ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of Summer

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of Summer

Kiedyś lato to była cała epoka.

Dziś to kolekcja chwil, na szczęście w przeważającej części miłych. I takie były moje letnie miesiące. Tymi chwilami oraz kosmetyczno-zapachowymi odkryciami właśnie tu chcę się z Wami podzielić.

Ale najpierw wtręt meteo. Tradycja musi być! Pamiętam pierwszą falę upałów tego lata. Po raz pierwszy się na nią cieszyłem. Chciałem się totalnie nasycić tą gorącością i słonecznymi promieniami. Kolejne również dobrze znosiłem, a w zasadzie przez całe lato słoneczna aura dopisywała. Poza miastem jednak znosi się to inaczej. Ogród też robi swoje. Oraz to, że do pracy w zasadzie mogłem chodzić w kąpielówkach. Dziś pierwszy dzień już takiej bardziej jesiennej aury. Fajny oddech i okazja do cofnięcia zegara o dwa miesiące. Przy świecy, o której więcej przeczytacie poniżej.

Lato zaczęło się w czerwcu, a ja uczciłem ten fakt w Warszawie pałaszując ogromną jagodziankę w Baken. Żeby ją zobaczyć musicie cofnąć się jednak do Ulubieńców Czerwca. W lipcu objadałem się już zupełnie czym innym: dominowały porzeczki i bób. A w wazonie stały białe lilie. Jakie są Wasze ulubione kwiaty, owoce i warzywa lipca?

W upały perfumy wrzucałem do lodu, piłem różane espresso na lodzie i cold brew, nosiłem lniane koszule i boso chodziłem po trawie i piasku. Twarz spryskiwałem wodnymi mgiełkami. Hodowałem pomidory i cytryny, posadziłem pod płotem wiciokrzew, a leżąc w cieniu pod drzewem układałem perfumowe puzzle (Dzięki, L’Occitane! Miałem 3 dni funu!).

Zapachowo poznałem 4 nowe Sekrety marki Eisenberg (dwa damskie i dwa męskie), parę flankerów Calvin Klein Aromatic Essence (męski był moim ulubieńcem na rowerowe wypady), nowość Tommiego Hilfigera Impact Together z ratującą w skwar nutą calone, nowości od Jan Barba (przyprawowa Antea), Mercedes-Benz (Nomadic Trio), Pepe Jeans (Addictive), Burberry (Goddess Intense), Jean Paul Gaultier (Divine Parfum), Velvetvelo (Sound of the Sound), Gucci (Flora Gorgeous Orchid), Chanel (Comète), Off-White (Solution No. 6 i No. 8) i Maurer & Wirtz (Tabac Original). Ten ostatni zapach, który przyleciał do mnie z Wiednia z całą kolekcją do golenia, przeniósł mnie w cudowne czasy Pewexów! Odkryłem też dzięki nadesłanemu discovery set zupełnie nową niszową markę z polskimi koligacjami – By Corel.

Czasami wyskakiwałem z hamaku. A to do Łodzi (dwa razy), a to w góry, a to na Śląsk. Zawitałem również do Warszawy, a by odebrać swoją szytą na miarę koszulę, do której miary miałem pobierane w warszawskim salonie Herse w czerwcu. W Łodzi zaliczyliśmy z przyjaciółmi wystawę Arkadiusa w Muzeum Włókiennictwa i przepiękne wnętrza Hotelu Grand. Nie obyło się też bez odwiedzin w perfumeriach – wszyscy z nas to perfumowe freaki! Zahaczyliśmy więc o Impressium i Mood Scent Bar, a na koniec były pyszne lody w lodowe bistro MILK. Pamiętam, że jadłem o smaku kwaśnej śmietanki i figi. A z piekarni Hotelu Grand przywiozłem chleb z kawałkami ciemnej, gorzkiej czekolady. Smakował bosko z samym masłem! Drugi raz zawitałem do Łodzi na pierwsze urodziny perfumerii Sillage. Przy kieliszku bezalkoholowego szampana odkrywałem nowości zapachowe ściągnięte w to szalenie przyjazne miejsce przez Monikę… no i wpadłem po uszy. Mowa o nowości marki Plume Impression Onda d’Oro, która swoim ambrowo-skórzanie-pudrowym brzmieniem tak cudownie przypomina ukochaną, klasyczną Bottegę Venetę. Wieść o tej premierze puściłem w świat i wiem, że dwa flakony tego doskonałego pachnidła są już u Was w domach.

Ulubione letnie kosmetyki i zapachy zabierałem na pobliską plażę, z której parę razy goniła mnie sążnista burza. Odkryłem smak domowo wypiekanego chleba, zrywałem jeżyny z krzaka pod płotem, podziwiałem hortensjowe kule i wyjątkowo pachnący w tym roku pachnący groszek. Wziąłem udział w Niebieskim Dniu, który celebrował koniec roku w kalendarzu Majów. Z tej okazji (bo wszystko w koło było niebieskie) założyłem Blue Talisman Ex Nihilo. Wpisał się w atmosferę idealnie! Totalnie objadałem się w sierpniu pomidorami. To była prawdziwa pomidorowa fiesta i ani jednego nie kupiłem w supermarkecie. Czerwone, czarne, żółte, białe… Z oliwą i wspomnianym wyżej chlebem smakowały wybitnie. Często lądowały też w moich niedzielnych omletach. Raz wybrałem się na gruzińską ucztę w pierożkami chinkali w roli głównej, z nowych kieliszków raczyłem się francuskim koniakiem, a najlepsze desery lata (nie licząc lodów, z którymi haniebnie przeholowałem) jadłem na własnym tarasie (tarta czekoladowa z malinami) i w Leśniczówka Resto Bar u podnóża Kasprowego Wierchu (jabłka pod kruszonką z gałką lodów śmietankowych). To ostatnie miejsce gorąco polecam – jest przepięknie zlokalizowane, a jedzenie palce lizać. O górach jeszcze parę słów za chwilę, ale wcześniej…

… co tam, panie, w kosmetykach? Ano nie próżnowałem. Latem przewinęły się nowości Diptyque (mgiełka zapachowa Ilio), Cyrulików (olejek do brody Cherry Bomb), L’Occitane (duet do ciała Lavande Blanche), Rhea Cosmetics (maseczki koktajlowe), I Coloniali (wspaniały powrót moich ukochanych pastylek do kąpieli!), Pupa Man (kolekcja pięlęgnacyjno-makijażowa dla facetów), Sensum Mare (nowy żel do mycia z linii Algobody), Antipodes (tonik antyoksydacyjny) i Sisley (balsam do ust). Skusiłem się też na płatki pod oczy z ogórkiem i kofeiną od Pixi Cosmetics i trio peptydowe The Ordinary (serum pod oczy, do twarzy i rzęs). Cały lipiec sumiennie stosowałem kurację odnawiającą Cell-Rejuvenate Matis Paris. O rezultatach piszę poniżej.

A teraz na chwilę wracam w góry. Pierwszy raz w życiu zdecydowałem się spędzić tu urlop. Ja człowiek morza! I absolutnie nie żałuję! Połączenie zapierających dech w piersiach widoków, wspaniałego apartamentu, w którym mieszkałem, doskonałych kompanów i pysznego (nie tylko lokalnego) jedzenia okazało się strzałem w 10! Może nie zdobyłem wszystkich szczytów, ale byłem w teatrze Witkacego, na genialnej kawie w La Mano, w pięknej Willi Koliba, Muzeum Tatrzańskim i na genialnym lunchu w STRCH. No taki już ze mnie typ wakacjusza – culture vulture – i nie zamierzam z tym walczyć. Na Krupówkach odwiedziłem oczywiście Douglasa, a z wyjazdu oprócz regionalnych serów przywiozłem kosmetyki Berkovicza! No nie znam bardziej tatrzańskich!

Szybki scan pamięci… czy aby o niczym nie zapomniałem? No tak, były oczywiście dwa letnie wieczory z wąchaniem z cyklu #CharlieWykłada. W lipcu zanurzyliśmy się w klimaty morskie, wodne i słone, w sierpniu zaś pochłonęła nas czystość, ta mydlana, proszkowa, chemiczna… Było więc, jak się pewnie możecie spodziewać, sporo białego piżma. Wziąłem udział w Douglas Beauty Street organizowany w Galerii Jurajskiej i choć osobiście nie przechodziłem metamorfozy, załapałem się na portretowe zdjęcie. Nie omieszkałem wpaść też na otwarcie odnowionego salonu Sephora w tej samej galerii. Pojawiło się tu w końcu parę marek niszowych, w tym mój ukochany Etat Libre d’Orange, Jedną markę trzymają jeszcze w rękawie. Mam pewne domysły, ale wkrótce dowiemy się pewnie co to będzie.

Latem zafundowałem sobie dwa zabiegi na twarz. W Częstochowie pudełkowy zabieg dla mężczyzn marki Charmine Rose (pudełkowy, bo wszystkie jego etapy zapakowane są w jednorazowe saszetki i umieszczone w jednym pudełku) oraz w Warszawie autorski rytuał w Bless Me Institute czyli wykorzystujący różne techniki masażu Bless Lift. W Warszawie odwiedziłem też ulubione miejsca, których czasem mi brakuje: sklepy Muji i COS (coś tam wpadło, owszem), bistro Być Może gdzie jest najlepsza na świecie kanapka z awokado i kawiarnię STOR. Teraz mam w domu ich filiżankę do espresso. Dobre i to.

Czy wspomniałem już, że w Bytomiu przechadzałem się ulicą imienia mojego pradziadka? Nie? To wspominam. Ładna ulica. Ciekawa historia. Niesamowite przeżycie.

I to już naprawdę koniec. Lato podsumowane i zapamiętane. Pora na letnich ulubieńców. Jak zwykle w kilku kategoriach. Zapraszam!

 

ZAPACH

Gdy temperatury latem szybowały powyżej trzydziestki wybierałem zwykle opcję bezalkoholową. Coraz więcej takich perfum na rynku! I dobrze, bo przy dłuższym przebywaniu na słońcu nie grożą fotouczuleniami skóry. Całą linie takich zapachów oferuje marka Velvetvelo. Może czytaliście już o niej tu na blogu. Latem szczególnie upodobałem sobie kompozycję Un Homme à la Mer. Nie było mi dane być nad morzem w te wakacje, ale dzięki temu zapachowi mogłem się tam przenieść za sprawą mieszanki nut cytrusowych, morskich i drzewnych z genialną domieszką limonkowego akordu mojito! Gdy nie było aż tak gorąco rozkoszowałem się jednym z trzech zapachów debiutującej w tym roku polsko-argentyńskiej marki niszowej By Corel. Ich Dialma totalnie skradła moje serce! Jest gourmandowa, ale nie zanadto deserowa, co świetnie wpisuje się w obecne trendy. Oferuje boskie aromaty pistacji doprawione i ocieplone kardamonem i cynamonem. Miękkości dodaje im nuta mleczna, a całość dzięki akordowi prażonego orzecha laskowego jest po prostu do schrupania. Sprawdźcie ich discovery set, bo Sharing Concept z nutami winorośli też jest niczego sobie. Już prawie pod koniec lata poznałem zapach, który totalnie rozkochał mnie w sobie za sprawą podobieństwa do pewnego doskonałego, ale trudno osiągalnego już klasyka. Monika – właścicielka perfumerii Sillage – w jednym w swoich livów ogłosiła odważnie, że ma następcę klasycznej Bottega Veneta Eau de Parfum. Musiałem to sprawdzić! A że nadarzyła się dobra okazja – łódzka perfumeria obchodziła w sierpniu swoje pierwsze urodziny – zrobiłem to szybciej niż myślałem. I wiecie co? Miała rację! Tegoroczna nowość francuskiej marki Plume Impression Onda d’Oro to jest dokładnie ten klimat! Ambrowo-skórzano-pudrowe cudo spod ręki Alexisa Dadiera budują same piękne nuty: labdanum, irys, paczula, wanilia oraz skóra oczywiście. Miałem ten zapach ze sobą w Teatrze Witkacego w Zakopanem i skutecznie zaraziłem nim moją kompankę. Jeśli więc płaczecie po BV – cry no more! Po prostu sprawdźcie Onda d’Oro w Sillage!



TWARZ

Przez cały lipiec sumiennie i przykładnie stosowałem kurację odnawiająca marki Matis Paris Cell-Rejuvenate. Składa się ona z czterech ampułek z żelowym serum. Każda z nich starcza na tydzień i powinna być stosowana rano i wieczorem. Kosmetyk jest pomyślany tak by współgrać z i wzmacniać naturalną odnowę komórkową skóry, która trwa właśnie około miesiąca. Bardzo przyjemnie się go stosowało, a efekty były (i chyba nadal są) wysoce satysfakcjonujące. Zaobserwowałem przede wszystkim zwiększenie elastyczności skóry i jej wygładzenie. Dotleniona od środka nabrała zdrowego, jednolitego kolorytu. Naczelnym składnikiem kuracji są komórki macierzyste białej róży. Zaleca się jej stosowanie co 3-6 miesięcy. Doskonałym i szalenie przyjemnym, a nawet powiedziałbym zabawnym, kosmetykiem jaki odkryłem latem była maseczka koktajlowa włoskiej marki gabinetowej Rhea Cosmetics. Firma wypuściła na lato 4 takie maseczki i nadała im nazwy nawiązujące do słynnych drinków. Na mojej skórze najlepiej sprawdziła się nawilżająco-łagodząca maska Hydrapolitan. Lekka jak mus konsystencja ma kolor różowy, a zanurzone w niej białe drobiny to fitoskwalan. Aktywne składniki w niej zawarte to ekstrakt z opuncji figowej i cukrowa cząsteczka hydraglukozy. Skóra po zastosowaniu maski jest na długo dobrze nawilżona i uspokojona, Niesamowitej przyjemności dostarcza też odświeżająca tekstura kosmetyku pachnąca połączniem frezji, maliny i czarnej orchidei. Trzecim ulubieńcem w kategorii Twarz jest kosmetyk, którego jeszcze jakiś czas temu bym nie kupił za żadne skarby świata ze względu na jego… opakowanie. Różowa, welurowa sakiewka. Etui w biało-złote paski zebry. A w środku on: bajecznie kremowy balsam do ust w kolorze Pink Glow (2) Sisley Paris, który genialnie dostosowuje się do barwy warg pod wpływem osobistego pH skóry. Doskonale nawilża, wygładza, odżywia (masło shea, kompleks Hydrobooster, algi, witamina E) i optycznie powiększa usta pozostawiając na nich piękny, lekko połyskujący różowy glow. Moje usta jeszcze nigdy nie miały takiego cacka i jeszcze nigdy chyba nie było im tak dobrze! Balsam Phyto-Lip występuje jeszcze w dwóch odcieniach: transparentnym Cloud (1) i ciemnoróżowym Crush (2).



BODY

Letnie kosmetyki do ciała, które polubiłem skupiały się zdecydowanie wokół kąpieli i mycia. Pod prysznicem bardzo chętnie sięgałem po nowość Sensum Mare z linii Algobody czyli nawilżająco-łagodzący żel do mycia ciała, który wspiera równowagę mikrobiomu skóry. Jego konsystencja jest idealna, nazwałbym ją bogatą i rozpieszczającą. Już podczas mycia czułem, że moja skóra jest odżywiana i nawilżana. Są tu, jak zwykle w preparatach tej marki, algi morskie, a także prebiotyki (1%). Żel jest bardzo wydajny i łatwo się spłukuje. Po kąpieli lub prysznicu moim stałym punktem programu latem był balsam do ciała L’Occitane z linii Lavande Blanche. Lawenda zwykle mnie uspokaja, a wręcz usypia, ale zapach tego mleczka ma działanie wręcz odwrotne. Świetnie odświeża i dodaje energii! Konsystencja lekka, lejąca, w sam raz na lato. Mleczko wzbogacone jest masłem shea i pachnie świeżym zapachem kojarzącym się z wypranym lnem. W kolekcji Biała Lawenda znajdziecie też żel pod prysznic, wodę toaletową, mgiełkę do włosów, perfumy w żelu i krem do rąk. Trzeci letni ulubieniec do ciała to mój hit od wielu lat, ale przez dłuższy czas nie mogłem go upolować. Na szczęście wrócił do Douglasa i mogłem się zaopatrzyć na cały letni sezon. Mowa o turkusowych tabletkach do kąpieli I Coloniali, które tworzą bajeczny kolor wody w wannie i pachną cudownie odświeżającym aromatem, który tworzy w łazience atmosferę luksusowego SPA. Tabletki musują, a dzięki zawartym w składzie wyciągom z żeńszenia i bambusa działają tonizująco na skórę. To był mój ulubiony rytuał pod koniec upalnego dnia. Mam jeszcze kilka sztuk w zapasie. Jesienią też się sprawdzą!



BRODA

Uwielbiam tradycyjny rytuał golenia! Może dlatego, że nie muszę tego robić codziennie. Gdy jednak przychodzi na nie czas – podgalanie szyi i policzków połączone z groomingiem brody – poświęcam mu sporo czasu i nigdy się nie spieszę. Jest to pierwszy krok do bezkrwawego golenia. Gorąca kąpiel lub prysznic otwierają pory i zmiękczają włoski. To idealna pora by wziąć do ręki maszynkę i dobre kosmetyki. Latem miałem niesamowitą frajdę golenia się przy użyciu pełnej linii kosmetyków o klasycznym zapachu Tabac Original marki Mäurer & Wirtz. Klasycznym bo cieszącym nosy facetów już od 1959 roku. Swoim świeżo-aromatycznie-drzewnym aromatem przenosił mnie w cudowne czasy Pewexów. Pachnie męsko, w niebywale złożony sposób. Udowadnia też, że kiedyś męskie perfumy nie musiały być napakowane ambroksanem ani słodyczą. Golenie z Tabac Original zaczynam od nałożenia na wilgotną skórę olejku, który działa jako pre-shave i beard oil jednocześnie. Po dwóch minutach spieniam pędzlem z dużą ilością wody krem do golenia i nakładam go na obszary, które chcę ogolić. Po kolejnych dwóch minutach robię pierwsze przejście maszynki. Zaczynam oczywiście w kierunku z włosem! Powtarzam aplikację olejku i kremu i robię drugie przejście tym razem pod włos dla uzyskania idealnej gładkości. Po goleniu skórę traktuję aftershavem, który w Tabac Original ma formułę splash. Na skróconą trymerem brodę i wąsy nakładam natomiast Tabac Original Beard Wax, który bardzo dobrze odżywia i nabłyszcza włoski. Po takim goleniu wystarczy kilka kropli wody toaletowej i człowiek pachnie przez cały dzień. Łazienka też! Wspaniała olfaktoryczna podróż sentymentalna za niewielkie pieniądze!



FLAKON

Flakony debiutanckiej linii perfum odzieżowej marki OFF-WHITE PAPERWORKS mnie zaciekawiły. Te z najnowszej kolekcji wód perfumowanych rozkochały w sobie. Jednak od czerwieni wolę stal! Wszystkie stworzone zostały w duchu minimalistycznego industrialu, a ich charakterystycznym elementem jest korek przypominający zawór wodny. Flakon i sam korek mają swój adekwatny ciężar co podkreśla industrialny look. Dolna część osadzona jest w srebrzystej podstawie, a nazwa marki i zapachu wypisana jest prostą białą czcionką na grubym szkle. Co ciekawe każda z pięciu nowych kompozycji ma inny kolor płynu korespondujący z jego olfaktoryczną zawartością. I tak mój ulubieniec Solution No. 6 zabarwiono na kolor karmelowy co świetnie oddaje jego gourmandowo-drzewny charakter. Składają się na niego nuty rumu, dawany, pieprzu, białego wina, czekolady, róży, paczuli, labdanum, drewna i wanilii. Twórcy zachęcają do mieszania różnych SOLUTIONS dla uzyskania osobistego, unikalnego brzmienia. Korci mnie pomieszanie mojego Solution No. 6 z przeciekawym numerem 09, w którym naczelną nutą jest akord ciepłego ryżu. Póki co oko me cieszy piękny flakon o kontrastujących barwach zimnej stali i ciepłego karmelu i niepowtarzalnie nowoczesnym kształcie, który bardzo dobrze również leży w dłoni.





ZABIEG

Po raz kolejny tego lata miałem przyjemność skorzystania z autorskiego rytuału na twarz w Bless Me Institute – Bless Lift. Jak zwykle rozpoczął się on od długiej rozmowy przy filiżance ziołowego naparu. To pierwszy krok do zrelaksowania, ale i okazja do wypytania Anety – twórczyni tego miejsca, zabiegu i marki Bless Me Cosmetics – o to dlaczego również faceci powinni dać się namówić na jej popisowy rytuał. Dowiedziałem się, a potem przekonałem na własnej skórze, że Bless Lift to masaż nie tylko twarzy, ale i obręczy barkowej, karku, dekoltu i skóry głowy. Relaks i pobudzenie mięśni (a zarazem ich rozluźnienie) mają więc charakter kompleksowy. Aneta oczyszcza na początek twarz i szyję, po czym wykonuje żmudny, ale jakże ważny drenaż limfatyczny. Milimetr po milimetrze usuwała ręcznie zastaną pod skórą limfę, która tak często odpowiada za efekt opuchniętej twarzy. Po masażu manualnym przychodzi kolei na potraktowanie szyi, twarzy, a nawet skóry głowy autorską płytką gua sha z kamienia bian. To unikalne akcesorium zostało zaprojektowane tak, że każda z jego 7 krawędzi odpowiedzialna jest za inny etap masażu lub automasażu. Bless Bian liftinguje, poprawia owal twarzy, pobudza krążenie krwi i limfy, redukuje obrzęki, zamyka pory, ma działanie przeciwzmarszczkowe, poprawia elastyczność skóry i przywraca jej blask, redukuje cienie pod oczami, rozluźnia mięśnie twarzy, unosi owal twarzy i opadające łuki brwiowe, a także konturuje kości policzkowe. Kolejnym etapem rytuału był masaż dwoma ceramicznymi kubeczkami-bańkami (facial cupping). Metoda ta, która jest odwrotnością akupresury, polega na zasysaniu skóry (a w zasadzie pewnych jej obszarów) co doskonale poprawia ich ukrwienie, a przez to wpływa na rozświetlenie i dotlenienie cery. Po bańkach przyszła kolej na słynne złote rolery PRO. Ich zimno czyni cuda o poranku o czym nie raz już się przekonałem w domu. Podczas zabiegu Bless Lift Aneta wykonuje masaż dwoma rolerami. Cały rytuał trwa pełną godzinę i łączy elementy ajurwedy, akupresury, drenażu limfatycznego i aromaterapii. Towarzyszy mu pobudzający zapach toniku nawilżająco-kojącego Mystic Mist, który rozpylany jest na początku i na końcu zabiegu. W trakcie wykorzystywane są oleje, esencje i kremy Bless Me Cosmetics. Autorski rytuał w Bless Me Institute to nie tylko doskonały relaks (tym razem jednak nie odleciałem, bo pochłonęła nas przeciekawa rozmowa o wszystkim i niczym), ale i fantastyczny trening dla skóry i mięśni twarzy. Poczułem po nim, że każdy jej centymetr dostał zdrowy wycisk! A ja wyglądałem jak milion dolarów. Co się bardzo dobrze złożyło, bo 4 godziny później biegłem na event Rabanne.







EVENT

Uczestniczenie w eventach łączy się teraz dla mnie zawsze z podróżowaniem. Jest to logistyczny challenge, ale ma w sobie tez coś z przygody. Z chęcią więc wsiadam w pociąg lub samochód by powąchać coś nowego, odkryć coś ciekawego, spotkać znajome i nowe twarze i może czasem zahaczyć o ściankę. Na pierwszych urodzinach perfumerii Sillage ścianki nie było, ale udało mi się zrobić bardzo fajne zdjęcie w lustrze… z flakonami. W końcu czy nie one są tu najważniejszymi bohaterami? Po złożeniu gratulacji na ręce właścicielki – Moniki – i wypiciu szampana, oddałem się oczywiście wąchaniu. Większość marek już znałem, ale są tu też i nowości, które z chęcią odkryłem. O jednej z nich przeczytaliście już w sekcji ZAPACH. Bardzo spodobał mi się również zapach Ebano marki Botanicae oraz New Leather od New Notes. Dużo fajnych kompozycji znajdziecie w marce Giardini di Toscana, która jest nowością w Sillage. Bianco Oro, na przykład, na pewno zadowoli fanów pieprzu. Wielbicielom klimatów Baccarat Rouge z kolei mogę polecić wodę toaletową Euria wspomnianej marki Botanicae. To jakby letnie, lekkie oddane tego kultowego aromatu. Sillage życzę świetlanej, pachnącej przyszłości i mam nadzieję do zobaczenia na drugich urodzinach w Port Łódź. A co mnie w sierpniu ściągnęło do Warszawy oprócz genialnego zabiegu o którym właśnie przeczytaliście? Event Rabanne Beauty! Chcecie wiedzieć co tam się wyprawiało? Powitaliśmy pierwszą w historii kolekcję makijażu marki, w skład której wchodzą NUDES do upiększania cery, EYEPHORIA czyli makeup do oczu, ROUGE RABANNE czyli wszystko dla ust i najbardziej pojechana linia ARTS FACTORY z metalicznymi brokatami w pudrze, płynie i spreju. Czym bowiem byłoby RABANNE bez metalicznego blasku! Ale nowa kolekcja jest nie tylko błyszcząca, ale i intuicyjna, bezpieczna dla skóry, przystępna cenowo i totalnie unisex. Jej ambasadorem i twarzą został Troye Sivan. RABANNE nie chce kreować loków tylko moody! Wszystko zależy od twojego nastroju. Adrian Świderski, który jest oficjalnym Rabanne Beauty Makeup Artist pokazał podczas eventu, że migoczącym makijażem można ozdobić nawet… uszy. Rabanne Beauty dostępne będzie na wyłączność w Sephora – online i w 5 wybranych salonach stacjonarnych.









ŚWIECA

W ślad za szalenie popularną wodą L’Eau Papier marka Diptyque stworzyła limitowany duet świec zainspirowany sztuką pisania atramentem na papierze. Biel kartek papieru oddaje świeca Papier pachnąca miękko, czysto i jasno znanymi z wody perfumowanej nutami sezamu, ciepłego ryżu i heliotropu. Barwy czerni skrywa świeca Encre (Atrament), której aromat budują akordy czarnej lukrecji, paczuli i mineralne tony atramentu. Jako niereformowalny fan pisania ręcznego musiałem poznać ten czarno-biały (jakże to diptyqueowskie jest!) duet. Czułem, że pociągnie mnie w stronę czerni i się nie pomyliłem. Decyzję o kupnie podjąłem w trzy sekundy. Wystarczyło, że poczułem tę cudowną nutę, którą na własne potrzeby nazywam ‘rosołkową’. Znacie to? Czujemy ją w Black CdG (tam też jest lukrecja), w Le Participe Passé Lutensa i w wielu zapachach z kocanką i/lub kozieradką. Przepadam za tym aromatem! Jest wytrawny, lekko słony, gęsty, zawiesisty… taki lubczykowy. Tak właśnie pachnie Atrament Diptyque. Palę go od kilku tygodni i nie mogę się nacieszyć tym aromatem. Choć nie powiem – kusi mnie połączenie go z drugą świecą. Ciekawi mnie jak zabrzmiałby Atrament wylany na Papier…








MIEJSCE

Tego lata odwiedziłem dwa piękne miejsca, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Spotkałem się w nich również z zaskakująco miłym i dopieszczającym potraktowaniem, tym chętniej więc je rekomenduję. W lipcu przejechałem się na jeden dzień do Łodzi, a powodem wycieczki było spotkanie z przyjaciółmi. W planie mieliśmy zwiedzenie wystawy Arkadiusa i wizyty w pary perfumeriach, ale dzień zaczęliśmy od kawy i śniadania w Grand Café. Hotel Grand, który pod koniec ubiegłego roku otworzył swoje przepiękne podwoje po długim remoncie, już odwiedzałem, ale nie było wtedy jeszcze kawiarni. Jak wiecie jestem zwierzęciem kawiarnianym, więc na otwarcie Grand Café czekałem z wielką niecierpliwością. I doczekałem się. Piękne, wychodzące na ulicę, minimalistyczne miejsce z zachowanymi starymi elementami budynku, doskonałą kawą i niesamowitym wyborem wypieków słodkich i słonych (do domu wróciłem z chlebem z kawałkami ciemnej czekolady). Ale na śniadaniu nasz pobyt w Hotelu Grand się nie skończył. Przemiła pani z obsługi zaoferowała nam private tour, po mniej ‘otwartych’ zakątkach tego kultowego miejsca. Przeszliśmy z nią przez restaurację Malinowa na otwarte wewnętrzne patio. Tam dowiedzieliśmy się, że hotel w przyszłym roku otworzy drugą restaurację z oszałamiającym widokiem z roof baru. Następnie odwiedziliśmy sale konferencyjne i absolutnie klimatyczną salę teatralną. Koleżanka pokusiła się nawet o krótki występ na scenie. Wracając zahaczyliśmy o słynny balkon-lożę, z którego roztacza się piękny widok na wnętrze restauracji Malinowa. Pamiętacie dlaczego słynny? Oczywiście z pamiętnej sceny z „Ziemi Obiecanej”. To miejsce jest bajkowe. Do Grand Café z pewnością będę wracał przy okazji następnych pobytów w Łodzi.

Sierpień to oczywiście przede wszystkim mój wypad w góry do Zakopanego. I tu miałem szczęście przebywać w szalenie wysmakowanym, wygodnym i gościnnym miejscu. Mieszkałem w apartamencie Golden Grey w Aparthotelu Royal Resort Spa, który ma tak doskonałą lokalizację, że w 10 minut na nogach jesteście na Krupówkach, a w 20 (w druga stronę) na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. Miejscowi mówią, że jest on umiejscowiony ‘pod skocznią’. Golden Grey znajduje się w kompleksie składającym się z trzech budynków w stylu górskim z umiejscowionym po środku pawilonem ze strefą saun i panoramicznym odkrytym basenem termalnym z widokiem na góry. Jest tu dużo drewna, ale nie czujemy się jak w skansenie. Apartament urządzony jest w bardzo wysmakowany, nowoczesny sposób, a jedynym lokalnym motywem był wykonany z drewna ornament w kształcie górskiej rozety. W Golden Grey miałem obszerny salon z kanapą, strefę kuchenną (z kawiarką Bialetti!), sypialnię z widokiem na taras i bardzo pojemną szafą oraz cudowną, utrzymaną w odcieniach ciemnej szarości i złota łazienkę gdzie nastrojowy prysznic (specjalne diody umiejscowione wzdłuż narożników) można było wziąć nawet o 7 rano. W kompleksie znajduje się też garaż podziemny, a śniadania zamawia się w formie cateringu dostarczanego prosto do pokoju. Są obfite i codziennie inne. A na koniec coś na temat tego special treatment, o którym wspomniałem na początku. Wiecie co czekało na mnie na stoliku po przyjeździe? Świeczka Diptyque i butelka czerwonego wina! How cool is that! Chyba polubiłem góry!







SUN

Słońca tego lata nie brakowało. Jednych to cieszyło, dla innych było powodem do ciągłych narzekań. Mnie ono napędza, ale korzystam rozsądnie. Co do reguły się nie opalam. To znaczy w sensie leżenia bezczynnego na słońcu. Te czasy już dawno minęły. Ale dużo chodzę, sporo jeżdżę na rowerze, często leżę na hamaku. Słońce ma więc szansę na kontakt z moją skórą. Teraz już po zakończeniu sezonu mogę jeszcze raz, z całą pewnością stwierdzić, że najlepszym produktem słonecznym jaki poznałem w tym roku był dwustronny sztyft z SPF 50 z linii Sun Perfect marki Lancaster. Pasuje mi w nim wszystko: kompaktowy rozmiar, doskonałe półmatowe wykończenie z opcją krycia, łatwa i szybka aplikacja oraz fakt, że kosmetyk działa również anti-ageingowo na skórę (zmniejsza przebarwienia na przykład). Na początku sezonu bałem się, że będzie on nieekonomiczny i szybko się skończy. Nic z tych rzeczy! Przy naprawdę częstym stosowaniu dotarłem raptem do połowy obu sztyftów. Zamierzam go nadal używać jesienią, a w przyszłym roku z pewnością powtórzę. Prawdziwy hit! Nie lubię się opalać, ale lubię mieć lekką opaleniznę. Uważam, że dobrze z nią wyglądam i żadne tam arystokratyczne czy gen-z bladzizny nie dla mnie. Przyznaję, że lubię ją podkręcać kremami koloryzującymi, bronzerami i pudrami brązującymi. Tego lata poznałem kilka tego typu produktów z nowej na rynku linii Pupa Man włoskiej marki Pupa Milano. Szczególnie dobrze używało mi się pudru brązującego Perfect Bronzer. Żaden facet nie zrobi sobie nim krzywdy pod warunkiem, że zaopatrzy się w odpowiedniej grubości pędzel i pozna proste techniki jego aplikacji. Kolor pudru jest dla mnie idealny (używam odcienia 002 Medium). Nie wpada w tony żółte czy marchewkowe, dobrze stapia się z naturalnym kolorytem skóry. Co ważne, nie ma żadnych połyskujących drobin, zapewnia więc facetom dodatkowe matowe wykończenie. O innych kosmetykach z tej linii na pewno też wam opowiem, bo naprawdę warto. Planuję też przygotować rolkę z tutorialem jak łatwo i bezpiecznie uzyskać opalony, wakacyjny look z kosmetykami Pupa Man. Było coś na słońce, zamiast słońca, to teraz może coś po słońcu? Zawsze lubiłem używać kosmetyków after sun. W celu regeneracji skóry, ale także ładnego utrwalenia opalenizny. W tym roku po dłuższych przejażdżkach rowerem albo dniach spędzonych w ogrodzie zawsze nakładałem wieczorem Łagodzacy Balsam do Ciała (po opalaniu) BasicLab. Może nie ma zabójczo pięknego ‘plażowego’ zapachu, ale skórze robi doskonale! Przynosi natychmiastową ulgę dzięki koktajlowi cennych składników takich jak pantenol, witamina E, bisabolol, kwas hialuronowy i prebiotyki. Nawilża, redukuje szorstkość, łuszczenie i zaczerwienienia. Skóra zyskuje komfort i piękny blask. Duże 300ml opakowanie starczy mi jeszcze na bardzo długo.

 

GDZIE TEGO SZUKAĆ:

Velvetvelo: Douglas i BeautyBoutique

Plume Impression: Sillage

By Corel: www.bycorel.com

Matis Paris: Douglas, Hebe, Super Pharm

Rhea Cosmetics: www.rheasklep.pl

Sensum Mare: www.sensummare.pl

I Coloniali: Douglas

L’Occitane en Provence: salony firmowe

Diptyque: GaliLu

Bless Me Institute: Warszawa, ul. Lwowska 3/1

Hotel Grand: Łódź , ul. Piotrkowska 72

Royal Resort Spa: Zakopane, ul. Goszczyńskiego 28 https://apartamentyroyalresort.pl/

Rabanne Beauty: Sephora

Sillage: Port Łódź

Lancaster: Sephora i Douglas

Pupa Man: Puder i Krem

BasicLab: www.basiclab.shop

Les Essences de Diptyque

Les Essences de Diptyque

Creed: Amber Universe

Creed: Amber Universe