*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of November
Listopad. Liść opadł.
No może i opadł, ale temperatura niekoniecznie. Nie żebym narzekał. Naprawdę łaskawy pogodowo był ten miesiąc. Do tego stopnia, że w samej połowie zafundował nam iście wiosenną aurę. Byliśmy wtedy w Krakowie – kurtki i szaliki trzeba było w tempie natychmiastowym zrzucać, kawę piło się na świeżym powietrzu, a świąteczne dekoracje zawieszone już na ulicach wyglądały co najmniej nieadekwatnie.
Ten weekendowy wypad zaliczam do bardzo udanych nie tylko z powodu wspaniałej pogody. Odwiedziłem w końcu krakowską filię perfumerii GaliLu przy ul. Sławkowskiej, która zachwyciła mnie swoim wejściem i … długością, bo przecież ofertę i tak wychwalam na każdym kroku. Większość czasu spędziliśmy jednak na Kazimierzu. Tam zatrzymaliśmy się w genialnie zaprojektowanym hotelu PURO, tam jedliśmy najlepszą ever zupę z soczewicy w Massolit Cooks, spacerowaliśmy po ozdobionej rzeźbami Jerzego Kędziory Kładce Ojca Bernatka, a wieczorem buszowaliśmy (to znaczy głównie ja buszowałem) w gościnnych wnętrzach perfumerii Lulua przy ul. Św. Józefa. A jaki był główny powód tej wycieczki? Przeczytacie już za chwilę poniżej.
Druga połowa listopada, choć nadal ciepła, była zdecydowanie mniej słoneczna. Wszechogarniająca szaruga bardzo dała mi się we znaki. Brak naturalnego światła nie tylko wpływał na humor, ale i na jakość robionych przeze mnie zdjęć. W walce z ponurą pogodą pomagałem sobie na dwa sposoby: paliłem ogromną ilość świec zapachowych (niedługo o kilku z nich przeczytacie na blogu) i odziewałem się w skórzane zapachy w ramach Tygodnia z Jednym Składnikiem, którym tym razem była skóra właśnie.
Słońce w końcu przegoniło jednak ciężko wiszące nad miastem chmury i to w nie lada chwili, bo w pierwszym dniu działania warszawskiego butiku Hermès! Wspaniale było odwiedzić to eleganckie wnętrze, obejrzeć jego pomysłowe i zawierające lokalne akcenty wystawy, że o przewąchaniu całej butikowej kolekcji zapachów Hermessence nie wspomnę. Wracając z butiku zalanym słonecznym blaskiem Parkiem Saskim pomyślałem, że to hermesowska pomarańczowość rozświetliła (choć na chwilę) Warszawę.
Co jeszcze wprawiało mnie w lepszy humor i dodawało przyjemności w listopadzie? Zapraszam do lektury.
Oprócz siedmiu różnych wcieleń skóry jakie nosiłem w listopadzie, zachwyciły mnie dwie nowości i jeden zapach, który od kwietnia stał sobie cicho w szafie, a teraz właśnie – trochę przez przypadek - go odkryłem. Heliaca to jedna z pięciu wód perfumowanych w nowej linii Les Eaux Singulieres marki Le Couvent des Minimes. Pieczę nad kreacją całej kolekcji trzymał Jean-Claude Ellena, który wraz z 4 młodymi perfumiarzami stworzył pięć zapachów inspirowanych zwierzętami, a dokładniej mówiąc samicami. Heliaca to Orlica – kompozycja zbudowana z nut kardamonu, imbiru i drewna agarowego – przyjemnie pikantna, lekko słodka i drzewna, idealna do noszenia na co dzień w chłodniejsze dni. Bez róży naprawdę ciężko mi się obejść. Muszę ją poczuć przynajmniej kilka razy w miesiącu. W listopadzie najczęściej sięgałem po jeden z dwóch nowych zapachów Etat Libre d’Orange gdzie właśnie róża wiedzie prym. Spice Must Flow wybiega trochę w przyszłość zarazem składając hołd przeszłości. Widoczna na etykiecie futurystyczna inspiracja to Djuna. Temat zapachu – przyprawy – to upamiętnienie renesansowych kupców-podróżników, którzy wielomilowymi szlakami zwozili wonne skarby do Europy. W Spice Must Flow głównym towarzyszem tureckiej róży jest szafran. W rolach drugoplanowych występują cynamon, kardamon, imbir i pieprz. Trzeci z zapachów był najsłodszy, ale jego słodycz mnie nie zmęczyła. Kupiony w mediolańskim butiku Lush wiosną tego roku Rentless zapamiętałem zgoła inaczej. Zapomniałem, że tyle w nim ambrowej, miodowej i cytrusowej słodyczy zbalansowanej piękną nutą skórzanego labdanum. Po wielu godzinach (a zapach fantastycznie trzyma się skóry) uwolniły się również aromaty zielonych igieł i palonego cukru. Chyba powrócę do niego też w grudniu, bo wprowadza fajny świąteczny klimat.
W tym miesiącu odkryłem idealnie twarzowe trio! Te trzy kosmetyki działają genialnie w synergii. Po pierwsze jeden z najlepszych kremów jakie od miesięcy używałem czyli AY4 Plantain od polskiej wegańskiej marki Krayna. Ten dedykowany mężczyznom krem nawilżający z wyciągiem z babki lancetowatej idealnie się wchłania, relaksuje skórę, nawilża i odżywia regulując jednocześnie pracę męskich gruczołów łojowych. Stosuję go na dzień i moja twarz za każdym razem wygląda jak gdyby wróciła z krótkich wakacji. Pomaga jej w tym również jedna z trzech nowych ampułek (skoncentrowanych, ukierunkowanych kuracji) wylansowanych właśnie przez markę SVR. Ampoule ANTI-OX zawiera 20% koncentrat z witaminy C, która usuwa toksyny ze skóry, reguluje działanie melanocytów i przywraca jej młodzieńczy blask. Płynny koncentrat nakładam pod krem lub mieszam go z nim. Efekt widoczny już po 7 dniach! I na koniec idealne wykończenie! W nowej linii kosmetyków AA Men pojawił się genialny krem BB czyli preparat korygująco-koloryzujący, który dopasowuje się do odcienia skóry. Daje bardzo naturalny efekt - zero efektu maski, zero efektu makijażu, zero efektu nadmiernego przyciemnienia/rozjaśnienia! Jest łatwy w aplikacji i uzależnia! Krem BB od AA to mój nowy urodowy gest! Brawo za odwagę i jakość!
Zwykle nie stosuję odżywek do włosów. Nie są mi potrzebne i nierzadko niepotrzebnie obciążają włosy. Aż tu nagle nadchodzi sezon zimowy z czapkami, wiatrem, wilgocią i centralnym ogrzewaniem. Rezultat! Włosy szaleją jakby podłączone do prądu. I wtedy właśnie przepraszam się z odżywkami. Tym razem koło wanny znalazłem maskę przeciw łamaniu się włosów z linii Botanic Therapy Garnier. Zawiera olejek rycynowy i ekstrakt z migdałów, odżywia, wzmacnia i w ogóle nie obciąża. Nakładam na krótko, tylko na końcówki włosów. Problem elektryzowania się pożegnany! W listopadzie wróciłem też do mojego ulubionego kawowego peelingu do ciała od Frank Body. Original Coffee Scrub to mieszanka naturalnych składników, która usuwa suchą, łuszczącą się skórę, pozostawiając uczucie miękkości, gładkości i elastyczności. No i ten prawdziwie kawowy aromat w kąpieli! I na koniec coś małego, ale ratującego wysuszone dłonie. W nowej linii certyfikowanych produktów Garnier BIO znalazłem ten pięknie pachnący (zapach w 100% naturalny!) multifunkcyjny kem regenerujący wzbogacony organicznym olejem arganowym. Na co dzień używam do dłoni, w domu smaruję też nim łokcie i wszystkie inne nadmiernie przesuszone miejsca.
Brodę prawie przez cały miesiąc traktowałem nowymi kosmetykami AA MEN Beard. Wśród czterech preparatów najbardziej przypadły mi do gustu olejek nawilżający i żel do precyzyjnego golenia. Ten pierwszy ma w składzie olejek arganowy, inca inchi i ryżowy oraz witaminę E. Nie jest zbyt tłusty - co osobiście lubię, a mimo wszystko zostawia na zaroście dyskretny połysk. Wcieram go też dokładnie w skórę pod zarostem i w całą szyję, bo świetnie nawilża, a tego w sezonie zimowym nigdy nie za wiele. Żel do Precyzyjnego Golenia też jest idealnym produktem dla brodaczy! Tak, my też się golimy. Potrzebujemy jednak produktu niepieniącego się i przeźroczystego by precyzyjnie wyznaczyć (podgolić) zarys zarostu. Żel nie przesusza skóry, bo ma w składzie kwas hialuronowy. Zapach całej serii jest dość naturalny, niedominujący.
Xerjoff to niszowy luksus jakich mało. I widać to już zanim powąchamy sam zapach. Złoto-brązowe tekturowe pudełko imituje egzotyczną skórę. W nim drugie, burgundowe – otwierane jakby zawierało ekskluzywną biżuterię lub zegarek – i ozdobione złotym logo marki, które powtórzono na frontowej fasecie flakonu i na wierzchu atomizera. W środku, na białym welurze pyszni się on – spektakularny flakon nowego zapachu marki Alexandria III. Powiedzieć, że jest piękny to mało. Jest spektakularny! Może nawet trochę tą spektakularnością onieśmiela. Lubię moment otwierania pudełka i patrzenia jak się wyleguje. Pękaty kształt flakonu (po unifikacji wszystkie zapachy Xerjoff podane są w takiej właśnie formie) ozdabia piękna, misterna złoto-rubinowa „koronka”, która doskonale wprowadza w nastrój samej kompozycji, w której dominują bułgarska róża i oud z Laosu. Całość zwieńcza emblematyczny dla marki złoty korek inspirowany egipską tiarą. Najwyższa jakość wykonania, idealne proporcje i detale mieniące się w świetle jak klejnot.
Powróćmy teraz na chwilę do Krakowa. Okazja do odwiedzenia mojego rodzinnego miasta (tak, tak!) była przednia. Po pierwsze, bo nierzadko się zdarza by polski twórca, a na dodatek twój znajomy, lansował swoje własne niszowe perfumy. Po drugie, bo robi to w świetnej oprawie i miejscu, które od dawna chciałem odwiedzić. Jakub Pietrynka zaprezentował w połowie listopada swój debiutancki duet – jak to sam określa – niszowych zapachów rzemieślniczych. Mossy Soil i Endless Forest to dopracowane pod każdym względem, dojrzałe, ale nie nudne kompozycje, które zdecydowanie zasługują na miano artystycznych. W pięknych i gościnnych wnętrzach zlokalizowanej u podnóża Wawelu perfumerii Dragonfly testowaliśmy szyprową i drzewną kompozycję Jakuba, słuchaliśmy o jego inspiracjach i procesie twórczym. Podziwialiśmy też obrazy, które stworzyła w duchu duftartu do zapachów JMP Artisan Perfumes (tak nazywa się marka Jakuba) Justyna Neyman. Wielkie brawa dla Kuby! Wspaniałe kreacje, wspaniała premiera! Z przyjemnością noszę Endless Forest, a wam polecam zapoznanie się z oboma zapachami (próbki dostępne na stronie marki i FB fanpage’u)
Świece zapachowe kocham nie od dziś. Nie dziwi Was więc chyba fakt, że w podsumowaniu zimowego miesiąca pojawiła się taka kategoria. W listopadzie moje drogi przecięły trzy zwierzaki zamieszkujące bieszczadzkie lasy. I stało się to na szczęście w Warszawie (Charlie to zdecydowanie city mouse!). To one zainspirowały Wiktora, Piotra, Łukasza i Szymona z Wolf Brothers (dwóch z nich rzeczywiście ma na nazwisko Wilk) do stworzenia kolekcji zapachowych świec specjalnie dla facetów, wypełnionych dzikością, słowiańskością i pięknymi męskimi nutami. Z trzech premierowych świec najbardziej przypadł mi do gustu Niedźwiedź czyli Bear. A co lubią Misie (ponoć)? Oczywiście miód! Świeca Bear to kompozycja orientalno-korzenno-ambrowa na miodzie właśnie oparta. Jego słodycz przełamują piękne nuty drzewne, przyprawy, irys i czystek czyli labdanum. Smakowicie elegancki! Poprawia nastrój po najbardziej ponurym dniu. Zapachy do świec Wolf Brothers komponowane są we Francji, same świece zaś odlewa się ręcznie w Polsce. Wkrótce więcej dowiecie się o zwierzakach z tej watahy, bo porozmawiałem z chłopakami i wywiad niedługo wjedzie na bloga.
Pisałem tu kiedyś o stałości uczuć Be do używanych zapachów. W tym miesiącu jednak zdradziła różę Hermèsa z tuberozą Bvlgari. Oba kwiaty przepiękne, więc nadal z przyjemnością się wwąchuję. Nowy zapach w kolekcji Splendida Bvlgari to kolejny kwiat-klejnot zaprezentowany w sygnaturowym flakonie. Tubereuse Mystique to tuberoza mistyczna, kobaltowa, elegancka i ciepła. Listopad był idealnym czasem na jej noszenie. Tytułowy kwiat otulają i osładzają nuty czarnej porzeczki, wanilii i tajemniczej mirry, która połyskuje na skórze jak cenne złoto. Zapach utrzymuje się bardzo długo na skórze. Po powrocie Be z pracy nieomylnie go wyczuwam. Zapytałem samą zainteresowaną dlaczego tak bardzo przypadł jej do gustu: „Bo jest piękny i ciepły!” Ok, jeśli to Wam nie wystarcza, moją recenzję nowej kompozycji Bvlgari znajdziecie tu.
Gdzie to kupić:
LUSH: butiki marki za granicą (niestety)
Etat Libre d’Orange - beautyboutique.pl , Lulua, Sephora,
Le Couvent des Minimes – Douglas
Krayna – krayna.pl, pakamera.pl
AA – popularne drogerie
SVR – apteki
Frank Body – Sephora
Garnier – popularne drogerie
Bvlgari – Douglas
Xerjoff – Quality Missala
JMP Artisan Perfumes – Dragonfly, jmpartisanperfumes.com
Wolf Brothers – Dragonfly, Lulua, wolfbrothers.men