*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of October
Październik zawsze plasował się w moim rankingu ulubionych miesięcy roku gdzieś na szarym końcu, ale tegoroczny wcale nie był taki zły. Bo w ogóle nie był szary. Wręcz przeciwnie – mienił się feerią jesiennych kolorów, które podziwiałem w ogrodzie, w parku i w górach. Nostalgicznie roztaczał też poranne mgły, które na całe szczęście szybko znikały i nawet gdy padało (jak np. podczas weekendu w Krakowie) to raczej siąpiło niż zacinało.
A po co tam pojechałem? Ano z bardzo ważnej okazji. Marka Wolfbrothers celebrowała swoje pięciolecie w krakowskiej perfumerii Dragonfly i z tej właśnie okazji zaprezentowała nam swój limitowany zapach Wolf w koncentracji Extrait de Parfum. Więcej o tym wydarzeniu i samym zapachu przeczytacie poniżej. Przy okazji odwiedziłem na Kazimierzu perfumerię Lamasco, krakowskie GaliLu (aż dziw, że mnie tu jeszcze nie było!), wypiłem pyszną kawę w Coffee Kiosk i Emigrant Coffee, a pyszności spróbowałem w Bufecie i Porankach. To ostatnie miejsce gorąco polecam na śniadanie. O ile doczekacie się na stolik. Ja wparowałem przed 9 i już nie było zbyt dużego wyboru. Za to naleśniki ze śliwkami wszystko mi wynagrodziły, tym bardziej że byłem właśnie w połowie Tygodnia ze Śliwką.
No właśnie wiele osób emocjonowało się w październiku ziemniakami, które wylądowały w jednej z premier pewnej marki, a ja się rozkoszowałem śliwkami. Jeśli jeszcze nie czytaliście raportu z tego Tygodnia z Jednym Składnikiem to właśnie macie do tego super okazję. Innym tematem, którym się zająłem w ubiegłym miesiącu były orzechy, migdały i spółka. Zapachy z nimi właśnie wąchaliśmy podczas październikowego #CharlieWykłada.
Z premierowych kompozycji październik przywiał do mnie piękną różę od Acqua di Parma (Luce di Rosa), smakowity klimacik w Story of Your Life ELdO, mocny skórzany aromat w Oud Stallion, drzewną mandarynkę od New Notes, czysty i bezalkoholowy zapach Amber Cashmere z nowej kolekcji CLEAN H2Eau, kolejnego dobrego Bossa (Bottled Absolu), nowego Sauvage’a, który również odstawił alkohol, intensywną parkę zapachów od Pepe Jeans i miniaturkę przepysznego Fifty Four skomponowanego przez Jusbox we współpracy z perfumowym YTuberem Sebastianem Jarą. Powąchałem też nowy Ex Vetiver Juliette Has a Gun, a na blogu zrecenzowałem Eros Energy od Versace i Gorgeous Orchid z kolekcji Gucci Flora. Oba te zapachy trafiły również do poniższych ulubieńców. Za chwilę się przekonacie z jakich względów.
Oprócz dobrej kawy – w październiku spijałem ją tradycyjnie w Strzykawie, ale również w Bytomiu – popijałem też herbatkę The Grey na dobrą cerę (Skin Support Tea). W domu i poza domem, bo jak wspomniałem pogoda naprawdę dopisywała i sprzyjała spacerom. Do tego stopnia, że pewnego dnia totalnie wkręciłem się w jesieniarską klimę i po kawie wypitej w kawiarni poszedłem szurać liśćmi do parku, a przy okazji zahaczyłem o wystawę sztuki. Sweter się przydał, czapka była zupełnie zbędna.
Kosmetycznie poznałem nową sezonową linię Rituals – The Alchemy, nowości Guinot, kolejne produkty z debiutującego w tym roku make-up’u Rabanne, premierową linię do włosów Algohair od Sensum Mare i pewną pachnącą nowość do włosów od Chanel. Byłem też na badaniu kondycji włosów i skóry głowy w Hair Rituel by Sisley, które zorganizowała Sephora (jest nieźle, a nawet całkiem dobrze!), a w Wiśle zafundowałem sobie zabieg na twarz na szczycie jednej z tamtejszych gór.
A skąd się tam wziąłem? Przez zupełny przypadek, choć jak wiemy nic nie dzieje się przez przypadek. Po prostu warto rozmawiać z ludźmi na mesendżerach i innych komunikatorach. Warto się komunikować! W ten własnie sposób dowiedziałem się o organizowanym w Cieszynie pierwszym Festiwalu Zdrowia Psychicznego Mężczyzn, w ramach którego odbywał się bardzo ciekawy warsztat zapachowy. Jak się domyślacie dwa razy nie trzeba było mnie namawiać. Cieszyn to przepiękne miasteczko! Na pewno tam jeszcze wrócę. A Wisła – wiadomo, też super! Zmieniła się od czasu kiedy tam bywałem co roku w czasie ferii jako dzieciak, ale pewne znajome miejsca z ogromną przyjemnością ponownie odkrywałem. No i naprawdę nie mogłem tam pojechać w lepszym okresie. To co wymalowała jesień na beskidzkich stokach pod koniec października to była istna bajka. Niestety w podróży potłukł mi się brązujący puder Pupa Man, no ale widać nie może być zawsze do końca tak kolorowo. Przy okazji jednak dowiedziałem się od życzliwej kosmetycznej duszy, że zabierając do walizki kosmetyk tego typu warto wetknąć weń wacikowy płatek. Lesson learnt!
A skoro wkradł się już angielski, to wspomnę, że w październiku obchodziliśmy dzień nauczyciela. Nie dostałem kwiatów ani czekoladek jak to za dawnych czasów bywało (praca zdalna ma swoje minusy), ale za to ja podarowałem Wam lekcję perfumowego angielskiego z pewnym ciekawym idiomem. No ale żeby w niej uczestniczyć musielibyście obserwować mnie na Instagramie. To jak, obserwujecie?
I to chyba wszystko gwoli ogólnego podsumowania. Czy o niczym nie zapomniałem? Oczywiście! Zapomniałem polecić Wam Muzeum Banksiego w Krakowie! Świetnie zrobiona przestrzeń, która robi niesamowite wrażenie. I jeszcze Kwestionariusz Charliego! W październiku na moje pytania odpowiedział Jakub Pietrynka, z którym zresztą całkiem niedługo mam nadzieję zobaczyć się na żywo. Czy znowu w Krakowie? Możliwe…
ZAPACH
Totalnie trzy różne klimaty zapachowe rządziły moim nosem w październiku. Pierwszy był nieoczekiwanym powrotem lata. Dodawał energii, słonecznych vibów i cytrynowego kopa. Mowa oczywiście o Eros Energy Versace, który samym swoim kolorem flakonu potrafi doładować człowieka, gdy niekoniecznie skocznie chce się wstawać z łóżka w jesienne poranki. A do tego w ogóle się na mojej skórze nie wysładza. Po cudnych cytrusach przechodzi w klimat zielony, najpierw liści porzeczki, a potem mchu. Duuuużo wypsikałem. Zdecydowanie powinienem mieć większy flakon! Drugi zapach operował spokojniejszymi tonami, choć i tu nie brakowało cytrusowych tematów. Są one wpisane przecież w jego nazwę. Akigala Mandarino marki New Notes to mandarynka absolutnie jesieniarska. Dojrzała, słoneczna i ułożona na złocistej, ambrowej drzewnej bazie. Ma charakter molekularny, dynamiczny. Czasem czuję ją lepiej, czasem gdzieś się zapodziewa. W szaliku czy golfie jest bardziej stabilna. Ma prawo spodobać się fanom Ganymede, choć tu jest według mnie więcej owocowości. Trzeci zawodnik to już i klimat i parametry i wszystko ‘po byku’. A może w zasadzie bardziej ogierze. To w końcu Oud Stallion z oudowego tercetu Maison Crivelli. Kompozycja, która totalnie mnie zachwyciła swoją skórzanością, ciemnią, wytrawnością i szorstkością. Żadnych malin, truskawek, ani marakuj! Za to ciekawy – powiem szczerze, niełatwy – smaczek w postaci pojawiającego się na początku akordu świeżo-zielono-metalicznego. Kolosalna trwałość i bezczelna projekcja. Będę to nosił całą zimę. Na bank!
TWARZ
W październiku twarzowa klasyka z twistem: produkt do mycia, krem pod oczy i podkład z nowej kolekcji makijażu ogłaszanej jako unisex. Sprawdziłem, a skoro tu wylądował to znaczy, że polubiłem. Ale wróćmy na początek czyli do mycia. Bardzo fajnie sprawdza mi się teraz pianka do mycia twarzy MedEstelle z linii Pro-Pure Programme. Produkt jest delikatny, a jednak mam wrażenie po jego umyciu, że skóra jest doskonale oczyszczona. Nie wysusza, nie podrażnia. Zawiera lukrecję, aminokwasy z soku z jabłek i kwas hialuronowy. Bardzo pasuje mi też jego czysty, świeży zapach. Pianka zaopatrzona jest w końcówkę z plastikową szczoteczką do głębszego oczyszczania, ale prawdę powiedziawszy używam jej sporadycznie. W kwestii okolic oka zacząłem stosować nowość od Guinot Eye Summum Balm. Stosuję się go pod oczy jak i na górną powiekę. Działa dwutorowo: walczy ze starzeniem (kurze łapki, drobne linie, opadająca powieka) i ze zmęczeniem (zasinienia i opuchlizna). Komfortowa formuła gęstej bitej śmietany, która ładnie się roztapia i nie przeciąża skóry (czego w tej okolicy bardzo nie lubię). Efekt upiększający widać już po pierwszym zastosowaniu. Fresh Touch Foundation Rabanne to lekki - powiedziałbym – przewiewny podkład rozświetlający z debiutującej linii makijażowej tej marki. Jest bardzo wydajny, nałożony w małej ilości daje trochę mokry efekt glow. Przy użyciu większej ilości można zbudować większe krycie czego ja akurat nie potrzebuję. Pozostaje na miejscu cały dzień, nie wyciera się, nie skupia w bruzdach skórnych. Bardzo przyjemna rzecz, której używam jako produkt typu beauty flash czyli dla dodanie skórze szybkiego odświeżenia, rozświetlenia i delikatnego ujednolicenia. Stosuję dwa odcienie – 10N i 20W – oba mi pasuję, różnią się odrobinę temperaturą tonacji. Polecam facetom chcącym rozpocząć swoją przygodę z makijażem.
BODY
Rituals Cosmetics wypuściło naprawdę bajecznie pachnącą limitowaną kolekcję na sezon jesienno-zimowy. Nazywa się The Alchemy, bo inspiruje ją magia przemiany. Już same złoto-brązowe odcienie kolekcji sugerują jakiego zapachu możemy się spodziewać. Jest on ciepły, smakowity i komfortowo otulający. Prawdziwie ambrowy z niuansami mirry. Na próbę kupiłem piankę pod prysznic w żelu czyli coś z czego marka chyba najbardziej słynie. Ta aksamitna, gęsta piana jest niezastąpiona w wannie lub pod prysznicem. A w wydaniu The Alchemy oprócz wspomnianej ambry i mirry pachnie cynamonem, białą orchideą i słodkim tytoniem. I ten zapach naprawdę długo utrzymuje się na skórze. Kusi mnie jeszcze oczywiście świeca z tej lini. Może wyląduje w kolejnych Ulubieńcach. Wywodzącą się z Beskidów polską markę Windy Woods poznałem parę lat temu na mini targach w Warszawie. Teraz z przyjemnością odkryłem ich pachnące kosmetyki w krakowskiej perfumerii Dragonfly. Zapachowe tematy wyznaczają tu kierunki geograficzne. Jest Mysterious East, Jungle South, Breezy North… I to właśnie o tym ostatnim zapachu mydło do mycia rąk oczarowało mnie w październiku. Breezy North jest jak przechadzka po chłodnym sosnowym lesie. Ale ten zapach ma też dla mnie jakąś kadzidlaną głębię. Jak na produkt do mycia rąk pachnie bardzo niszowo, a do tego jest wydajny i świetnie dba o skórę rąk dzięki zawartości ekstraktu z korzeni cykorii i wyciągu z kwiatów lipy. Nawet teraz, gdy na dworze temperatury spadają do zera. Swoją czarną szczoteczkę Seysso już tu wychwalałem. Zużyłem też dwie pasty tej marki (czarną i białą, obie delikatnie wybielające). Teraz do kompletu dorzuciłem czarną nitkę do zębów i czarny płyn do płukania jamy ustnej. Oba produkty są czarne, bo oba zawierają węgiel drzewny, a ten – jak wiadomo – przyciąga jak magnes wszelkie zanieczyszczenia. Fajnie, że w obrębie jednej marki, przypominam – polskiej! – można kompleksowo zadbać o higienę zębów i jamy ustnej. Płyn do płukania dzięki zawartości olejku z mięty doskonale odświeża oddech. Jest przy tym delikatny, bo nie zawiera alkoholu. Spoglądając na stronę Seysso zobaczyłem, że mają też szczoteczki soniczne do mycia twarzy. Teraz musze się tym tematem zainteresować….
BRODA
Wszyscy czekali na jesień by móc używać cięższych, słodszych, bardziej tajemniczych zapachów. No ja też, ale czasem w te coraz ciemniejsze już dni ciągnie mnie do zapachów wiosny i lata. Taki aromat właśnie odnalazłem w olejku Ministerstwa Dobrego Mydła – Zielona Herbata. Olejek ma dwa zastosowania: pielęgnuje brodę oraz skórę pod nią oraz może być stosowany jako łagodząco-kondycjonujący preparat po goleniu. W jego składzie znajdziemy wyciąg z liści zielonej herbaty, który ma działanie wzmacniające włosy, balsam Copaiba, witaminy A i E oraz miks olejków abisyńskiego, kameliowego i z krokosza barwierskiego. Olejek świetnie odżywia skórę i włoski, ale przy tym nie jest zbyt ciężki. Sprawia, że broda nabiera objętości oraz bardzo ładnego zdrowego połysku. No i ten zapach! Naprawdę im się udał. Piękna soczysta zielona herbata posłodzona odrobiną cukru. Panowie, fajnie wiedzieć, że w Ministerstwie Dobrego Mydła kupuje się nie tylko mydło, co? Nie ma za co!
FLAKON
Flakony z linii Gucci Flora są niezaprzeczalnie piękne. Proste w swojej strukturze, ale przebogate ornamentowo, z kropelką retro. Czuć tu ducha Alessandro Michele, za którego kadencji marka, również pod względem perfumeryjnym, rozkwitła na nowo. Miałem okazję wąchać wszystkie cztery propozycje z tej kwiatowej kolekcji i muszę powiedzieć, że ta ostatnia – Gorgeous Orchid – zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu. Wam chyba zresztą też, bo słyszę głównie pozytywne opinie o tym zapachu. Tę bezpretensjonalną, owianą ozonem wanilię zamknięto w słonecznym, smukłym flakonie z lakierowanego szkła i zamknięto lśniącym, złotym korkiem. Najpiękniejszym elementem jest tu jednak charakterystyczny wzór Flora Domu Gucci wymyślony na nowo na podstawie wizji Alessandro Michele. Ornament ten stanowi istotny element tożsamości marki – obraz kolorowych kwiatów stworzył dla marki Gucci artysta Vittorio Accornero w 1966 roku. Zarówno flakon, jak i opakowanie zewnętrzne prezentują różne wersje tego wzoru. W Gorgeous Orchid centralnie umieszczone czerwone lilie doskonale podbijają energetyczną barwę szkła. Piękny zapach, piękna rzecz!
ZABIEG
Dr Irena Eris to niekwestionowany lider w świecie polskiej kosmetyki, ale także w branży SPA i gabinetów znajdujących się w najpiękniejszych hotelach w kraju. Podczas październikowego weekendu w górach postanowiłem zafundować sobie odrobinę relaksu w jednym z nich. Padło na bajecznie położony hotel Crystal Mountain, w którym znajduje się Salon Dr Irena Eris Beauty Partner. Hotel ma zapierający dech w piersiach widok i jest ogromny. By dostać się do Salonu Dr Irena Eris trzeba przejść labirynt korytarzy i pokonać parę poziomów (co ciekawe recepcja hotelu usytuowana jest na 7 piętrze). Ale dałem radę i dotarłem na miejsce, w którym czekał na mnie zabieg na twarz dedykowany mężczyznom MEN ZONE Odmładzanie i Regeneracja. Zacząłem oczywiście od wypełnienia formularzy po czym przeszedłem do przytulnego pokoju zabiegowego, położyłem się na wygodnym łóżku i oddałem swoją twarz w ręce specjalistki marki. W zasadzie nie tylko twarz, bo zabieg obejmował też okolice szyi i dekoltu. Trwał 75 minut i składał się z trzech etapów. Na początek zafundowano mi dokładne oczyszczenie skóry z dodatkiem peelingu enzymatycznego. Drugi etap, tzw. ‘faza aktywna’ obejmował równomierne rozłożenie oraz wmasowanie koncentratu nawilżająco napinającego oraz wykonanie Masażu Firmowego Dr Irena Eris preparatem wygładzającym. Zastosowano zróżnicowane techniki manualne. Natężenie masażu również było zmienne, ale nigdy zbyt mocne. Ta część była oczywiście najbardziej odprężająca. Na zakończenie nałożono mi grubą maskę aloesowo-algową, która działała przez 20 minut. Jej ciężar, zapach i lekki chłód jaki dawała wywoływał wrażenie, że to naprawdę działa! Po zdjęciu maski w moją twarz wtarto ochronny krem peptydowy oraz jedwabną maskę na okolicę oczu. Jak wyglądała twarz po zabiegu? Skóra była zdecydowanie wygładzona, napojona nawilżającymi składnikami, a zmarszczki wygładzone. Zauważyć też się dało piękne rozświetlenie. Nie byłem łatwym klientem, bo zadawałem wiele pytań, ale pani wykonująca zabieg świetnie sobie poradziła. Zapytałem czy do salonu przychodzi dużo mężczyzn. Dowiedziałem się, że tak, ale głównie na masaże ciała. I nie zadają pytań. Panowie, zachęcam do spróbowania również zabiegu na twarz Dr Irena Eris. Tu też dostaniecie masaż. A pytania możecie zadawać tylko jeśli chcecie. Byłem bardzo zadowolony z popołudnia spędzonego w salonie Dr Irena Eris w hotelu Crystal Mountain. Do pełni szczęści zabrakło mi prostego masażu dłoni podczas aplikacji maski na twarz. Wtedy czas zabiegu byłby optymalnie wykorzystany.
EVENT
Nie ma przypadków. Totalnie spontanicznie znalazłem się w październiku na super warsztatach zapachowych prowadzonych przez Kamila Bańkowskiego, które odbyły się w Cieszynie w ramach pierwszego Festiwalu Zdrowia Psychicznego Mężczyzn. A przy okazji spędziłem przepiękny złotojesienny weekend w górach. Kamil opowiadał, my wąchaliśmy. Kamil pytał, my odpowiadaliśmy. Kamil zadawał zadania, my je wykonywaliśmy. Warsztaty trwały 5 godzin, ale czas ten przeleciał nie wiadomo kiedy. Dynamiczne prowadzenie, nieduża grupa i nieformalna atmosfera sprawiły, że w zasadzie można byłoby siedzieć i wąchać dużo dłużej. No ale były inne punkty w programie festiwalu. Kamil – który działa teraz już pod marką własną FYYRE PERFUMES – pokazał wiele ze swoich kreacji. Jego zapachy to perfumy z duszą, pełne emocji, robione ręcznie z miłością do natury. Lubi je tworzyć seriami. Gdy coś go zainspiruje, głęboko wchodzi w temat. Jego najnowszą linią są Pieśni Bitewne celebrujące słynne bitwy w historii ludzkości. Jednym z ciekawszych zadań na warsztatach było wykonywane w podgrupach tworzenie profilu zapachowego nowej Pieśni Bitewnej. Chodziło o bitwę z 1939 na terenie Czech. Każda z grup przedstawiła swoje pomysły, które potem porównaliśmy z prototypem zapachu wykonanym przez Kamila. Bardzo kreatywne ćwiczenie! Były też bardziej praktyczne smaczki. Dowiedziałem się np. gdzie aplikować perfumy by jak najdłużej samemu je czuć. Wspaniały czas, w przepięknym miejscu (klatka schodowa!), w jakże pięknym Cieszynie. I cieście marchewkowym nie wspomnę. Mam silne postanowienie tam wrócić!
PREMIERA
Świetnie jest celebrować urodziny rodzimych marek. Pięciolecie to już dorobek, z którego można być dumnym, zwłaszcza gdy nie stoi się w miejscu tylko śmiało patrzy w przyszłość. Na początku października w krakowskiej perfumerii Dragonfly powitaliśmy w szczególny sposób jubileuszowy zapach marki, z którą – że tak się wyrażę – jestem od samego początku. Wolfbrothers zaprezentowało limitowany flakon swojego bestsellera Wolf w koncentracji Extrait de Parfum! W tej marce każdemu zwierzakowi przyporządkowany jest kolor. Wilka oznaczono czerwienią, a kompozycja opowiada o zapachu nocy, strachu i pustkowia. W nowym ekstrakcie jest jeszcze więcej czerwieni, jeszcze więcej nocy, strachu i pustkowia. Tak brzmi komunikacja premiery, która powstała w limitowanej ilości 1232 ręcznie numerowanych flakonów. Liczba ta, jak się dowiedzieliśmy, nie jest przypadkowa… Jeśli nie poznaliście Wilka to musicie wiedzieć, że to hołd dla iglastego lasu. Mocno popieprzony! Z kroplą śliwki, ziół, dawany i drzewno-zwierzęcą bazą. W ekstrakcie, który ma koncentrację 40%, wszystko to wyśrubowano. Czerwony pieprz konkretnie kręci w nosie. Ja cenię tę kompozycję za jeszcze jedno. Twórcy – Wiktorowi – udało się tu uchwycić w niesamowicie namacalny sposób uczucie chłodu. Chłodu, który rzeczywiście może spowodować strach… o ile znajdziemy się akurat sami w ciemnym lesie. Podczas uroczystej premiery mieliśmy okazję wysłuchać opowieści założycieli marki na temat początków (zaczynali jako twórcy zapachowych świec dla facetów), bardzo dynamicznego rozwoju (Wolfbrothers jest aktualnie obecny na 18 rynkach) i ambitnych planów na przyszłość (czekajcie na wczesną wiosnę 2025!) Barman Grzesiek serwował tego wieczoru wyjątkowego drinka na bazie ginu zainspirowanego bohaterem wieczoru. W niesamowity sposób swoim barmańskim gadgetem wtłaczał w niego dymek o drzewnym aromacie. Sztos!