ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of February

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of February

Krótki ten luty, a tyle się działo!

I nawet sporo słońca było, a kiedy jest słońce wszystko wypada lepiej. Oprócz kurzu oczywiście! Uwielbiam grę światła słonecznego na zdjęciach. Nie potrzeba wtedy nic, żadnych akcesoriów i można wyczarować cuda.

W lutym dobrze zdarzało mi się jadać. Jak zwykle pyszną kolację zjadłem w Bibendzie. Wybornego boczniaka na lunch podano mi w Przegryź. Dzień Pizzy świętowaliśmy w żoliborskiej Ciao a Tutti, a po wizycie w teatrze pewnego piątkowego wieczora odkryliśmy bistro Bianca specjalizujące się w daniach z mozzarellą bufalą. Najlepszą kawę miesiąca spiłem w Kawiarni Czytelnia w całkiem zacnym perfumowym towarzystwie zresztą. Pamiętam, że pachniałem wtedy Purpose Amouage.

W lutym miałem zresztą okazję odwiedzić Oman. Zdalnie co prawda, ale pamiętam, że tamtego ranka tak pięknie świeciło słońce, że prawie uwierzyłem w siłę teleportacji. Okazją było webinarium zorganizowane przez markę Amouage z okazji premiery ich III rozdziału kolekcji Odyssey – Escape. O 4 nowych zapachach – Lineage, Search, Guidance i Purpose opowiadał dyrektor kreatywny Renaud Salmon i perfumiarze Karine Vinchon-Spehner oraz Quentin Bisch.

W ubiegłym miesiącu testowałem też linię nowych wód perfumowanych dla kobiet Miraculum. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie design ich flakonów. Kompozycyjnie najbardziej spodobało mi się Boheme Vibes. Sporo było w lutym róży. Wiadomo – Walentynki! Tradycyjnie już ułożyłem perfumowe serce, a potem urządziłem sobie spontaniczny tydzień z różą. Przez osiem dni używałem perfum z tym składnikiem oraz różanych kosmetyków i świec.

Testowałem trzy damskie nowości – Perfect EDT, Olympéa Flora i Nomade Jasmin Naturel Intense. Nagraliśmy z Be krwawą rolkę z Love Kills Masque Milano, które również w lutym dołączyło do mojej kolekcji. Pisałem o perfumeryjnych składnikach perfum z rodziny selerowatych… a potem wspominałem w Pamiętniku Charliego zapach jeden z tych składników zawierający. Jeśli jeszcze nie wiecie jaki to zapach i jaki składnik, zachęcam do lektury artykułu.

W Tłusty Czwartek jadłem obowiązkowo pączki z różą (ale tylko dwa), a dwa dni później świętowałem Dzień Kota. Wraz z Be testowaliśmy mineralny makijaż Paese i nowe kosmetyki do pielęgnacji twarzy i ciała CLEAN RESERVE. Codziennie do szklanki wody wsypywałem saszetkę z bioaktywnym kolagenem dla skóry marki Oslo Skin Lab. Na jednej z naszych ścian zawisły dwie półeczki z IKEA, które świetnie sprawdzają się jako miejsce na moje zapachowe świece. Byłem na fajnym zabiegu barberskim i pięknej premierze w restauracji Belvedere w warszawskich Łazienkach. Ale o tym więcej już za chwilę.

A na koniec miesiąca dopadła mnie taka rwa kulszowa, że… naprawdę nie chcę przeklinać na własnym blogu. Przeszło i oby nigdy więcej. A teraz już czas na właściwych ulubieńców…




ZAPACH:

Zapachowo w lutym rządziły u mnie róża, czarny pieprz i cytrusy pędzone na dymie. Czyli nihil novi, a jednak niezmiennie pięknie! W Love Kills Masque Milano zakochałem się na targach Esxence w roku ich premiery czyli w 2019. Hołubiłem od tamtego czasu próbkę, aż tu nagle na same walentynki wylądował u mnie calusieńki flakon. To róża dwuetapowa. Dzienno-nocna. Dr Jekyll i Pan Hyde. Choć do końca i tak nie wiadomo który to który. Początek jest ostry, świeży, geraniowy. Fajnie daje po nosie. Końcówka mroczna, ale miękka, tajemnicza, drzewna z paczulą, cedrem i molekułą ambrarome. Różany majstersztyk! Re-charge Black Pepper to sztandarowy zapach marki Molton Brown, najczęściej utożsamiany z mężczyznami. Z niejednego flakonu już pieprz jadłem, ale takiego jak ten nie znam! Jest wyjątkowy choć wcale aż tak nie kręci w nosie. Ma piękną frakcję cytrusową przez co postrzegam go jako zapach świeży. Im dalej w las, tym więcej aromatów – kardamon, kolendra, czarny pieprz, różowy pieprz, pimento… A na koniec piękna skórzano-drzewna baza. Polecam używać z żelem pod prysznic i balsamem do ciała. Zapach trwa wtedy calusieńki dzień. W nowym kwartecie Amouage moje serce zdecydowanie podbiła kompozycja Search autorstwa młodego kreatora z Nowego Jorku Alexisa Grugeona. To jego pierwsza praca dla Amouage, a jakże dobra! Niesamowicie soczyste zielone limety z nieodłącznym dla tej serii olibanum podrasowane dymnymi nutami wetywerii, jałowca i drewna gwajakowego. Coś pięknego! Cytrusowiec, który trwa godzinami!

 

TWARZ:

Tak wyszło, że w całym morzu kremów, eliksirów, ser i balsamów jakie ostatnio mamy w domu, w lutym najbardziej doceniłem klasyki do oczyszczania: żel i tonik. Plus mały smaczek, który kupiłem do brody, a sprawdził mi się na brwiach. Niezbadane są wyroki... Marka Medeine to jedno z moich odkryć w tegorocznym konkursie Love Cosmetics Awards. Ich slogan to [home] office ready. A dlaczego? Bo wszystkie kosmetyki tej marki chronią skórę przed światłem niebieskim. A do tego świetnie nawilżają i oczyszczają. Żel do mycia i demakijażu twarzy i oczu jest mega wydajny. Wystarczy naprawdę kropla. W połączeniu z wodą tworzy miękką (ale nie gęstą) pianę, która bardzo dokładnie usuwa z cery wszystko to co zbędne. Po użyciu nie mam uczucia ściągnięcia, jedynie gładką, jasną, dobrze oczyszczoną skórę. A Be mówi, że doskonale sobie także radzi z makijażem oczu, a ona w tej kwestii jest naprawdę wymagająca. Tonizacja to u mnie a must! Uwielbiam ten etap pielęgnacji! Z przyjemnością w lutym sięgałem po nieprzeźroczysty flakon z Tonicum marki Szmaragdowe Żuki. Jest to tonik-esencja, jego konsystencja jest więc bardziej gęsta i najlepiej nakładać go dłońmi. Doskonale nawilża i relaksuje. Cera jest odświeżona i złagodzona. Przy dłuższym stosowaniu zyskuje na pięknym kolorycie. Polecam! No i pora na smaczek. Ano była promka na męskie kosmetyki na Notino, to pomyślałem „spóbuję”. Beard Filler szwedzkiej marki Carl&Son, która specjalizuje się w męskim make-upie, jak sama nazwa wskazuje służy do koloryzacji i wypełnienia zarostu. Ja jednak zacząłem od zastosowania go na brwi i bardzo się tam sprawdził. W super naturalny sposób przyciemnia brwi i wypełnia ewentualne braki w tychże. Ma antracytowy odcień, taki „prawieczarny”. Momentalnie zasycha i co najważniejsze nie rozmazuje się w ciągu dnia. Na brodę tez kiedyś nałożę. Kiedyś… Dam wtedy znać.




BODY:

 Lakmé to profesjonalna marka do pielęgnacji i koloryzacji włosów z Hiszpanii. Testowaliśmy z Be ich produkty z linii dodającej objętości – Body Maker. Hitem dla mnie jest tu mgiełka. Ma super lekką formułę, nigdy nie zdarzyło mi się jej przedawkować (a na moich włosach z wszystkim co nakładam po szamponie różnie bywa). Spryskuję nią wilgotne włosy i modeluję. Tyle. I dzieje się cud. Włosy naprawdę zyskują na grubości, a cała fryzura na objętości, a wszystko to za sprawą zawartych mikroprotein z soi i ryżu. Mocznik, jak wiadomo, to jedna z najlepszych substancji nawilżających. Przekonałem się o tym ponownie stosując balsam z 10% zawartością tego składnika z linii UreaRepair marki Eucerin. Dawno nie miałem tak dobrze nawilżonej skóry ciała na długo. Zapach apteczny czyli prawie żaden, ale wykończenie takie jak lubię czyli, powiedziałbym, jedwabiście-gładko-pudrowe. Na pewno do niego wrócę. Tym razem kupię większą butelkę z pompką. Zaczęliśmy od głowy, pora na stopy. DONUT WORRY przede wszystkim kupił mnie pomysłem. Jest genialny! Na szczęście sam produkt też się sprawdza. Produkt, a w zasadzie produkty. W zestawie są cztery donuty do stóp wyprodukowane przez markę Mia Calnea z drewna (można kupować też pojedyńczo). Każdy z nich ma ‘polewę’ w innym kolorze, który oznacza różną moc ścierania, od niebieskiego GO-GO-GO do zadań specjalnych, do delikatnego białego FLUFFY. Te okrągłe donaty świetnie leżą w dłoni. Są idealne do pięt. Pączkuje więc stopy do woli czego i Wam życzę.



ZABIEG:

Nie raz powtarzałem, że zapuszczenie brody było chyba najlepszą urodową decyzją w moim życiu. Nie tylko ze względu na to, że z zarostem lepiej wyglądam, ale również dlatego, że dzięki brodzie mogę poznawać fajnych ludzi i uczestniczyć w ciekawych spotkaniach. A takie właśnie przydarzyło mi się w lutym. Marka Unit4Men zaprosiła mnie do zorganizowanej przez siebie Męskiej Strefy w perfumerii Douglas na profesjonalny zabieg barberski. Z Unit4Men znam się w zasadzie od początku ich istnienia. To polska marka premium tworząca kosmetyków dla facetów. Ich produkty charakteryzują bardzo rygorystyczne, czyste składy, piękne zapachy i designerskie czarne opakowania. Mam tu oczywiście swoich ulubieńców – od zawsze uwielbiam stosować ich krem do rąk, fantastycznie sprawdzają mi się kąpiele w ich solach, a ostatnio stałem się fanem serum na porost brody. Męską Strefę Unit4Men x Douglas w warszawskiej Arkadii rozpoznałem bez najmniejszego problemu. W końcu gdzie jak nie tu miałby stać w perfumerii Harley Davidson. Kolejną niespodzianką był barber, na którego fotelu miałem zasiąść. W utalentowane ręce Łukasza z Rooster Barbershop oddawałem swoją brodę już nie po raz pierwszy. Zasiadłem więc na wygodnym fotelu bez żadnych obaw. Zabieg miał na celu grooming brody z podgalaniem brzytwą. Użyto kosmetyków Unit4Men – szamponu do mycia brody i olejku oraz kremu do twarzy ze srebrnej linii Citrus&Musk. Były też oczywiście gorące i zimne ręczniki oraz bardzo miła pogawędka, która jest dla mnie nieodłącznym elementem każdego serwisu barberskiego. Mam nadzieję, że ktoś z Was również odwiedził Męską Strefę Unit4Men, bo wiem, że stoiska te pojawiały się później poza Arkadią, a także w innych miastach.




FLAKON:

Fanem flakonu Perfect Marc Jacobs jestem od początku istnienia zapachu czyli od 2020. Zapachu zresztą też. Kolejna wersja – Intense – nie przypadła mi za bardzo do gustu. Tegoroczna woda toaletowa znowu wywołała sympatię. Podobnie jak jej flakon. A ten jest niesamowity! Łączy klasyczne, obłe szkło w kolorze bladego seledynu z szalonym korkiem na którym piętrzą się ulubione charmsy Marca Jacobsa. Czego tu nie ma! Kostka domino, kryształowy pantofelek, wisienki, wielka kokarda, banan, kotek i oczywiście zawieszki z inicjałami projektanta. W wersji wody toaletowej ich kolorystyka jest uproszczona i utrzymana w odcieniach srebra, bieli i turkusu ( z wyjątkiem wisienek!) Ale w tym na pierwszy rzut oka kiczowatym szaleństwie jest metoda. Obie części flakonu doskonale ze sobą nie tylko kontrastują, ale i świetnie się dopełniają. Szczegóły korka są bardzo starannie wykonane – mini balon w kształcie srebrnej gwiazdy rzeczywiście wygląda jak balon! Świetnie dograno też proporcje – flakon doskonale leży w ręce, a stojąc na półce przywodzi na myśl damę w szerokiej krynolinie i niebotycznym kapeluszu. A do tego wszystkiego nazwa zapachu i marki wypisana prostymi czarnymi literami jakby na zapomnianej już maszynie do pisania. Charmsy z korka znajdują swoja kontynuację na pudełku nowego zapachu, które grafikami ozdobiła nowojorska artystka Jacky Blue. A jak pachnie nowa woda tolaetowa? Lekko, czysto i zwiewnie… nutami rdestu i narcyza. W sam raz na wiosnę!




ŚWIECA:

Lubię sprawdzać nowe, rodzime marki! Cieszę się, że obdarzają mnie zaufaniem. Déesse (fr. Bogini) to nowy gracz na rynku świec zapachowych opartych na naturalnym wosku sojowym. Ich świece są w 100% wegańskie i wykorzystują ekologiczne bawełniane knoty. W ofercie marka ma jak dotąd dwie świece, których nazwy odwołują się do miast – Tokyo i Tulum. Mnie do gustu przypadła zdecydowanie ta druga. Tulum to świeca o charakterze kwiatowo-drzewno-kremowym. Tak odbiera ją mój nos. W nutach głowy znajdziemy tu irysa i liście geranium, w nutach serca jaśmin, kardamon i ylang ylang, w bazie zaś wanilię i oud. Aromat świecy Tulum doskonale koresponduje z atmosferą zimowego wieczoru. Dociepla wnętrze, nadaje mu miękkości i wyrafinowanego charakteru. Świeca bardzo równo się pali, nie kopci, co oczywiście jest również wynikiem prawidłowego jej użytkowania. Bardzo podoba mi się jej proste opakowanie. Czarne pudełko zewnętrzne i mleczno-biały tumbler z elegancką etykietą, na której wydrukowano piramidę nut. Jej projekcję i moc oceniam jako średnie, co w zupełności zadowalać powinno właścicieli niezbyt dużych wnętrz. Mam nadzieję, że już niedługo Déesse zaprezentuje nam kolejne świece-miasta swojego pomysłu. Trzymam za nich kciuki!




EVENT:

Ostatniego dnia lutego miałem przyjemność oficjalnie powitać w Polsce brytyjską markę Molton Brown. O jej pojawieniu się na naszym rynku informowałem już pod koniec ubiegłego roku, teraz z przyjemnością dokładnie przetestowałem większość ich zapachów i wysłuchałem informacji o historii marki. Marki, która jest moim rówieśnikiem i powstała jako nowoczesny salon fryzjerski w Londynie przy 58 South Molton Street. Podczas spotkania w Restauracji Belvedere zaprezentowano nam 6 zapachowych ikon marki występujących w koncentracji wód toaletowych i perfumowanych oraz w postaci perfumowanych kosmetyków do ciała. Na bloterach z królewskim godłem (Królewska Gwarancją Jej Wysokości Królowej Elżbiety II) powąchaliśmy Orange&Bergamot, Delicious Rhubarb&Rose, Heavenly Gingerlily, Fiery Pink Pepper, Re-charge Black Pepper i Coastal Cypress & Sea Fennel. We wnętrzach restauracji paliły się świece zapachowe roztaczające optymistyczny aromat pierwszej kompozycji Molton Brown z 1985 Orange&Bergamote. Na miejscu można było zażyczyć sobie wygrawerowanie na świecy lub flakonie wybranego napisu. Na mojej świecy Coastal Cypress & Sea Fennel pojawił się oczywiście grawer ‘Charlie Nose’. Produkty Molton Brown – obejmujące także pielęgnację twarzy i włosów (szampon rumiankowy jest genialny!) – dostępne są w e-sklepie Douglas, a stacjonarnie w salonie perfumerii w warszawskiej Arkadii.




ULUBIEŃCY BE:

 Be jest kompulsywną konsumentką wszelkiego rodzaju balsamów do ust. Smaruje je – te usta - ciągle i w kółko. Nic dziwnego więc, że jej uwagę zwróciło niekonwencjonane opakowanie koloryzującego balsamu Lippy marki Coloris. Purple Dream jest inspirowane egzotycznym drinkiem, pachnie słodko-kwaśno i pozostawia na ustach lekko perłowy różowy odcień. Ale przede wszystkim doskonale nawilża i odżywia. Zawarty w balsamie wosk candelilla wykazuje silne właściwości ochronne. Poza ustami, Be w lutym dbała o optymalne nawodnienie skóry i włosów. Do pielęgnacji twarzy włączyła booster nawilżający Mary Kay z linii Clinical Solutions. Transparentne, żelowe serum zawiera dwa rodzaje kwasu hialuronowego, ceramidy i ekstrakty roślinne. Idealny ratunek dla odwodnionej po zimie skóry, który sprawia, że zmarszczki związane z przesuszeniem po prostu znikają. Do włosów Be bardzo polubiła nowa linie Yope Hydrate przeznaczoną do suchej skóry głowy i zawierającą bazylię Tulsi. Producent obiecuje „efekt bounce” i włosy „lśniące jak tafla wody”, Be mówi, że włosy po użyciu szamponu i odżywki są „po prostu super!” Cała Be! Pociągnięta za język mówi, że zyskują zdrowy wygląd, są miękkie, nie elektryzują się i dobrze się układają. Powiem z sekrecie, że i na moich włosach ten szampon się doskonale sprawdza. Odżywkę używam tylko od czasu do czasu. Musze spróbować jeszcze lekkiej odżywki w spreju bez spłukiwania. Dodatkowym plusem linii jest bardzo atrakcyjny design i kolor. Te kosmetyki świetnie wyglądają na tle naszej nadal nowej, białej łazienki.

 

GDZIE TEGO SZUKAĆ?

Molton Brown: Douglas

Masque Milano: www.lamvsco.pl

Amouage: Perfumeria Quality

Medeine: www.medeine.pl

Carl&Son: Notino

Szmaragdowe Żuki: www.szmaragdowezuki.pl

Eucerin: www.eucerin.pl

Lakme: www.barberstore.pl

MiaCalnea: www.miacalnea.pl

Marc Jacobs: Sephora

Unit4Men: Douglas

Déesse: deesse_candle na Instagramie

Coloris: https://coloris.sklep.pl/

Mary Kay: www.marykay.pl

Yope: www.yope.me

ORSKA - Julia

ORSKA - Julia

*RECENZJA* - Chloé Nomade Jasmin Naturel Intense

*RECENZJA* - Chloé Nomade Jasmin Naturel Intense