*RECENZJA* - Chanel Comète
Tak zwane linie butikowe z założenia są ekskluzywne i wyjątkowe. Ale niektóre są bardziej. Les Exclusifs de Chanel to kolekcja, pod której niezmiennym urokiem pozostaję od lat. Odkąd pierwszy raz powąchałem ją w Londynie. Jest poza czasem, poza modami, poza ograniczeniami płci i wieku. Jej jedyną siłą sprawczą jest oddanie perfumeryjnej maestrii. Te przygotowywane z najszlachetniejszych składników kompozycje to prawdziwe sekrety, które ożywają na skórze odsłaniając, jeden po drugim, charakterystyczne kody Domu Chanel. Są artystycznym wyraz nieskrępowanej kreacji i intuicji nadwornego perfumiarza – Oliviera Polge’a.
Każdy kolejny anons informujący o zbliżającej się premierze w tej linii powoduje u mnie przyśpieszone bicie serca. Każdą nową kompozycję chcę poznać, doświadczyć jej nie tylko zmysłem węchu, ale i zgłębić jej inspirację, nawiązanie do historii marki, posmakować wizualnego tła. Nie inaczej było i tym razem. Informacja o nadchodzącej tegorocznej premierze dotarła do mnie już wiosną, w czerwcu powąchałem nowy zapach w warszawskim butiku Chanel. I przeżyłem totalne zaskoczenie! Jakiego typu? Już opowiadam.
Po zapoznaniu się z profilem olfaktorycznym 19 już kompozycji w kolekcji Les Exclusifs de Chanel pomyślałem: „To może być piękne, ale niekoniecznie dla mnie”. Sądziłem, że zapach będzie skręcał zbytnio w damską stronę, dlatego do pierwszego testu podszedłem raczej z chłodnym dystansem. Jakże się rozczarowałem! In plus, oczywiście! Comète wylądowało na mojej skórze i z miejsca mnie zauroczyło. Teraz już wiem, że to absolutnie zapach również dla mnie.
Testowany na papierze otwiera się nutą lekkiego owocowego likieru. To tu pierwszy raz daje o sobie znać akord wiśniowy. Nie szaleje na punkcie tej nuty, ale jest tu coś co sprawia, że staje się ona szalenie apetyczna, a zarazem niebanalna. To coś to migdałowy vibe! To on najbardziej zachwyca mnie w Comète! Najpewniej pochodzi od użytego w kompozycji heliotropu, który łączy w sobie kwiatowość, pudrowość i migdałowość właśnie. W Comète bardziej gorzką niż słodką, przynajmniej na mojej skórze. Uwielbiam tę odrobinę szorstkości, która przypomina mi o ulubionym przysmaku – marcepanie.
A więc tak, jest tu odrobinę gourmandowo, ale zapach – jak to zwykle bywa u Chanel – wymyka się łatwym definicjom. Bo jest też lekko makijażowy (akordy szminki i pudru), owocowo-likierowy, miękki i optymistyczny. Optymizm zresztą był jednym z przewodnich tematów nowej kompozycji. Jak kometa na niebie zapach ma podnosić na duchu, przynosić nadzieję, wywoływać uśmiech. I rzeczywiście, pomimo całej złożoności tej wody perfumowanej, ma ona w sobie niewątpliwie swoistą lekkość, subtelność i radość. Nie przytłacza. Zawarte aldehydy - które stały się już wręcz olfaktorycznym podpisem marki – zdają się unosić całość i nadawać jej iskrzenia. Bardzo adekwatnie zresztą - nie zapominajmy, że naszyjnik Comète składał się z niezliczonej ilości drobniutkich diamentów. Piżmo, które czujemy w bazie zaś jest tak miękkie i czyste, że od razu rysuje mi przed oczami nieskończenie aksamitne poduszeczki, na których jubilerzy prezentują swoje cacka.
Ale jest tu jeszcze jeden temat. Ikoniczny wręcz dla Chanel. Irys. Tego musiałem się doszukiwać nosem. Nie jest oczywisty, nie jest ciężki czy ziemisty, ani zanadto zielony. Raczej fiołkowy, słodki. Takiego irysa pamiętam z Silver Iris Atelier Cologne. Tamtemu pudrowości dodawała mimoza, tutaj robi to heliotrop. W zapachu Atelier Cologne owocowa świeżość pochodziła od porzeczki, u Chanel jest wiśniowa. Comète jest dla mnie młodszą, bardziej beztroską siostrą Misi, ma w sobie więcej apetyczności niż irysowa La Pausa, jest mniej kwiatowa od 1932, za to słodsza od powściągliwego piżma 1957. Wykorzystanie akordu wiśniowo-migdałowego jest novum w zapachowym uniwersum Chanel. Wszak nie ma w nim zbyt wielu zapachów z gourmandowym zacięciem. Kompozycja ma bardzo dobrą trwałość, ale nie jest głośna. To taki skin scent – co zresztą było założeniem perfumiarza – który od czasu do czasu chce się bardziej wybić w powietrze, ale powraca jednak na skórę, tam gdzie czuje się najlepiej.
Główną inspiracją dla nowego zapachu jest, jak wspomniałem, ponownie biżuteria Chanel. Ponownie, bo od lat cieszy nas przecież swym kwiatowo-aldehydowo-drzewnym blaskiem kompozycja 1932 upamiętniająca premierę pierwszej kolekcji biżuterii Gabrielle Chanel “Bijoux de Diamants”. Ale Comète przygląda się bliżej jednemu konkretnemu dziełu sztuki biżuteryjnej z tej właśnie kolekcji, niezwykłemu i nowatorskiemu jak na tamte czasy naszyjnikowi o tej samej nazwie. Kometa miała miękko oplatać szyję kobiety, układać się organicznie i zaskakiwać swoim otwartym, asymetrycznym kształtem oraz pomysłowością (odpinany element mógł być noszony jako broszka) Chanel mówiła, że chce „obsypać kobiety kontelacjami”. Teraz, prawie sto lat później, nadworny nos marki – Olivier Polge – kontynuuje dzieło perfumiarki obsypując – myślę, że nie tylko kobiety – migdałowo-irysowo-aldehydowym niebiańskim pyłem.
Comète – nowa gwiazda w konstelacji Les Exclusifs de Chanel.
Zapach: Chanel Comète
Premiera: 2024
Nos: Olivier Polge
Rodzina: kwiatowo-pudrowa
Nuty: aldehydy, heliotrop, kwiat wiśni, irys, piżmo
Trwałość i projekcja: bardzo dobra/średnia
Dostępność: woda perfumowana o pojemności 75ml i 200ml w butiku marki
#prezentPR