*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of November
Grudzień wszedł już po całości, a ja dopiero wyrobiłem się z Ulubieńcami Listopada. No cóż, biedactwa musiały poczekać, bo jak to w grudniu od samego początku sporo się dzieje. Dlatego nie przedłużając już i nawet odpuszczając sobie pogodowe dywagacje przechodzę od razu do wspomnień z poprzedniego miesiąca. Tych najmilszych oczywiście.
Listopad rozpocząłem od kuracji anti-age The Grey by należycie przygotować się na moje kolejne urodziny 2 grudnia. Codziennie, przez trzydzieści dni, łykałem sobie dwie pastyleczki Turn Wrinkles Away wypełnione kolagenem i innymi dobrodziejstwami. Nigdy nie wiem jak obiektywnie mierzyć efekty takiej suplementacji, bo przecież dla skóry robię milion innych rzeczy każdego dnia, ale zaszkodzić na pewno nie zaszkodziło, a i stan mojej skóry jak na – teraz już – pełnowartościowego 52-latko oceniam jako bardzo zadowalający. Pod koniec listopada dołączyłem do tej kuracji zresztą kolagenowe drinki Remé (ten truskawkowo-figowy jest naprawdę pyszny, nie zawiera cukru i przypomina mi totalnie smaki dzieciństwa), można więc powiedzieć, że kolagenowo czuję się wypełniony po brzegi.
Urządziłem sobie Tydzień z Pieprzem. Przez 7 dni używałem zapachów, które naprawdę kręcą w nosie, ale ja za tym przepadam nawet jeśli odbywa się to kosztem kichania. Jeśli nie mieliście okazji go śledzić, na blogu zamieściłem podsumowanie.
Odkrywałem nowe zapachy oczywiście! Temu nigdy nie ma końca! Przybył do mnie na ten przykład discovery set marki, którą już wcześniej spotkałem na targach w Mediolanie, a która teraz zagościła na półkach perfumerii Quality. Mowa o marce Miles Wambaugh, która łączy świat zapachów z malarstwem (założyciel sam maluje obrazy ilustrujące jego perfumy). Moi ulubieńcy? Irysowy Coup d’Etat i rozgrzewający Son of a Gun. Flakony tych zapachów są totalnie inne. Może nie go końca praktyczne, ale na pewno niepowtarzalne. Pistoletowe! W Galilu miałem przyjemność poznać świeżutką markę Bibbi i jej założycielkę Stinę Steger. Niebieskie flakony jej zapachów (jest to specjalny odcień zwany błękitem Kleina) są olfaktoryczną emanacją duchowych przeżyć założycielki, która od wielu lat praktykuje głęboka medytację. Sprawdźcie poniżej jaki zapach z jej kolekcji skradł moje serce i dlaczego nazywa się akurat tak a nie inaczej. Wziąłem też udział w kameralnej premierze pierwszej wody toaletowej polskiej marki Jan Barba, w której jej twórca – Bartosz Puzio – po raz pierwszy wykorzystał składniki syntetyczne i to w dużej ilości. Mowa o Olympii i musujących aldehydach. Dotarła do mnie też próbka innego polskiego nosa – Bogdana ‘Vetivera’ Wójcika, który tworzy zapachy pod marką Perfumcraft. Jego nowym (a w zasadzie wznowionym) dziełem jest Kaszubski Mech. Ten zapach mega mnie zaskoczył, bo spodziewałem się czegoś na wskroś ciężkiego i naturalistycznego, tymczasem dostałem kompozycję przepięknie subtelną, świeżo-zieloną i prawdziwie perfumeryjną. Taki zapach mogłoby mieć w swoim portfolio Chanel! W mainstreamie odkrywałem nowe eliksiry Gucci Guilty i najnowszą wersję damskiego bestselleru Chloé – L’Eau Lumineuse (zapach zupełnie odchodzi od różaności!). W ostatnim dniu listopada, podczas otwarcia nowej siedziby perfumerii Quality (więcej o niej przeczytacie poniżej) poznałem dwie nowe autorskie kompozycje właścicieli oferowane pod marką Missala – Qmentis i Qamour. Ten pierwszy jest zdecydowanie moim faworytem!
Pora na urodę czyli nowe kosmetyki, które odkrywałem w listopadzie. Matis Paris sprezentowało mi zestaw na piękne sny – kremową maskę na noc i dwie supernawilżające maski w płachcie. Te ostatnie to prawdziwa bomba! Skóra jest po nich dogłębnie napojona. Wpadły specyfiki Kiehl’sa i Biothermu, bardzo chwalona maska probiotyczna Flora od Antipodes, nowy sprej do ciała BasicLab oraz serum do skóry głowy o działaniu zagęszczającym Aminexil Advanced od L’Oréal Professionnel. W kwestii włosów zacząłem też stosować nowość Hair Rituel by Sisley – Invisible Hold Hairspray. Bardzo przypadł mi do gustu! Be natomiast w swoim przydziale otrzymała do przetestowania nowości makijażowe IsaDora NO COMPROMISE oraz podkłady YSL i Giorgio Armani (póki co na prowadzeniu All Hours YSL).Podczas odwiedzin w nowym butiku przy Tamce – Aether Concept – poznałem trzy marki pochodzące z Danii (ten concept store stawia na duńskie marki modowe, wnętrzarskie i urodowe): Woods_Copenhagen, Nuori i Frama. Będę używał kwasowej kuracji odnawiającej w połączeniu z kremem z filtrem SPF30 od Woods_Copenhagen. W kolejce czeka też nowe serum marki Lierac z niedawno debiutującej linii Premium. Chyba zacznę go używać z nowym rokiem.
Listopad był też miesiącem, w którym – pomimo diety – całkiem dobrze sobie podjadałem. Pierwszy raz odwiedziłem Joel Sharing Concept na Koszykowej gdzie zjadłem pysznego kalafiora z migdałami. W jedną z niedziel odwiedziłem wraz z Be Café Mozaika na Puławskiej gdzie w weekendy właśnie można rozkoszować się ogromnym bufetem brunchowym. Po odwiedzinach w Mozaice poszliśmy na kawę do Relaks Café – to rzut beretem, a kawa, jak zwykle tam, była wyśmienita. Relaks Café to oczywiście Mokotów, po drugiej stronie miasta znajduje się Żoliborz i tam pewnego wieczoru odkryliśmy malutkie miejsce o nazwie Błysk Bistro. Super klimat, a tamtejsze espresso naprawdę mnie pozamiatało. W dobrym tego słowa znaczeniu ma się rozumieć. Był też Męski Lunch w Bibi’s fajnym bistro zlokalizowanym w Fabryce Norblina. Z chęcią tam wrócę. Spodobało mi się!
Dostałem w prezencie kraftowy paprykarz szczeciński prosto ze Szczecina i kawowo-czekoladowe ręcznie robione mydło z Istambułu. Sporządziłem dla Was Prezentownik Charliego i obejrzałem w kinie malarską wersję Chłopów Reymonta. 11 listopada wcinałem rogala Marcińskiego. Dieta przegrała wtedy z tradycją. Nie żałuję! Otrzymałem od marki Guinot ich kalendarz adwentowy z architektonicznymi motywami Paryża. Od 1 grudnia codziennie wieczorem otwieram te białe i złote pudełeczka. Zapraszam do śledzenia na Instagramie. Pod koniec miesiąca odwiedziłem też nowo otwarty butik Guerlain w Westfield Mokotów.
Pod koniec miesiąca weszły już na nasze salony dekoracje świąteczne – światełka, świece, sporo złota, tradycyjny jelonek Chanel oraz dziadek do orzechów. W tym roku zawiesiliśmy nawet w oknie kurtynę ze światełkami. Migotaniom więc wieczorami nie ma końca (to znaczy jest, bo mi zawsze przypada w udziale jej gaszenie). A wewnętrznie ‘doświetlam się’ od listopada witaminą D. Od suplementacji się zaczęło i na niej się tez skończyło. No cóż, w domu jestem zwany pigularzem.
ZAPACH
Trzy zapachy po które najczęściej i z największą przyjemnością sięgałem w listopadzie. Każdy inny, każdy wprawiający w inny nastrój. Irys to taka safe-bet nuta u mnie. Sprawia, że czuję się komfortowo, bez nadmiernego angażowania uwagi. Wiele męskich irysów w mojej kolekcji – Dior, Valentino, Givenchy. Ostatnio często sięgam po Code Parfum Armaniego, zapach wypuszczony w ubiegłym roku w pięknie zaprojektowanym minimalistycznym (Hello! It’s Armani!) czarnym flakonie. Pachnie irysowo, aromatycznie, pudrowo, z lekkością aldehydów, świeżością liścia bergamotki i słodyczą tonki. Niby nic nowego, ale pięknie jak zawsze gdy w roli głównej irys. Ghost of Tom to jeden z dziewięciu zapachów nowej niszowej marki Bibbi, która w listopadzie zadebiutowała na półkach GaliLu. O ile nie potrafię żyć bez kawy, a w perfumach niespecjalnie ją lubię, o tyle za herbatą – która do życia nie jest mi konieczna – w zapachach przepadam. A Ghost of Tom to herbata właśnie. Czarna, smolista, której soczystości dodaje czarna porzeczka, a dymnej głębi brzoza i cyprys. A skąd nazwa? Niektórzy wierzą, że około 2 proc. światowej populacji to niewidzialne istoty wśród nas. Dla większości z nas są one niewidzialne, bo stworzone z materii nie z tego świata. Jedynym sposobem na wyczucie ich obecności jest ich uzależniający, dymny zapach przypominający herbatę. Zwane są "Duchami Toma". Jeśli polubiliście L’Ombre des Merveilles od Hermès jest szansa, że i ten zapach wam się spodoba. Trzecim ulubieńcem był nowy Gucci Guilty Elixir De Parfum Pour Homme, który zbiera bardzo skrajne opinie. Przyznaję, że nazwa ‘eliksir’ jest raczej na wyrost, ale sama kompozycja naprawdę mnie uwiodła. Czym? Seksowną słodką, kwiatową dusznością! Ten klimat nie jest typowym dla męskich pachnideł, prawda? Quentin Bisch zmieszał tu białe kwiaty i osmantusa z przyprawami, wanilią, paczulą i irysem, a Gucci wrzucił tę mieszankę, która tak bardzo przypomina mi słynnego różowego Joop pour Homme, do flakonu w moim ukochanym limonkowym odcieniu!
TWARZ
Co sprawdzało mi się na twarzy w listopadzie? Produkt do mycia z nowej męskiej linii Phlov Mencare, serum z linii Force Supreme Biotherm Homme i maska supernawilżająca Guinot Masque Hydra Summum. Żel-pianka Phlov Mencare jest produktem bardzo dokładnie oczyszczającym, który pozostawia zmatowioną cerę bez nieprzyjemnego odczucia ściągnięcia. Jest bardzo wydajny, lekko się pieni, a swoim turkusowym kolorem i odświeżającym zapachem doskonale budzi o poranku. Blue Serum Biotherm, to kosmetyk, którego efekty stosowania zobaczyłem już w połowie kuracji. I to lubię! Niebieskie algi i retinol redukują zmarszczki, wygładzają skórę i ujednolicają jej koloryt. Bardzo lekka konsystencja, którą skóra wypija w całości. Brak niemiłych sensacji, które czasem pojawiają się przy stosowaniu kosmetyków z retinolem. Ważne jednak by podczas kuracji Blue Serum Biothermu nie używać już innych specyfików z tym składnikiem. Zimą moja skóra wystawiana a to na mroźne powietrze na zewnątrz, a to na gorące w środku, potrzebuje dodatkowego nawilżenia. Dlatego regularnie raz w tygodniu nakładałem wspomnianą maskę gabinetowej marki Guinot. Ma fajną, „mokrą” żelową konsystencję, nawilża dzięki zawartości kwasu hialuronowego i zapobiega utracie wilgoci za sprawą autorskich kompleksów Hydrafilm i Aquasilanol. Skóra jest napojona, wypełniona od wewnątrz i rozświetlona. Maska jest łatwa do usunięcia co ma dla mnie akurat niebagatelne znaczenie.
BODY
Wygląda na to, że w listopadowe wieczory lubiłem wylegiwać się w wannie (teraz tylko czekać na rachunki za wodę!). A co mnie tak tam ciągnęło? Kultowa już chyba pianka Rituals, tym razem w niesamowitym wydaniu, bo z dodatkiem złota! Takie cuda znajdziecie w limitowanej świątecznej edycji The Legend of the Dragon, która dodatkowo genialnie pachnie mieszanką śliwki i cedru. Fajna opcja dla kogoś kto lubi złoto, .ale niekoniecznie chce nosić je potem na skórze. W tej limitowanej linii znajdziecie tez świecę, dyfuzor, peeling do ciała i wodę perfumowaną. Czy facetowi, który ma krótkie włosy potrzebny jest lakier do włosów? Owszem i to bardzo. Moje włosy mają nieznośną właściwość wyłapywania wilgoci z powietrza. Momentalnie wtedy się falują i niestety oklapują. Lakier chroni je przed wilgocią przez co pozwala na zachowanie fryzury w różnych warunkach pogodowych na dłużej. Hair Rituel by Sisley, linia do włosów, którą niejednokrotnie już tu wychwalałem, w końcu wzbogaciła się o lakier do włosów właśnie. Ale nie byle jaki! The Invisible Hold Hairspray to utrwalenie połączone z pielęgnacją w duchu premium. Daje mega naturalny efekt. Zero sklejenia, przesuszenia, sypania się. Włosy są elastycznie utrwalone na ładnych kilka godzin. Fryzurę można dowolnie modyfikować i dodawać nowe porcje produktu bez ryzyka obciążenia. Ja lubię też stosować go jako pre-styler na mokre włosy. I jak tu nie lubić tej żółto-niebiesko-czarnej serii? Listopad był miesiącem kiedy regularnie (żeby nie powiedzieć kompulsywnie) zacząłem stosować kremy do rąk. Jednym z ulubionych był ten od Miller Harris, bo swoim zapachem przypominał mi… lato. Tak,tak Lumière Dorée pachnie przepięknym neroli, ale konsystencję ma iście zimową. Masło shea, gliceryna, olej arganowy, aloes i witaminy B5 i E doskonale dbają o dłonie, a spora 75ml złota tuba sprawia, że krem zdaje nigdy się nie kończyć.
FLAKON
Flakony marki The House of Oud od jakiegoś czasu zwanej THoO olśniewały od zawsze. Czyli od momentu jej wejścia na polski rynek przed paru laty. Miałem przyjemność być świadkiem tamtego wydarzenia w warszawskim Domu Perfum Quality. Mam zwyczaj zadawania ludziom zagadki, w której części flakonu THoO – potocznie zwanego ‘jajkiem’ – znajduje się pachnąca ciecz. Poprawna odpowiedź pada średnio co drugi raz. W najnowszej kolekcji Crazy marka przeszła już samą siebie. Kolorowe, ekscentryczne, fantasmagoryczne flakony wydają się być rekwizytami wyjętymi z planu Alicji w Krainie Czarów. I wszystko się zgadza! Trzy nowe zapachy biorą za temat przewodni zabawę. Podają rzadkie składniki (np. wasabi) w zaskakujących połączeniach. Wizualnie i zapachowo najbardziej podoba mi się Gambling z motywem kart. To niesamowita drzewna mieszanka podkręcona kawą, whisky i żywicami. ‘Adrenalinic!’ – jak czytamy na stronie marki. Wabisabi z motywem rocaille na flakonie składa hołd wszystkiemu co nietrwałe i niedoskonałe. Pikantne wasabi połączono tu z białymi kwiatami. Bonbon Pop zaś to beztroskie wspomnienie dzieciństwa. Bezkarność pochłaniania kolorowych łakoci! W nutach biała brzoskwinia, kokos i brązowy cukier. Szalony i szalenie piękny tercet!
ŚWIECA
Doskonała w swym wyrafinowaniu kolekcja Signatures of the Sun marki Acqua di Parma od niedawna proponuje też pachnące kosmetyki do ciała i zapachy do wnętrz: świece i dyfuzory. Nie było innej opcji, musiałem się temu bliżej przyjrzeć. Zacząłem od świecy Oud. Co mogę powiedzieć po kilku listopadowych wieczorach spędzonych w jej towarzystwie? Ten aromat to synonim wysublimowanej elegancji. Drzewny, ale szykowny, orientalny, ale nie przytłaczający, frapujący, ale nie rozpraszający. Oud z kolekcji Signatures of the Sun jest bardzo znośnym oudem. Ugładzonym różą i drewnem sandałowym. Kremowym od piżma, charyzmatycznym dzięki akordowi skóry. Dodatkowymi nutami w tej bogatej kompozycji zatopionej w białym wosku są nieodłączne w tej marce cytrusy, kolendra, olejek amarisowy, cedr i paczula. Zapach jest donośny, przynajmniej w średniej wielkości wnętrzu. Świeca waży 200g. Pali się równo, nie kopci. Pięknie się prezentuje. Biały wosk kontrastuje tu z czarnym, lakierowanym pojemnikiem ozdobionym jedynie prostą etykietą ze złotym liternictwem. Bardzo elegancko wygląda też zewnętrzne, kartonowe pudełko. Doskonały pomysł na prezent – dla kogoś lub samego siebie. W kolekcji Signatures of the Sun świece pojawiły się także w zapachach Yuzu, Osmanthus i Quercia (ta ostatnia będzie moja następną!). Wszystkie cztery zapachy dostępne są także w formie dyfuzorów.
EVENT
Jak na religijnego fana marki przystało, byłem w listopadzie w siódmym niebie celebrując świąteczną atmosferę z Diptyque w czarującym drink barze Grace przy Kruczej. Rozkoszowaliśmy się koktajlami zmieszanymi z inspiracji trzech świątecznych świec Diptyque: Sapin, Coton i Délice. Najbardziej mi zasmakował Sapin stworzony z greckiej brandy, likieru z wisienek maraskino, soku z cytryny, grenadyny i bitters Peychaud! Było bordowo, było pluszowo, a przygrywał nam live band. Klimat oczywiście robiły świece Diptyque, a rozmowom przy okrągłych stolikach nie było końca. Strasznie się cieszę, że mamy już tę kultową markę u siebie w Polsce od ponad roku. Życzę Diptyque wszelkiej pomyślności w 2024, a skądinąd wiem (na takich spotkaniach właśnie kolekcjonuje się insider news), że przygotowuje dla nas na ten czas ogrom pięknych nowości. Wspaniały wieczór, bez pompy, którą Diptyque zawsze woli zastępować klimatem boho-chic.
MIEJSCE
To już piąta perfumeria Quality w Warszawie! I to gdzie! Na najlepiej pachnącej ulicy stolicy – Mokotowskiej. A dokładniej w pięknej, niedawno wyremontowanej kamienicy pod numerem 40. Gdy tylko wszedłem do jej przestronnego wnętrza i ogarnąłem je wzrokiem od razu mi przyszło na myśl określenie FOREST GLAM! Dominują tu bowiem dwa kolory: zieleń i złoto. Jest nawet tapeta imitująca leśną głębię. Fajnie połączono lżejszy, bardziej nowoczesny vibe z charakterystycznym bogatym stylem jaki znamy spod szyldu Quality. Podoba mi się otwartość i łatwy dostęp do półek z flakonami. Świetnie, że są też dwa miejsca, w których można wygodnie przysiąść i pokontemplować testowane zapachy. Otwarcie nowej perfumerii było okazją do zaprezentowania podwójnej premiery zapachowej pod autorską marką Missala. Do znanego już od 12 lat Qessence dołącza teraz biały kadzidlany Qmentis i czerwony gourmandowy Qamour. Razem mają tworzyć trójkąt życia z Qessence symbolizującym duszę, Qmentis – umysł, a Qamour – serce. Nie mogło zabraknąć Quality na Mokotowskiej! Teraz ten perfumowy szlak wydaje się być kompletny. Będę wpadał na wąchanie, na kawę i na pogaduchy – perfumowe i nie tylko.
ULUBIEŃCY BE
Każdy nowy tusz u Be to nie lada wyzwanie. Dla tuszu oczywiście! Be jest bardzo sroga w ocenach i wykańcza maskary w iście zabójczym tempie. W przypadku tuszu Lash Clash od YSL można jednak mówić raczej o zauroczeniu niż odrzuceniu. W przypadku tego tuszu kluczowym słowem jest: oversize! Jego opakowanie jest oversizowe. Oplata je niczym bransoleta oversizowe złote logo. Oversizowa szczoteczka natomiast nadaje rzęsom oversizowy efekt. Producent twierdzi, że są one powiększone o 200%. Nie mierzyłem, ale oczy Be pomalowane tuszem Lash Clash w odcieniu Overnoir (jest jeszcze Uninhibited Brown i Electric Blue) wyglądają zjawiskowo. Co ciekawe kosmetyk zawiera w swojej formule pielęgnacyjny ekstrakt z irysa. Aby rzęsy mogły wyglądać spektakularnie ważne by skóra wokół oka była należycie zadbana. W tym temacie w listopadzie Be wyróżniła liftingujący krem marki Lancôme Rénergie Yeux. Zawiera on unikalne stężenie kwasu hialuronowego (mniejszy rozmiar cząsteczek) i peptyd z ekstraktu z siemienia lnianego. Odświeża okolice oka, redukuje zmarszczki i cienie, a przy regularnym stosowaniu na górną powiekę podnosi ją optycznie. Oboje ostatnio zwracamy szczególną uwagę na tę okolice oka właśnie. Krem bardzo dobrze się wchłania przez co doskonale nadaje się pod makijaż, a jego lekko opalizująca formuła natychmiast po użyciu udoskonala wygląd skóry. Jego dodatkowym atutem jest wydajność. Zawsze niezmiernie cieszy mnie gdy Be wykazuje zainteresowanie perfumami. „Kącik Be czuje się zaniedbany!” – słyszę gdy przez dłuższy czas testuję tylko zapachy męskie lub mocno niszowe. Ale i w niszy taka przykładowa mainstreamówka jak Be potrafi coś miłego dla swego nosa wywęszyć! W listopadzie zakochała się (tak, tak jak widzę, że nie rozstaje się z danymi perfumami przez kilka dni z rzędu już wiem, że będę miał kandydata do Ulubieńców) w najnowszym zapachu brytyjskiej marki Miller Harris Black Datura. I nic dziwnego. Gdybym miał wymienić trzy ulubione nuty Be to byłyby to: wanilia, jaśmin i tuberoza. Ta ostatnia właśnie jest główną bohaterką Black Datura. Wspierają ją tytułowa datura czyli, bardziej z polska, bieluń oraz ylang ylang. Ale ten zapach nie jest typowym kwiatowcem. Nuty floralne, które i tak brzmią tu dość narkotycznie, pogłębione są przez żywice (mirra, labdanum, balsam peruwiański, kadzidło) i drewna (cedr, wetyweria, amyris). Całość brzmi bardzo elegancko i seksownie. To perfumy stworzone na wieczór! Również spróbowałem. Ciekawie brzmią na męskiej skórze, zwłaszcza gdy ulotni się wczesna charakterystyczna dla tuberozy faza gumy balonowej.
GDZIE TEGO SZUKAĆ:
Bibbi: GaliLu
Gucci: Sephora i Douglas
Armani: Sephora, Douglas, Notino
Biotherm: Sephora, Douglas
Phlov: Sephora
Guinot: gabinety i salony SPA
Hair Rituel by Sisley: Sephora, Douglas, Maison Sisley oraz https://www.sisley-paris.com/pl-PL/
THoO: Quality
Missala: Quality
Acqua di Parma: Sephora i Douglas
YSL: Sephora i Douglas
Lancôme: Sephora i Douglas
Miller Harris: Douglas i www.beautyboutique.pl