, Radiohead, Sting i Tom Waits. Wycieczki do Warszawy, gdzie znajdował się pierwszy i jedyny butik Levi’s w celu upolowania wymarzonych 501-nek. Na ekranach telewizorów pierwsze reklamy hipnotyzujące czymś co nazywało się salon shampoo (chodzi oczywiście o Wash&Go). Pierwsze supermarkety, salony IKEA, pierwsze McDonald’sy, ale w Warszawie, na Nowym Świecie również na najwyższym poziomie prowadzone butiki Diora i Estee Lauder. Nigdy tego nie zapomnę. Po zakupach w Levis’ie przybiegałem do butiku Diora gdzie były wbudowane w ścianach ekrany, na których leciały reklamy Fahrenheita. Jak był czas leciało się potem do bardziej kameralnego butiku Guerlain przy ul. Moliera, w budynku Teatru Wielkiego. Tam poznałem i pokochałem Samsarę..

W Polsce fascynacja wszystkim co zachodnie (tak, oglądałem namiętnie Beverly Hills 90210), a na Zachodzie oddech świeżości po ostentacji i blichtrze poprzedniej dekady. Na scenę weszły ręka w rękę, z jednej strony styl grunge (Nirvana!), z drugiej powrót do prostoty i natury (pamiętam, że oprócz 501-nek i czarnego t-shirtu nic wtedy więcej nie potrzebowałem). To była epoka Top Models – prawdziwych gwiazd wybiegów i pierwszych stron magazynów tak pięknie sfotografowanych przez zmarłego niedawno Petera Lindbergha. Cindy Crawford, Naomi Campbell, Linda Evangelista, Christy Turlington, Kate Moss, Claudia Schiffer i  Tatiana Patitz… To były dziewczyny marzeń tamtych lat.

Moja pasja perfumeryjna na dobre rozkwitła grubo po roku 2000, ale już w latach 90, a nawet wcześniej temat mnie fascynował i nęcił. Nie było wówczas czegoś takiego jak nisza. Szczytem luksusu były zapachy sygnowane nazwiskami projektantów. Premiery zdarzały się rzadko, ale były absolutnymi wydarzeniami. Fenomen flankerów w zasadzie nie istniał. W perfumeriach (w latach 90 często jeszcze tzw. ‘prywatnych’) dostać można było za to pełne linie pielęgnacyjne poszczególnych zapachów. Mydło Samsara w cudnej orientalnej mydelniczce, puder do ciała Dune, perły do kąpieli Angel… To wszystko kupowało się na ekskluzywne prezenty. Lata 90 to dekada, w której ważnym klientem stała się młodzież. To do niej kierowano zapachy przepełnione ozonem, calonem i wolnością. To z myślą o nich właśnie wykreowano pierwsze androgyniczne perfumy unisex – Ck One.

Podziały na zapachy damskie i męskie miały się jednak całkiem dobrze. Wszystkie w zasadzie zapachy jakich używałem w tym tygodniu były męskimi odpowiednikami ich damskich protoplastów. Jak pachniały? Co komunikowały? Jakiego mężczyznę portretowały? Ceniącego prostotę i wartości rodzinne – jak ten z zielono-fougerowego Eternity for Men Calvina Kleina. Trochę zapatrzonego w siebie, z okruchami macho, których jeszcze nie strzepnął z rękawa po latach 80. Mowa oczywiście o Platynowym Egoiście Chanel. Był też mężczyzna zakochany w wolności, przestrzeni i morzu. To on używał L’Eau d’Issey japońskiego projektanta Issey Miyake. A ten, który składał miłosne deklaracje? Pamiętacie go? To facet z reklamy seksownego zapachu Declaration Cartiera szepczący słodkie słówka wprost do ucha ukochanej. A ten chłopak z zebrą na głowie? Tak, to on, zafascynowany egzotyką Czarnego Lądu. Używał przyprawowego Jungle pour Homme od Kenzo. Niektórzy do Afryki jeździli, inni tylko o niej słuchali i żyli kolonialnymi legendami przodków. To oni stawiali na półce piękny, przypominający kryształ flakon ze świeżo-skórzanym zapachem Safari for Men od Ralpha Laurena. A co mieli do wyboru ci, którym nie wystarczała świeżość ani klimaty stricte męskie? Dandysi tamtych czasów zlewali się piękną orientalną kompozycją YSL, która ujrzała światło dzienne dokładnie w połowie dekady – Opium pour Homme.

Każdy z tych zapachów nosiłem z nieskrywaną radością. Każdy udało mi się idealnie dobrać pod plan dnia, pogodę i nastrój. Czy różni je coś od dzisiejszych propozycji dla facetów? Czy bardzo się zestarzały? Po pierwsze z przyjemnością chcę odnotować, że każdy z tych siedmiu zapachów jest nadal dostępny w sprzedaży. To znaczy, że zdały egzamin czasu i są już z nami od co najmniej 20 lat. Tak, robiono je inaczej. Listy składników były dłuższe, ale nuty pięknie miksowano, tak by tworzyć wielowymiarowe, lecz jednolite w charakterze, kompozycje. Co przez to rozumiem? Zapachy świeże były zapachami świeżymi, zielone - zielonymi, skórzane - skórzanymi, a orientalne - orientalnymi. Tego mi trochę brakuje we współczesnych perfumach, które muszą być prawdziwymi multitaskerami – nadawać się jednocześnie na siłownię (powiew świeżości), do biura (męskie drzewne serce) i na randkę (zmysłowa tonkowa baza). No nie! Jak to było? Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego! Wolę mieć kilka zapachów na różne okazje, niż jeden kakofoniczny miszmasz. Jakie składniki często pojawiały się w zapachach dla mężczyzn lat 90? Te symbolizujące wolność, czystość i przestrzeń – dużo cytrusów, nuty kolońskie, aldehydy, akordy morskie i ozonowe. Uwielbiano zielone, męskie zioła – lawendę, szałwię, estragon. Wplatano często w dyskretny sposób kwiaty, głównie goździk, cyklamen, jaśmin i konwalię. Bazy były klasyczne i raczej niesłodkie. Dominowały w nich drewna, wetyweria, paczula, skóra, z rzadka piżmo. W żadnym nie znalazłem tak popularnej dziś fasoli tonka. Nie istniało też zakrojone na tak szeroką skalę korzystanie z mocarnych molekuł syntetycznych jak ambroxan, kaszmeran, iso-e super czy akigalawood. Te związki dodają dziś często perfumom czegoś co nazywam  ‘neonowym brzmieniem’. I przyznaję, że fajnie było w tym tygodniu od niego odpocząć.

A jak wy wspominacie dekadę lat 90? Które zapachy z tamtych lat cenicie najbardziej? Czy lubicie fundować sobie takie zapachowe powroty do przeszłości? Dla mnie była to wspaniała wyprawa. Te kompozycje wcale się nie zestarzały. Częściej muszę do nich wracać!

Zdjęcia reklam: www.pinterest.com

*RECENZJA* - Twilly d’Hermès Eau Poivrée

*RECENZJA* - Twilly d’Hermès Eau Poivrée

Diptyque, Prêt-à-Parfumer

Diptyque, Prêt-à-Parfumer