TYDZIEŃ GENDER BENDER
Are you man enough to wear Chanel No. 5? Or woman enough to splash on Azzaro Pour Homme?
… pyta Christopher Stocks w książce „Quintessentially Perfume”.
A ja mu odpowiadam: „I am! Podziały (już) nie interesują mnie!’
Dlatego też urządziłem sobie tydzień gender bender! Co to takiego? Gender bender to osoba, która aktywnie i świadomie kontestuje narzucone tradycją role płciowe. Zapachy gender bender to perfumy stworzone oficjalnie dla jednej płci, ale bardzo dobrze wypadające lub bardzo chętnie noszone przez płeć przeciwną. Przez ostatnie siedem dni nosiłem zapachy skierowane przez działy marketingu do kobiet - Pour Femme, For Her, Women… Ani przez minutę nie poczułem się mniej facetem.
Bo czy jaśmin wie, że pachnie kobieco? Czy drzewo cedrowe ma świadomość swojej męskości? Niektórzy twierdzą, że zapachy podobnie jak anioły, nie mają płci. Skąd więc podziały?
Hiszpańska marka odzieżowa ZARA wypuściła parę lat temu kolekcję ubrań określoną przez producenta mianem ungendered. Skierowana do millenialsów androgyniczna linia zawierała luźne koszulki i bawełniane bluzy, dżinsy, bermudy z dzianiny, a także spodnie dresowe typu jogger. Wszystkie projekty reklamowane były przez dwójkę modeli, chłopaka i dziewczynę, i kierowano je, bez żadnych podziałów, zarówno do kobiet jak i mężczyzn. Tym samy tropem od lat idą twórcy perfum unisex. Perfum, które są jak biały t-shirt lub klasyczne niebieskie jeansy. Kategoria ta, może nie bardzo silnie, ale jednak usadowiła się w mainstreamowych perfumeriach gdzieś pomiędzy półkami z napisami ‘dla niej’ i ‘dla niego’. Pojawiają się nowe określenia – genderless, gender-free, ungendered, gender-neutral – ale cały czas chodzi o to samo: tych zapachów może używać każdy! W perfumerii niszowej kwestia podziału na zapachy damskie i męskie wygląda zgoła inaczej. Niezależni twórcy co do reguły nigdy nie dzielili swoich kreacji według klucza płci. Twierdzą bowiem, że do perfumerii przychodzisz po emocje nie po produkt, a emocje z zapachowych półek wybierasz samodzielnie ignorując wszelkie podziały. Podobnie ma się sprawa z ekskluzywnymi liniami perfum najsłynniejszych domów mody, tzw. liniami butikowymi. Maison Christian Dior Collection, Les Exclusifs de Chanel czy linia Atelier domu mody Givenchy oferują zapachowy haute couture bez podziału na płci.
Problem z klasycznie pojmowanymi zapachami unisex czy genderless polega na tym, że najczęściej brzmią one – nomen omen – bezpłciowo. Producenci ograniczają się tu do różnorakiego oddawania świeżości i czystości. Przodują więc cytrusy, trochę nut kolońskich i zielonych, czasem jakiś powiew herbaty, słona bryza, chłodne górskie powietrze, może gdzieniegdzie zielona figa i parę równie zielonych listków bazylii. I to wszystko. A przecież wspaniały unisexowy potencjał mają wszelkiego rodzaju kadzidła. Na próżno ich jednak szukać na mainstreamowych półkach z napisem ‘unisex’. Swego rodzaju przełomem była ubiegłoroczna premiera Gucci. Mowa o Mémoire d'Une Odeur – zapachu tak innym i tak idealnie wpisującym się w nurt zapachów do dzielenia się, że bez dłuższego zastanawiania się uznałem go za jedno z najlepszych lansowań 2019
Ale co gdy chce nam się więcej? Więcej niż dają nam zapachy przypisane do naszej płci czy znajdujące się na półce unisex. Jest kilka dróg do spełnienia. Można pójść w niszę, w której brak podziałów, można samemu zacząć komponować perfumy lub najzwyczajniej w świecie zacząć ignorować narzucane nam przez marki ograniczenia. Przyznaję, że do tego ostatniego trzeba dojrzeć, bo utrwalane przez lata kanony nie łatwo ot tak wyprzeć. Od lat? Tak, choć bez przesady. Idea podziału zapachów na damskie i męskie nie jest wcale tak wiekowa. Przyjrzyjmy się przez chwile jak to wyglądało.
W ujęciu historycznym podział zapachów ze względu na płeć jest zjawiskiem całkiem młodym, sięga bowiem początków XX wieku, a wzmocnieniu ulega w dekadach powojennych. We wcześniejszych wiekach nie znano takich rozgraniczeń. Perfumy stanowiły luksus dostępny tylko dla najbogatszych. Wybrańcy, zarówno kobiety jak i mężczyźni, pachnieli więc tym co przypadało im do gustu albo, częściej, co było aktualnie w modzie. Na dworze Króla Słońce niedociągnięcia w zakresie higieny tuszowano ciężkimi pachnidłami o zwierzęcej podbudowie, za czasów Napoleona wszyscy zlewali się odświeżającą wodą kolońską, w epoce wiktoriańskiej zaś królowały naturalne kwiaty i zioła, ze szczególnym uwielbieniem dla fiołków. Prawdziwym przełomem było jednak wykorzystanie na przełomie XIX i XX wieku składników chemicznych. Od tego momentu można mówić o erze przemysłu perfumeryjnego. Stosowanie składników syntetycznych pozwalało twórcom na kreowanie zapachów jakich dotąd nie było i jakich nie oferowała natura. Sprawiło też, że perfumy z dobra ekskluzywnego stały się dostępne dla szerszej klienteli. Chemia wprowadziła demokratyzację i umasowienie, a wraz z nimi wylansowany na potrzeby marketingu umowny podział na zapachy dla kobiet i dla mężczyzn. Wzmocniony po wojnie i utrwalony kulturowo podział nakazywał by panie pachniały kwiatami i słodkimi owocami, a panowie ziołami, cytrusami i zapachami paprociowymi (fougère). Za pierwszy zapach unisex w nowoczesnej historii perfum uznaje się kompozycję Le Sien autorstwa Jeana Patou z 1920. Ten zielony zapach o sportowym zacięciu miał zacierać różnice między płciami w epoce jazzu i flapper girls. Prawdziwym protoplastą rodziny unisex jest jednak stworzony w połowie lat dziewięćdziesiątych klasyk i niekwestionowany bestseller - cK One. Bezpretensjonalna, cytrusowo-aromatyczna kompozycja skryta w minimalistycznym flakonie przypominającym piersiówkę to zapach, którym ona dzieli się z nim, a on pożycza jej. W niezapomnianej kampanii wody wystąpili młodzi, żyjący w zgodzie z własną naturą ludzie ubrani w – tak zgadliście! – białe t-shirty i niebieskie jeansy.
Jeśli jednak do bólu neutralne zapachy typu cK One uważacie za zbyt zachowawcze może warto zrobić ten krok dalej i odrzuciwszy wszelkie podziały i uprzedzenia czerpać z pełnego bogactwa świata perfum. Marketingowcy niestety nam tego nie ułatwiają. Bo czy facet postawi sobie na półce w łazience flakon wypełniony różowym płynem o nazwie Womanity? Czy kobieta chętnie wrzuci do torebki zapach Bvlgari MAN? No cóż, świat ponoć należy do odważnych. Wydaje się, że wśród współczesnych wielbicieli perfum takich śmiałków nie brakuje. Gender bender to ktoś, kto ignoruje kulturowy wymiar płci i związane z nim oczekiwania, a w odniesieniu do zapachów to osoba która odrzuca etykietki pour homme, pour femme, pomija marketingowe opowiastki o dynamicznych zdobywcach i łagodnych romantyczkach i wybiera dla siebie zapach, w którym najzwyczajniej czuje się dobrze. Na tym polu zdecydowanymi pionierkami były i wciąż są kobiety, za co szczerze je podziwiam. Im łatwiej jednak przełamywać konwenanse. Mężczyźni – z natury bardziej konserwatywni - boją się oskarżeń o zniewieścienie. To trochę niesprawiedliwe, bo niby dlaczego mam pachnieć męskością zdefiniowaną przez dział marketingu jako miks cytryny, bezdusznych metalicznych nut i wątłych kawałeczków drewna? I to najczęściej w koncentracji wody toaletowej. Ja doszedłem do takiego momentu, że z niewymuszoną nonszalancją totalnie odrzucam te wszystkie sztuczne podziały.
Po co? Czy mało dobrych męskich propozycji? Czy mało świetnych perfum niszowych? Nie mało, ale czasem mam ochotę pachnieć czymś subtelniejszym, albo bardziej pudrowym lub piżmowym, czasem nachodzi mnie ochota na więcej kwiatów, których w męskich zapachach jak na lekarstwo, czasem mam ochotę na szypr, czasem na coś orientalnego, a czasem na deserową dawkę słodyczy (No dobra, na to ostatnie to tak raz na ruski rok, ale jednak zdarza się). Czasem po prostu chcę poczuć na sobie maciejkę, bo pamiętam, że tak ładnie pachniała w ogródku babci. Poza tym lubię eksperymentować, sprawdzać jak dany zapach zachowa się na męskiej skórze, czy uwydatni ona inne nuty, czy całość zabrzmi zgoła inaczej. I w końcu z czystej przekory. Gdy ktoś mówi mi, że ten flakonik z kokardką albo oszroniona gwiazda jest nie dla mnie, tym bardziej chce mi się po niego sięgnąć.
W minionym tygodniu nosiłem zapachy bardzo różne. Dostarczyły mi wiele odmiennych doznań, żaden z nich nie uwierał ani nie sprawił też, jak już wspomniałem wcześniej, że poczułem się mniej męski. W codziennych raportach na Facebook’u i Instagramie spisywałem swoje wrażenie, a także oceniałem poziom wyzwania/trudności w adoptowaniu wyselekcjonowanych zapachów do skór i nosów mężczyzn.
Rozpocząłem tydzień od zwiewnej, musującej i mydlanej czystości pod postacią wody toaletowej od Chanel – No. 5 L’eau. Bardzo lubię jej aldehydowe bąbelkowanie. Szkoda, że – jak to bąbelki – tak szybko ulatuje. W kolejnych dwóch dniach zafundowałem sobie białe kwiaty z tuberozą w roli głównej (w towarzystwie imbiru i sandałowca w Twilly d’Hermès) i drugoplanowej (w zielonym Gucci Bloom Acqua di Fiori). W czwartek wielką frajdę sprawiło mi noszenie wody perfumowanej Knot Eau Absolue od Bottegi Venety, która genialnie łączy świeżość neroli z lekkim dymem żywic. Tę pozycję powinien poznać każdy facet! W piątek były znowu kwiaty, ale nie białe, a niebieskie – irys i heliotrop w owocowo-syropowym wydaniu marki Calvin Klein – mowa tu o kompozycji Eternity Intense for Women. W sobotę sobie pofolgowałem ze słodyczą, fundując moim zmysłom owocowo-bezowo-paczulowy deser czyli Angel Eau Sucrée z roku 2014 od jeszcze wtedy Thierry Muglera. I ostatni zapach genderbenderowego tygodnia, który zabrał mnie w piękną podróż sentymentalną – złożone, ciepłe, słoneczne i nostalgiczne Dune od marki Dior.
Moim celem nie jest namolne namawianie nikogo do zmiany swoich upodobań. Chce jedynie pokazać, że podążanie za sztucznie wykreowanymi konwencjami i podziałami w perfumiarstwie pozbawia nas często szansy na odmianę, różnorodność i fun. Niech każdy używa zapachów, które najzwyczajniej w świecie mu się podobają i dobrze na nim leżą. Niech zapanuje wolność wyboru, równe prawa i brak dyskryminacji! Nie będę wychodził z tymi hasłami raczej na ulice, ale tu, w zaciszu swojego bloga wywieszam baner o treści: „Zapach nie ma płci!” Podobnie jak nie ma jej muzyka, malarstwo, sztuka kulinarna czy architektura. Trawestując słowa Gertrudy Stein – każdy może pachnieć różą, jeśli ta róża go wyraża. W końcu róża jest różą, jest różą, jest różą!