*RECENZJA* - Chanel, N°19
Zapachy i liczby.
Dwie fascynacje Coco Chanel. Na punkcie tych drugich miała nawet swego rodzaju obsesję. W liczbach jest coś magicznego (jeśli się w to wierzy) i minimalistycznego. Przyznaję, że jednym z wielu powodów, dla których kocham Chanel są właśnie one - liczby. Dlatego na ostatnią recenzję 2019 roku wybrałem zapach ani nie nowy, ani nie najbardziej popularny w szerokim portfolio marki, a właśnie ten, który w nazwie ma dziewiętnastkę. A to, że jest przy tym jednym z najwspanialszych dzieł w historii współczesnej perfumerii utwierdza mnie tylko w słuszności mojego wyboru.
Dziewiętnastka N°19 upamiętnia dzień urodzin Gabrielle Chanel – 19 sierpnia. Kompozycja zaplanowana jako symbol wielkiego powrotu Chanel, stała się w istocie jej pożegnaniem. Premiera Dziewiętnastki w szwajcarskiej Genewie miała miejsce kilka miesięcy przed śmiercią projektantki w wieku 87 lat w styczniu 1971. To jej najbardziej osobisty zapach. Nigdy nie osiągnął sławy i sprzedawalności N°5, ale do dziś ma grono wiernych adoratorów. W tym mnie. Jego (niemal) równolatka.
Początek nowej dekady, w której wybrzmiewały echa niedawnej rewolucji społeczno-seksualnej, przynosił nową estetykę również w zakresie zapachów. Chanel nie mogło zostać w tyle. Lata 70 to nowy rodzaj kobiecości i kobiecej elegancji. Elegancji w duchu i kolorze zieleni. To właśnie w tej dekadzie zielona rodzina olfaktoryczna zajęła miejsce kojarzonych dotąd z kobiecością kwiatów. Zapachy zielone wnosiły nowy, świeży i wyzwolony powiew. Coś co po francusku nazwalibyśmy élan. Na popularności zaczęły zyskiwać kompozycje świeże, energetyczne, gorzkawe, zdecydowanie bardziej unisex – zielone szypry, zapachy zielono-drzewne i kompozycje orientalne z akcentem zieleni. Ich pierwowzorami były bezkompromisowy szypr Ma Griffe od Carven (1946), Vent Vert Balmaina (1947) z pierwszy raz użytym w takiej ilości galbanum czy mszysto-zielony Bandit Roberta Piqueta (zapach stworzony dla wyemancypowanych kobiet w 1944). W dekadzie lat 70 kobiety zaczęły otwarcie sięgać po zapachy skierowane oficjalnie do mężczyzn. Ogromną popularnością cieszyła się wylansowana w 1966 przez Diora Eau Sauvage z pierwszy raz wykorzystaną zielono-wilgotną molekułą hedione. Kobiety tak bardzo chciały pachnieć tą zieloną, „równouprawnioną” świeżością i czystością, że w kolejnej dekadzie powstały dla nich takie kompozycje jak Diorella, Cristalle, Ȏ de Lancôme i bohaterka dzisiejszej opowieści N°19.
Były to pierwsze perfumy wylansowane przez markę Chanel po – dziś nie do pomyślenia - 16 letniej przerwie. Stworzył je następca Ernesta Beaux – pierwszego perfumiarza marki – Henri Robert. To on był w 1955 roku autorem pierwszego męskiego zapachu domu mody Chanel – Pour Monsieur, a pod koniec lat 60 stanął przed nie lada wyzwaniem wykreowania perfum dla kobiet nowej generacji oraz, co może okazało się trudniejsze – osobistego zapachu dla Mademoiselle Chanel. Jak chyba większość z nas wie nie była to persona łatwa, miła i przyjemna. Nowy projekt – czy to sukni czy zapachu – potrafiła przekreślić jednym grymasem twarzy, po którym zwykle następował krzyk. Oto jak w książce Perfume Legends II Micheala Edwardsa sposób selekcji zapachu przez projektantkę wspomina radca prawny Chanel Robert Chaillet:
„Spryskiwała się zapachem od stóp do głów, a potem przechadzała się po całym domu mody czekając na reakcje. Jeśli sprzedawczynie odpowiadały: „Oh! Mademoiselle pachnie pięknie!” – była zachwycona. Jeśli nikt nie reagował na zapach, dzwoniła do mnie pełna furii. „Te perfumy są okropne! Nie chcę ich! Śmierdzą! Nikt ich nie zauważa!.”*
A jednak, Henri Robertowi udało się stworzyć kompozycję wpisującą się w ducha czasów, nieomylnie chanelowską i taką, która przypadła do gustu butnej kreatorce. Jak i z czego ją wyczarował? N°19 to perfumy kwiatowo-zielono-drzewne, rezolutne, pewne siebie i szczere. W materiałach promocyjnych wspierał je nowy slogan: „The Outspoken Chanel. Witty. Confident. Devastatingly feminine.” Ich nieomylne agresywnie zielone otwarcie to mariaż cytrusowej świeżości neroli i bergamotki z kluczowym dla całości składnikiem – pochodzącą z irańskiej trawy żywicą galbanum. Jej szorstka, gryząca wręcz roślinna zieleń idealnie wpisuje się zapachową falę unisexowej nowoczesności. Nuty głowy N°19 są ekspansywne, gorzkie i odświeżające. Stawiają do pionu i mobilizują do działania. Konwalia kontynuuje temat zieleni prowadząc nas do bardziej stonowanego, kwiatowego „przed-serca” kompozycji gdzie piękne ylang-ylang połączone zostaje z nieodłącznymi dla Chanel jaśminem i różą oraz chłodnym narcyzem. To one oswajają chropowatą zieleń początku i wprowadzają na scenę kolejny kluczowy składnik kompozycji – pięknego, aksamitno-zielonego irysa. Akord jego kłącza dodaje N°19 akcentu pudrowości i kwiatowej ziemistości. Od niego niedaleko już do skórzano-szyprowej podstawy, którą budują drzewne nuty wetywerii, cedru i mchu dębowego. Perfumiarz w iście mistrzowski sposób połączył te trzy emanujące różnymi odcieniami zieleni fazy dodając drzewną molekułę o nazwie keton metylocedrlowy, a w kwiaty tchnął życie okraszając je wspomnianym już odjaśminowym, wilgotnym hedionem.
Kojarzona powszechnie z zielenią Dziewiętnastka jest dla mnie zapachem szalenie nieoczywistym. Cierpkość galbanum łączy się tu z miękkością irysa, suchość pudru i mszystego podłoża równoważą wilgotne kwiaty i soczyste nuty cytrusowe. Jedno jest pewne – w tym zapachu nie znajdziemy słodyczy, ani tej odkwiatowej, ani orientalnej, a już na pewno nie deserowej. To kompozycja owiana chłodnym powietrzem, flirtująca z naturą, ale w pełni abstrakcyjna. Pachnąca jednocześnie retro i nowocześnie. Stwarzająca dystans, ale osobie noszącej oferująca niebywały komfort. Pewna siebie i zadumana zarazem. Przestrzenna i uziemiona. Wąchając N°19 widzę kobietę w chanelowskim żakiecie narzuconym na biały t-shirt w towarzystwie spranych jeansów. Stają mi przed oczami kwiaty przedwiośnia. Soczysta, zmrożona jeszcze zieleń w jaskrawobiałym chłodnym świetle dopołudniowego słońca. Nieprzymilna, rozkwitająca w swoim własnym tempie.
Jako fan zieloności i irysa nie mogłem pozostać wobec tego zapachu obojętnym. Chropowate otwarcie, które tak wielu może zniechęcić do dalszych testów, jest moją ukochaną fazą kompozycji. Aż trochę żal, że nie trwa dłużej. Uwielbiam niesztampową świeżość Dziewiętnastki, która – zwłaszcza w wersji wody toaletowej – predestynuje ten zapach do noszenia również przez mężczyzn. Dostępne także wersje wody perfumowanej i perfum są łagodniejsze. Skupiają się bardziej na aspekcie kwiatowym (edp) i drzewno-irysowym (Parfum). W 2011 powstała współczesna wariacja na temat Dziewiętnastki - N°19 Poudré gdzie tytułową pudrowość do zielonej kompozycji wprowadza przepiękne piżmo. To właśnie tę wersję i klasyczną wodę toaletową upodobałem sobie najbardziej.
Podczas gdy N°5 symbolizowało debiut Chanel, N°19 miało ogłaszać jej wielki powrót. W rzeczywistości okazało się jej pożegnaniem. Pięknym, wyraźnym i niedopowiedzianym jednocześnie. W szczytowej formie elegancji, do której poznania szczerze zachęcam.
„Wyobraź sobie, że z jego (zapachu N°19) powodu, mężczyzna zatrzymał mnie na ulicy.” – Chanel wyznała dziennikarzowi Pierrowi Galante. „Wychodząc z Ritza nagle poczułam rękę na ramieniu. Odwróciłam się by spojrzeć w nieznaną mi twarz. Już miałam powiedzieć mu kilka nieparlamentarnych słów, kiedy on rzekł z amerykańskim akcentem, ‘Przepraszam, jestem z przyjaciółmi, którzy bardzo chcieliby poznać nazwę perfum, które Pani nosi.’ Być zatrzymaną przez mężczyznę na ulicy w moim wieku, to chyba nieźle, co?”*
* “Perfume Legends II”, Michael Edwards
Zapach: Chanel N°19
Premiera: 1970
Nos: Henri Robert
Rodzina: kwiatowo-zielono-drzewna
Nuty: neroli, bergamota, galbanum; jaśmin, róża, ylang-ylang, narcyz, irys; wetyweria, cedr, mech dębowy
Formulacje: woda toaletowa, woda perfumowana, perfumy, woda perfumowana N°19 Poudré
Trwałość i projekcja: bardzo dobre