ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of May

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of May

Maju, przeleciałeś nie wiem kiedy, ale dałeś mi fajne rowerowe przejażdżki, ogrom cudów w ogrodzie i zabrałeś mnie w kilka pięknych (i pachnących) miejsc. Dzięki, widzimy się za rok!

A w pogodzie? Więcej alertów burzowych niż burz! Osobiście doświadczyłem jednej, 15-minutowej. Albo mnie omijały, albo RCB zdecydowanie zbytnio dmucha na zimne. Większość maja była piękna i słoneczna, co sprzyjało szusowaniu na rowerze, a potem wylegiwaniu się w hamaku. Oczywiście pod odpowiednią ochroną słoneczną. Przetestowałem w maju naprawdę sporo SPFów (m.in. nowości od Antipodes i BasicLab, które wypuściło krem do rąk z SPF30).

A w ogrodzie istny festiwal kolorów i zapachów. Wszystkie podmarznięte w kwietniu rośliny na szczęście odżyły. 1 maja świętowałem konwaliami z własnego ogródka. Potem wybuchły żółte i brązowe irysy. Krzak różany dosłownie obsypały kwiaty pachnące jak konfitura do pączków. Piwonii było mniej niż w poprzednich latach, ale i tak zdecydowanie biły na głowę te z kwiaciarni, a na koniec miesiąca powąchałem – już nie w swoim ogrodzie, a u znajomych – upojny wiciokrzew. Wszystkie te kwiaty omamiły mnie do tego stopnia, że majową edycję spotkania #CharlieWykłada poświęciłem właśnie zapachom kwiatowym. Wąchaliśmy kwiaty polne i kwiaciarniane, białe, żółte i niebieskie, a także te nierealne, wymyślone. Niektórych rozbolała aż głowa. No niestety, kwiaty potrafią odurzyć…

Ale w ogrodzie było też warzywnie i owocowo! Pod wpływem nowego zapachu Maison Margiela From the Garden zacząłem hodować swoje własne pomidorki. Parę razy przewinął się rabarbar – w perfumach i w cieście. Na targach ogrodniczych kupiłem natomiast drzewko cytrynowe. I znowu, uwiodły mnie jego cudnie pachnące białe kwiaty. Teraz, pod koniec miesiąca, kwiaty już opadły, a pod nimi zaczynają rozwijać się małe owocki. Ten gatunek cytryny to cytryna skierniewicka, przystosowana do polskich warunków krzyżówka cytryny i pomelo. Zobaczymy czy u mnie zaowocuje. Póki co kompulsywnie pocieram liście, bo ich cytrynowy aromat jest niesamowity.

A co nowego wąchałem w perfumach? Obok wspomnianego liścia pomidora w From the Garden, pojawił się nowy irysowy flanker Herbae marki L’Occitane, sycylijska mandarynka od Acqua di Parma, tuberoza w Crio Giardino Benessere, owocowo-kwiatowo-drzewna Maria Callas i zawrotnie owocowa Stricina z oferty V Canto. Poznałem też dwie nowości marki Nissaba: tuberozowe Malli Nadu i żywiczne Berbera. Ten drugi jest cudowny! Miałem też okazję poznać bezalkoholowe perfumy w emulsji włoskiej marki kosmetycznej LVY Cosmetics. Zauroczył mnie Zadar! Dużo wąchałem też podczas moich majowych wypadów do innych miast. Wiecie przecież, że nie odpuszczam żadnej perfumerii podczas takich wycieczek. I tak w Katowicach bardzo polubiłem nowości od Thameen i Obvious w Mood Scent Bar. W tamtejszym Tiger & Bear przewąchałem natomiast linię zapachów Trussardi, a w katowickiej perfumerii Lulua odkryłem islandzką markę Fischersund. W Warszawie, pomiędzy dwoma eventami perfumeryjnymi, odwiedziłem nowe Sense Dubai, butik Hermès (nowy Oud Alazan jest przepiękny!) powąchałem nowości w House of Merlo (np. FreeShape Milano), Tagomago Boutique (nowa kolekcja Off-White) Quality (L’Orchestre Parfum), Mon Credo (w końcu pojawił się tu zapach Encens Roi Histoires de Parfums!), GaliLu (Ex Nihilo i Ojar), MSB (Tilia). W piękną, słoneczną sobotę spędzoną w Krakowie testowałem natomiast całą linię Filippo Sorcinelli Memento w perfumerii Dragonfly oraz zachęcony pierwszym kontaktem odkrywałem dalej zapachy i kadzidła wspomnianej marki Fischersund.

Ale wycieczki to przecież nie samo wąchanie. To także piękne miejsca (np. Mocak w Krakowie czy Nikiszowiec w Katowicach) i doskonałe smaki. Szparagową ucztę urządziłem sobie w warszawskiej Bibendzie, a najlepszy ramen zjadłem na krakowskim Kazimierzu. Bosko smakowało śniadanie w Charlotte Boillion o 730 rano! Zamówiłem sobie omlet z kozim serem i tak mnie wzięło na omlety, że  w domu w maju jadłem je w każdą niedzielę. Było wspomniane ciasto rabarbarowe, lody matcha i yuzu serwowane vis-a-vis krakowskiej perfumerii Lulua i oczywiście duuuużo dobrej kawy. W Strzykawie zainaugurowałem picie shotów al fresco (mają tylko dwa stoliki na zewnątrz, ale jakoś zawsze znajduję miejsce), a zamiejscowo spijałem pyszną kawkę w warszawskim STORZE (tym na Brackiej tym razem) i w katowickich kawiarniach 3 Siostry i Cafe Byfyj. Do Krakowa i Katowic na pewno wrócę po więcej, a już mam plany odwiedzenia dwóch innych perfumerii na Śląsku: Ambrozji w Rybniku i Figaroli w Zabrzu. Do Krakowa wrócę natomiast z dwóch powodów: po pierwsze, dwie polecane przez znajomych knajpy były fully booked podczas mojej wizyty, a jestem zdeterminowany żeby posmakować tego co oferują w Bufecie na Kazimierzu. Totalnie zapomniałem natomiast wpaść do znajdującej się tam perfumerii Lamasco! Nadrobię następnym razem. Odwiedzę też nowe Tiger & Bear na Floriańskiej i GaliLu w Rynku, bo jeszcze nie miałem okazji być w tej nowej siedzibie. Aaaa i podobno MSB też otwiera się w Krakowie! Jest gdzie wąchać będąc na południu Polski!

W maju, a dokładnie 5 maja, świętowałem urodziny Chanel No. 5, wziąłem udział w konferencjach online Antipodes, Phytomer i Rhea Cosmetics, kąpałem się w pianie od Savoné (tym razem testuję ich linię Orient), głowę myłem nowym szamponem z linii Hair Rituel by Sisley, byłem dwa razy w teatrze i na świetnym filmie w kinie („Jutro będzie nasze”), nadawałem audycję o nowościach z altany (w ramach instagramowego live’a) oraz masowałem twarz rolerami, płytką i rękoma. Masowałem i czytałem o tym jak masować. A gdzie o tym czytałem? Przeczytacie poniżej.

Na blogu zaprezentowałem nowości od Atelier des Ors, zrecenzowałem album American Legends, zaproponowałem perfumy na Dzień Matki i przybliżyłem wam markę Ojar. Były też majowe zapowiedzi premier w cyklu What’s New? Zaglądacie tam czasem?

Za oknem już czerwiec (dziś akurat deszczowy dlatego tak dobrze mi się pisze), ale miło było powspominać ten chyba najpiękniejszy w roku miesiąc. A teraz rzućmy okiem na to co dokładnie mnie w nim zauroczyło. Ulubieńcy Maja, the floor is yours!











ZAPACH

Wszystkie trzy zapachy w dzisiejszych Ulubieńcach Miesiąca zauroczyły mnie podczas majowych wypadów. Odkryłem je w różnych perfumeriach, a potem testowałem w domu z próbek. Nie mam ich flakonów, ale totalnie mógłbym mieć! I dodam, że są to raczej mocni zawodnicy. W katowickim Mood Scent Bar (musicie odwiedzić to miejsce, genialnie sprzyja cichej kontemplacji zapachów!) powąchałem jedną z nowości brytyjskiej marki ThameenChords – i wpadłem po uszy! A w co? W neroli namaszczone skórą! Albo skórę skropioną neroli – jak wolicie. Świeża pudrowość neroli doskonale odświeża rasową skórę, dzięki czemu nie zawahałbym się założyć jej nawet w środku lata. Przemiła znajoma w warszawskim Mon Credo pokazała mi wszystkie nowości V Canto jakie do nich ostatnimi czasy spłynęły. No nie powiem, sporo tego! Ale mnie zafascynowała jedna kompozycja. Boia! Wypsikałem się nią sowicie, a wieczorem – tak właśnie wypsikany – pobiegłem na pierwsze urodziny butiku Terenzi przy Mokotowskiej. I wiecie co? Dostałem dwa komplementy! I to nie od byle kogo! Tam były same wytrawne perfumiary! No więc Boia pachnie sprawdzoną, doskonałą kombinacją róży i paczuli, ale jest to połączenie zdecydowanie przechylające się w stronę drzewną, a nawet skórzaną. Trwa na mojej skórze forever! Wracając z Warszawy w pociągu nadal nie mogłem przestać wąchać samego siebie. Ostatni zapach odkryłem w krakowskim studio Dragonfly. Pomocny Pan Wiktor zaprezentował mi tam całą nową linię Filippo Sorcinelli – Memento. Zapachy te inspirują się zakrystiami z różnych sanktuariów, a prezentowane są w spektakularnych flakonach z wielkimi złotymi dłońmi w roli… korków. Polecam Waszej uwadze całą linię i zdradzam swojego osobistego ulubieńca. Jest nim Dòmm, dla którego inspiracją była zakrystia mediolańskiego Duomo. Ta kompozycja jest na wskroś drzewna. Dominuje tu cudowny cedr, który oprószono pieprzem, a w sercu przełamano odrobiną czekolady i jaśminu. Takie dużo bardziej drzewne, dużo bardziej niszowe Terre d’Hermès.


 

TWARZ

Twarz myję dwa razy dziennie. Co do reguły. Ale wieczorne mycie wymaga większej mocy, a to poranne większej delikatności. Po prostu wydaje mi się, że rano mam mniej do zmywania. Może to błędne przekonanie, ale moje, więc o poranku sięgam po delikatne zmywacze, a takim zdecydowanie jest Atopia Cleansing Oil tureckiej marki Cosmed. Nie mam co prawda skóry atopowej, ale ten olejek jest po prostu taki… czuły dla skóry. A do tego bardzo lekki. Nie pozostawia żadnego tłustego filmu. Dobrze radzi sobie również wieczorem jako część oczyszczania dwuetapowego. Ładnie rozpuszcza filtry. W składzie niacynamid. Może być również używany do mycia ciała. A co po myciu? U mnie tonik, a zaraz potem serum. W maju wdrożyłem nowość Basiclab – nawilżające serum poprawiające napięcie z kwasem hialuronowym. Formuła serum jest wodno-żelowa. Momentalnie wchłania się w skórę i sprawia, że naprawdę jest napięta. Może nawet zanadto – ja od razu nakładam na nie krem nawilżający. Ale teraz gdy temperatury szybują już powyżej 20 stopni taki właśnie efekt lubię. Po zużyciu całego opakowania mogę stwierdzić, że jestem bardzo zadowolony z ogólnego stanu nawilżenia cery. Stosowałem wersję Dermocosmetics. Czeka na mnie jeszcze opcja Cosmetology z wyższymi zawartościami kwasu hialuronowego, kompleksu aminokwasów i kompleksu peptydów biomimetycznych. Ale tę może zostawię sobie na końcówkę lata. Gdy skóra jest już potraktowana serum i kremem, nakładam ochronę przeciwsłoneczną. Zawsze choć ta tradycyjna w postaci kremu czy emulsji mnie trochę nudzi. Dlatego co roku wynajduję fajne słoneczne gadżety. W tym padło na dwustronny sztyft z linii Sun Perfect lidera w dziedzinie ochrony przeciwsłoneczne marki Lancaster. Produkt jest bardzo poręczny i ma aż trzy funkcje: chroni (SPF50), pielęgnuje (zapobiega zmarszczkom i przebarwieniom) i  upiększa (z jednej strony ma formułę koloryzującą). Wersja bezbarwna daje suche, welurowe, matowe wykończenie, końcówką z tintem natomiast możemy osiągnąć efekt blur. Ja zwykle nakładam formułę bezbarwną na całą twarz, natomiast kremu koloryzującego używam na miejsca, w których mam tendencję do zaczerwienień (nos, kontur oka, policzki). Sztyft genialnie sunie po skórze, a kolor bardzo ładnie się stapia z naturalnym odcieniem cery. Aplikacja jest dziecinnie prosta, a efekt końcowy bardzo zadowalający – lekki mat, z dyskretnym rozświetleniem i ujednoliceniem kolorytu. Do tego czuję, że skóra pod nim oddycha! No i jest mega wygodny w przypadku konieczności reaplikacji w ciągu dnia.



 

BODY

Jak wiecie dostaję do testów całkiem sporo kosmetyków od zaprzyjaźnionych marek, z których najlepszymi następnie się z Wami dzielę. Jeśli kupuję sam, dzieje się to zazwyczaj w trzech przypadkach. 1. Produkt, który chcę sprawdzić nie jest dostępny w Polsce – zamawiam go wtedy z zagranicy (tak np. odkryłem marki War Paint for Men czy Wolf Project). 2. Produkt, który dostałem w ramach współpracy PR tak mi się spodobał, że nie mogę bez niego żyć i muszę do niego wrócić. 3. Wyjechałem gdzieś i czegoś zapomniałem, a bez tego czegoś ani rusz. I tak właśnie było z miceralnym żelem pod prysznic Yope. Byłem w Inowrocławiu, zabrakło produktu pod prysznic, pobiegłem do Rossmanna, poczułem kwaśne owoce i kupiłem. I świetnie mi się sprawdza! Żel pod prysznic NATURAL DETOX o wygładzającej formule zawiera biomicele, które skutecznie - jak magnes – oczyszczają skórę z zanieczyszczeń, bez podrażniania jej. Jest tu też bogaty w witaminę C ekstrakt kalamansi, który poprawia wygląd skóry. No i ten zapach kwaśnych owoców! One są naprawdę kwaśne! Jeśli tak jak ja byliście zawsze #TeamCrazySours pokochacie ten żel. Nadal dużo chodzę, a gdy nie chodzę jeżdżę na rowerze. Po takim wysiłku fizycznym lubię zafundować stopom domowe SPA. Doskonale nadaje się do tego sól zabiegowa do stóp Herbal Remedy marki Pharm Foot. Preparat zawiera ozonowaną oliwę i bogactwo olejków eterycznych: lawendowy, oregano, rozmarynowy, a do tego jony bromu, jodu, wapnia i magnezu. Przynosi ulgę zmęczonym stopom, a także zmniejsza ich opuchliznę. Wspomaga regenerację skóry stóp i ma właściwości aromaterapeutyczne. Ja łączę zalety tego preparatu z masażem w ciepłej wodzie z zastosowaniem specjalnej miski do stóp. Przyznam się szczerze, że szczotkę For Your Beauty kupiłem do sesji zdjęciowej. Potrzebowałem naturalnie wyglądających akcesoriów łazienkowych. Ale skoro już ją miałem, to zacząłem używać i fajnie mi się sprawdza. Stosuję ją do masażu na sucho, najchętniej przed wizytą w saunie. Jest to wtedy pierwszy etap złuszczania i pobudzania skóry do odnowy. Szczotka ma syntetyczne, bardzo delikatne włosie i wygodny drewniany uchwyt. Masuję nią całe ciało zaczynając od stóp. Regularne stosowanie przyczynia się do wygładzenia i ujędrnienia skóry. Aha, ją też kupiłem w Rossmannie.



 

FLAKON

Penhaligon’s musiał się w końcu znaleźć w tej sekcji. Najpiękniejszy flakon. Najlepiej pomyślany. Najelegantszy! Aż dziwne, że dopiero teraz, ale lepiej późno niż wcale, prawda? Flakony tej bezapelacyjnie brytyjskiej marki od zawsze mnie fascynowały. Klasyczne, trochę retro, z kokardkowym twistem, który je indywidualizuje i dyskretnie puszcza oko. Linia Trade Routes inspiruje się tym co odległe i egzotyczne. Śledzimy dzięki niej starożytne miasta będące na przestrzeni wieków centrami handlu. To przez nie przejeżdżały karawany i przepływały statki z luksusowymi (i nierzadko pachnącymi) dobrami na trasie Wschód – Zachód. W tym roku, po Konstantynopolu, Kairze i Babilonie, Penhaligon’s zabiera nas do miasta-oazy położonej w Arabii Saudyjskiej. Nazywa się ono AlUla. Przepiękna orientalna kompozycja kusi akordem śliwki podanej w otoczeniu przypraw, kadzidła, tytoniu i wanilii, a jej urok dopełnia niezwykle elegancki, historyzujący flakon. Arabia więc na złotej etykiecie pojawiają się palmy. Arabia więc żakardowa kokarda pokrywa się adekwatnym, bliskowschodnim wzorem, który powtórzono dookoła złocistej jak słońce nad pustynią etykiety. Tylko dwa kolory: złoto i brąz, a jakże elegancki efekt. Jeszcze więcej pięknych detali znajdujemy na pudełku, które wykonano z tektury „obitej’” w imitację beżowej skóry. Po prawej stronie pieczęć informująca o przynależności zapachu do Penhaligon’s Trade Routes z dopiskiem „The finest imported exotic ingredients’. Złotą etykietę naklejono na krawędzi dwóch ścianek pudełka. Całość sprawia wrażenie cennej paczki, która przypłynęła właśnie z zamorskich krain. A ja dostałem te perfumy w jeszcze jednym wyjątkowym pudełku! Okrągłym, jak na kapelusz. Oliwkowym, ze złotymi uszami i niesamowitą inskrypcją skrytą na wewnętrznej stronie wieka: „Entertaining the world’s nostrils with a dose of Britishness”. I to właśnie robi od lat 70 ubiegłego wieku Penhaligon’s! I robi to wspaniale. Każdy nowy zapach to przygoda i brytyjska dawka humoru. Love it to bits!



 

PREMIERA

W Sali Malinowej Hotelu Bristol powitaliśmy w maju nowy zapach The Merchant of Venice, którym marka składa hołd słynnej śpiewaczce operowej Marii Callas. Zapach nazwany jej imieniem i umieszczony w przepięknym flakonie ze szkła murano powstał w stulecie urodzin artystki. Podczas eleganckiego śniadania usłyszeliśmy z ust przedstawicielki weneckiej marki o procesie powstawania kompozycji, zamyśle projektantów flakonu i pudełka oraz planowanej komunikacji premiery.  Sama kompozycja mnie zaskoczyła. Spodziewałem się czegoś bardzo retro, a poczułem na otwarciu szalenie wesołe musujące nuty porzeczkowego prosecco. Tak, ten zapach otwiera się owocową kaskadą, która następnie przechodzi w kwiatowe serce by zakończyć swoją arię drzewnymi akordami bazy. Kompozycję testowaliśmy na niezwykłych, ogromnych i czarno-białych – jak sam flakon – bloterach w kształcie wachlarzy. Z jednej strony ozdobiono je fotografią artystki. Niezwykle piękne jest też pudełko, w którym umieszczono zapach. Pokryte czymś co przypomina tkaninę w kolorze kości słoniowej, otwiera się jak kurtyna na scenie, a może jak sekretne drzwi do garderoby słynnej śpiewaczki. W środku, centralnie wyeksponowano czarno-biały flakon, a po jego wyjęciu naszym oczom ukazuje się ona – Maria Callas, w kapeluszu oczywiście. Marka The Merchant of Venice chcąc upamiętnić miłość artystki do czarnych kapeluszy zaprojektowała korek zapachu w taki sposób, żeby przywodził je na myśl. Szyfonowa wstążka zawiązana wokół atomizera natomiast ma być symbolem jedwabnych szali, które uwielbiała Callas. Miłym i zabawnym akcentem tej pięknej majowej premiery była krótka wypowiedź zaproszonej polskiej śpiewaczki operowej – Małgorzaty Walewskiej. Stwierdziła, że zazdrości Callas posiadania własnego zapachu. Perfumy ‘Pani Walewska’ już powstały i niestety inna pani Walewska była ich muzą.



 

EVENT

Podczas pobytu w stolicy moje nogi zaniosły mnie też na Mokotowską by tam, pod numerem 54, celebrować pierwsze urodziny butiku Terenzi w Warszawie. Obchody były wyjątkowo uroczyste, bo spotkanie zaszczycili swoją obecnością sami założyciele Tiziana i Paolo Terenzi. Atmosfera była typowo włoska – miejscami wzruszająca, przeważnie nieformalna i obficie zaprawiana humorem (oraz szampanem!) Paolo opowiadał o rodzinnym dziedzictwie marki oraz czymś zupełnie nowym czyli o layeringu zapachów wchodzących w skład ich trzech marek: Tiziana Terenzi, V Canto i Giardino Benessere. Nazwał je Miedzygalaktyczną Podrożą. Wspomniał też coś o otwarciu ich kolejnego butiku… na Marsie. No ale co to dla nich – planety i komety mają przecież w jednym palcu. Tamtego wieczoru pachniałem jedną z wielu nowości ze stajni Terenzi. Wybrałem zapach V Canto Obia i – jak wspomniałem powyżej – zostałem za niego dwukrotnie skomplementowany. Przemiły wieczór w letniej (choć był to początek maja) i niezwykle pachnącej aurze. Cieszę się, że mogłem tam być!



 

MIEJSCE

Sense Dubai znam nie od dziś. Ba, byłem chyba jedną z pierwszych osób, które pokazały to miejsce światu i przeprowadziły wywiad z jego właścicielką Niną Kowalewską-Motlik. A miało to miejsce 9 lat temu. Teraz perfumeria przeniosła się do nowego lokalu, a ja w końcu miałem okazję ją odwiedzić i ponownie porozmawiać z Panią Niną. Sense Dubai nadal znajdziecie na ul. Mokotowskiej, ale po drugiej stronie, pod numerem 49. Nowa lokalizacja jest zdecydowanie większa. Przestrzeń i światło sprzyjają eksponowaniu arabskich pachnideł, choć nie tylko one zapraszają nas do półek. Jest sporo nowości, a Sense Dubai staje się bardziej kosmopolityczny. Moją uwagę np. przykuła marka oferująca rozmaite formaty do perfumowania wnętrz – Belforte. Są tu klasyczne spreje do perfumowania powietrza, świece, zawieszki do szaf, ale również niezwykłe dyfuzory zaprezentowane w ozdobionych sztuką nowoczesną… puszkach. Ciekawa odmiana. W dziale urody pojawiła się minimalistyczna włoska marka do pielęgnacji włosów – Fragile Cosmetics. Jest też sekcja makijażowa. Wypełnia ją amerykańska marka Edward Bess ze swoją kultową kolekcją szminek i błyszczyków. Będąc w nowym salonie zwróćcie uwagę na Tell me lipstick. Jest niesamowicie opakowana! Powąchajcie też zapachy tego projektanta. Mnie zaciekawiły i wziąłem próbki do dalszych testów. Wnętrze nowego salonu jest bardzo gustownie i prosto urządzone. Na tym tle genialnie prezentują się bliskowschodnie cuda – kadzidlane łzy, kaszmiorwe paszminy i kryształowe flakony z perfumami w oleju. Są też albumy o zapachach i oczywiście kwiaty. I wiecie co, jest też niezwykłe zaplecze z mega elegancką przestrzenią przeznaczoną na warsztaty. Fajnie mieć znajomości, bo pozwolono mi wejść i rzucić okiem na tę bardziej prywatną część perfumerii. A może kiedyś zagoszczę tam na warsztatach. Kto wie…



 

READ

Jednym z kosmetyków, które zrobiły na mnie największe wrażenie i okazały się niebywale skuteczne w ostatnich latach był… masaż twarzy. Wszystko zaczęło się od warsztatów zorganizowanych przez Anetę Kolendo-Borowską na temat masażu limfatycznego twarzy przy użyciu jej doskonałego rolera liftingującego PRO. Przekonałem się wtedy jakie to proste. Trochę czasu mi jednak zajęło by wcielić go w życie z należytą regularnością. Tylko wtedy tak naprawdę można zaobserwować efekty. Od roku zaczynam i kończę dzień krótkim masażem twarzy (rano limfatycznym, wieczorem liftingującym) i z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że TO DZIAŁA! W między czasie zafundowałem sobie odwiedziny w FaceGroovin’ oraz parę razy na masażu twarzy kobido. To były wspaniałe sesje - jak ja to nazywam – ‘siłki dla twarzy’. Masaż w domu wolę wykonywać stosując wspomniany roler Bless Me Cosmetics lub stalową płytkę gua sha The Grey Men’s Skincare (kamienne masażery zbyt szybko tłukę!). Ale masaż taki z łatwością można wykonać też własnymi rękoma. Wystarczy opanować kilka podstawowych ruchów, choć opcji tak naprawdę jest mnóstwo. A dowiedziałem się tego z książki Aliny Korytkowskiej Natural Face Lifting, którą czytam z zainteresowaniem od miesiąca. Wszystko zaczęło się na Instagramie. Tam zacząłem śledzić profil Aliny @natural.facelifting, na którym udziela krótkich, zabawnych i bardzo skutecznych lekcji na temat tego jak masować mięśnie twarzy i szyi. Ja jestem jednak analogowy i zapragnąłem mieć też jej książkę. No i mam! Pozycja ta daje bardzo szeroką wiedzę na temat masażu – autorka prowadzi nas od anatomii, przez zdrowy tryb życia po psychologię – pokazując jego liczne zalety. Ale książka nie traktuje jedynie o masażu. Jest tu też sporo o tzw. kinesiotapingu czyli metodzie ćwiczenia mięśni twarzy i szyi przy pomocy naklejanych taśm. Tego jeszcze nie próbowałem, ale wszystko przede mną. Niektóre rzeczy po prostu muszą zaskoczyć w swoim czasie. Tak jak u mnie zaskoczył codzienny masaż. Nie wyobrażam sobie już mojej urodowej rutyny bez niego!



 

HOME

Moje pierwsze spotkanie z islandzką marką Fischersund miało miejsce w katowickiej perfumerii Lulua. Mój radar nowości wytropił od razu na półce nieznane dla niego wcześniej czarne flakony z tajemniczym kluczem. Prawie identyczne, prawie nie do odróżnienia. No i zacząłem się wgryzać, a w zasadzie wwąchiwać, a mojemu wąchaniu towarzyszyły opowieści przemiłej pani konsultantki z salonu przy ulicy Staromiejskiej. Dowiedziałem się, że marka, która powstała w 2017 roku to rodzinna perfumeria i kolektyw artystyczny wykorzystujący twórczą ekspresję rodzeństwa Jónsiego (cenionego muzyka post-rockowego zespołu Sigur Rós i niezależnego artysty- nosa), Lilji, lngibjörga, Sigurrósa oraz ich partnerów Sindriego i Kjartana. W ofercie Fischersund są więc oczywiście perfumy (które ponumerowano) i to w dwóch formułach: tradycyjnego roztworu alkoholowego oraz zapachu w solidzie, ale są też kadzidła. I to właśnie je zapragnąłem mieć. I wiecie co, to był strzał w 10 dla takiego fana drzewnych klimatów jak ja! Aromat jaki roztaczają to prawdziwy drzewny raj! A zbudowano go w oparciu o smołę brzozową, która pozwala usunąć negatywną energię, rozproszyć niepokój i oczyścić każdą przestrzeń. Towarzyszą jej sosna islandzka i cytrusy. W czarnym opakowaniu z kluczem znajduje się 12 patyczków. Ich zapach jest bardzo donośny – połowa spalonego kadzidła pozwala mi wypełnić aromatem cały dom (tak, chodzę z nim z pokoju do pokoju!). Parę tygodni po odwiedzinach w katowickiej Lulua zawitałem do Krakowa no i nie mogłem nie zajrzeć do – nazwijmy to – firmy-matki znajdującej się przy Józefa 22. Tu moja przygoda z marką Fischersund miała swój ciąg dalszy. Dowiedziałem się bowiem, że wspomniane czarne flakony pakowane są w projektowane przez markę płócienne, wzorzyste bandany. How cool (and practical) is that! Kadzidła Fischersund na pewno powtórzę. Kiedyś też chyba zdecyduję się na jeden z ich rzemieślniczych, na wskroś skandynawskich zapachów. Nie wiem jeszcze tylko który.

 

GDZIE TEGO SZUKAĆ:

Thameen: Mood Scent Bar

V Canto: butik Terenzi oraz Mon Credo

Filippo Sorcinelli: Dragonfly Olfactory Studio

BasicLab: www.basiclab.shop

Lancaster: Douglas

Cosmed: Hebe

Yope: Rossmann

Szczotka For your Beauty: Rossman

Pharm Foot: www.pharmfoot.com

Penhaligon’s: GaliLu

Butik Terenzi: ul. Mokotowska 54, Warszawa

The Merchant of Venice: Douglas

Sense Dubai: ul. Mokotowska 49, Warszawa

Natural face Lifting: Empik

Fishersund: Lulua

Przedstawione produkty to zakupy własne, prezenty PR od marek lub kosmetyki konkursowe

*CO NOWEGO?* - Czerwiec

*CO NOWEGO?* - Czerwiec

*NOWA MARKA* - Ojar

*NOWA MARKA* - Ojar