*PAMIĘTNIK CHARLIEGO* - Diptyque, Volutes Eau de Toilette
Każda epoka ma swój złoty wiek. Również perfumeryjna. Pamiętacie Gila Pendera z filmu Allena „O północy w Paryżu”? Tego słabo rokującego amerykańskiego pisarza i zupełnie niespełnionego narzeczonego, który nagle znajduje się nie tylko w Paryżu, ale i w Paryżu swoich marzeń, czyli w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Trafia do swojej Arkadii, a tam obok Hemingwaya, Fitzgeraldów i Dalego, spotyka muzę artystów – Adrianę – która też tęskni do swojego złotego wieku, którym była Belle Époque. Zawsze jest jakieś „kiedyś”, które jest lepsze od teraz. Zwykle jest lepsze, bo je idealizujemy.
„Kiedyś to były perfumy!” Ile razy słyszeliście lub czytaliście taką eksklamację? Ba, ile razy sami ją wypowiadaliście? Wśród fanów perfum, prawdziwych perfumoholików, tęsknota za Arkadią jest wszechogarniająca. Ogarnia i mnie. Wzdycham do wycofanych zapachów, pieszczę ostatnie krople na dnach flakonów z ubiegłego wieku, poszukuję obsesyjnie „złotych strzałów” w bezkresach internetu. Efektem tych westchnień, rozczuleń, zgryzot i rozterek ma być poniższy cykl, który zatytułowałem Pamiętnik Charliego. Chcę w nim ocalić od zapomnienia, ożywić – dla Was i dla siebie – zapachy, które nie są już produkowane i które są trudne lub prawie niemożliwe do zdobycia. Za niektóre z nich trzeba bardzo słono zapłacić, inne kosztują grosze, ale popadły, dziwnym trafem, w otchłań zapomnienia.
Proceder wycofywania zapachów, eufemistycznie zwany po angielsku ‘discontinuation’, w przeważającej większości dotyczy zapachów mainstreamowych. Zdarza się jednak, że dotyka też niszy. Zapach, który biorę dziś na tapet niestety podzielił ten los.
Marka Diptyque, która znajduje się w moim absolutnym topie ulubieńców, ma tradycje wypuszczania zapachów parami. Nie chodzi tu oczywiście o podział dla niej / dla niego, a o proponowanie dwóch różnych koncentracji danego zapachu – wody toaletowej i wody perfumowanej. Bardzo mi się to podoba, bo różnice między, weźmy na to, Duelle czy Tam Dao EDT i EDP nie ograniczają się jedynie do mocy czy trwałości. Każda z wersji troszeczkę inaczej rozkłada akcenty zachowując ten sam przewodni temat. Wody toaletowe są jaśniejsze, bardziej przestrzenne; perfumowane mają więcej gęstości i rysowane są, że tak powiem, grubszą kreską. W 2012 roku Diptyque postanowiło zaprezentować swoją interpretację tematu tytoniowego w wyniku czego otrzymaliśmy duet zapachowy o nazwie Volutes (z francuskiego ‘kłęby dymu’). Tradycyjnie wodę toaletową podano w transparentnym owalnym flakonie z białą etykietą, perfumowaną zaś we flakonie przydymionym z czarną etykietą i czarnym brzegiem. Tę ostatnią możemy cieszyć się do dziś. Woda toaletowa Volutes po paru latach – z nieznanych mi względów – zniknęła z rynku. Na szczęście posiadam ją w swojej kolekcji i chętnie Wam o niej opowiem właśnie teraz, pod koniec sierpnia, bo to dla niej idealny czas.
Tak bardzo sobie zafiksowałem, że Volutes EDT pachnie jak końcówka lata, że w zasadzie sięgam po ten zapach tylko w tym właśnie okresie. Jego suchość i słodycz jest dla mnie idealnym olfaktorycznym oddaniem przejścia lata we wczesną jesień, Twórcy kompozycji jednak nie definiowali jej żadną porą roku, inspiracją dla niej miała być podróż i to nie byle jaka.
Yves Coueslant, jeden z trzech założycieli marki Diptyque, jako dziecko odbywał z rodzicami dalekie podróże na pokładzie transatlantyków. Jedna z nich – z Marsylii do Sajgonu – pobudziła kreatywność marki, która wraz z perfumiarzem – Fabricem Pellegrin – postanowiła stworzyć zapach będący takim właśnie międzykontynentalnym wojażem. Przy tworzeniu zapachu wzięto pod uwagę multisensoryczne doświadczenia podróżujących wielkim statkiem – dźwięki, kolory, zapachy, osoby, krajobrazy. Niebagatelną rolę odgrywały mijane porty o egzotycznie brzmiących nazwach – Port Said, Dżibuti, Kolombo, Singapur. Tajemnice i przygody oferowane przez mijane porty i wybrzeża, ale także te skryte na samym statku, jego ogromnych pokładach, labiryncie schodów i przejść, luków i wykładanych drewnem salonów. Trzecim elementem pobudzającym wyobraźnię twórców było życie na pokładzie – piękni ludzie udający się w piękną i daleką podróż, ich stroje, akcesoria, perfumy, muzyka do której tańczyli, śmiechy i westchnienia rozbijające się o szum morskiej toni. Kluczowym aspektem całej tej eskapady były tańczące w powietrzu kłęby dymu z modnych wówczas egipskich papierosów, ale także te dużo większe unoszące się ku niebu znad kominów parowca. Ilustracja na przedniej stronie etykiety zapachu jest wypełniona właśnie nimi.
Pierwszy strzał zapachu na skórę nie pozostawia żadnych złudzeń – na naszym statku płynącym do Sajgonu wszyscy palili aromatyzowane miodem i suszonymi owocami brązowe cygaretki! Marka wspomina nawet w swoich materiałach promocyjnych, że za inspirację posłużyły papierosy marki Khediv pakowane w pudełka ozdobione motywem sfinksa, palm i fezów. Jako fan zapachów tytoniowych, z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że tytoniowy akord stworzony w Volutes EDT jest jednym z najpiękniejszych jakie wąchałem. Tytoniowe volutes mieszają się tu z jednej strony ze wspomnianymi już słodkimi aromatami miodu i suszonych owoców, z drugiej zaś z pikanterią dwóch rodzajów pieprzu i szafranu oraz zamszowością irysa. Jednak najciekawszym zabiegiem jaki wprowadził moim zdaniem pan Pellegrin w Volutes EDT było dodanie do kompozycji nut kocanki i siana. Ten aspekt opisywanej wody toaletowej jest dla mnie bajeczny i taki późno sierpniowy właśnie. Suchy, słodki, ziemisty. Pięknie dopełnia tytoń. A co dzieje się w bazie kompozycji? Ta jest królestwem leniwych żywic podanych w stylu light. Benzoes, opoponaks, mirra i styraks nie tylko kontynuują temat słodki, dodają głębi i trwałości całej kompozycji, ale i – w zamierzeniu twórców – mają być ciemnym odpowiednikiem szkieletu naszego symbolicznego statku, jego ogromnego kadłuba i kominów znad których unoszą się tytułowe volutes.
Tyle opowieści Diptyque. Chcecie teraz posłuchać mojej?
Nie jesteśmy na ogromnym parowcu. To znaczy już nie jesteśmy… Siedzimy na polskiej wsi, gdzieś na Kujawach, a może na Lubelszczyźnie. Jest koniec sierpnia. Gorący, suchy i słodki. Dom, w którym jesteśmy jest trochę zdezelowany, ale pamięta lata swojej świetności. Na przykład w postaci stylizowanych na francuskie okiennic, po których pnie się ujawniające już pierwsze odcienie czerwieni dzikie wino. Krajobraz wokół jednak zalany jest złotem, które faluje w rytm zrolowanych pól wyłożonych żółtym dywanem z niedawno ściętej słomy. Ta, pozwijana w idealnie okrągłe bale, usiewa pejzaż symetrycznie rozłożonymi punktami. Przed domem stoją meble z wikliny, które przy każdym ruchu wydają leniwe skrzypienie. W ogóle wszystko cyka w koło od wszechogarniającej suchości późnego lata. Na stole leżą jakieś gazety, mapa i pudełko brązowych cygaretek. Oho, już wiadomo kto nas odwiedził. To Ciotka Eleonora* właśnie wróciła z rejsu po Nilu i wpadła na prowincję z Warszawy by poopowiadać o wrażeniach. Ktoś przynosi miodówkę i napełnia małe kryształowe kieliszki. Jej słodycz czujemy wręcz na naszej skórze. Miesza się ze złocistą poświatą, bo właśnie zaczyna się golden hour. Słońce jest nisko, coraz niżej, a wszystko w koło nabiera coraz bardziej ognistych odcieni. I cyka. Aż trudno przerwać to hipnotyzujące cykanie. Jedyną odważną jest oczywiście Ciotka Eleonora, która wyjmuje cienką, brązową cygaretkę z kwadratowego pudełka, odpala, uwalnia kłęb aromatycznego dymy i zaczyna: „No to słuchajcie…”
Doprawdy nie wiem czemu marka Diptyque zdecydowała się na wycofanie tej eleganckiej, ale przede wszystkim bardzo sielskiej wody toaletowej ze swojej oferty. Komu i czym ona mogła przeszkadzać? Nie mam pojęcia. Zapach ma tę cudowną właściwość, że przy całym mocnym jak by nie było doładowaniu składnikowym, jest wręcz stworzony do noszenie w ciepłe, suche dni. To jeden z nielicznych tytoniowców, które mogę nosić w upały i które doskonale sprawdzają się w ciągu dnia. Woda perfumowana, o której wspomniałem na początku, jest równie piękna, ale zamiast sielskości sierpniowej prowincji, ma w sobie więcej irysowej pudrowości i skórzanej ostrości styraksu (Ciotka chyba się szykuje na kolację na pokładzie widokowym). Może gdyby woda toaletowa Volutes była nadal w ofercie sprzedażowej, nie darzyłbym jej aż taką sympatią. Kto wie…? A może jednak darzyłbym i mimo wszystko kochał uciekać pod jej osłoną na późno sierpniową wieś gdzie wszystko cyka od słodyczy i suchości.
*motyw ‘ciotki’ w moich fabularyzowanych recenzjach nie pojawia się po raz pierwszy. Czytaliście recenzję zapachu Exit The King ELDO. Cos musi być na rzeczy…
Zapach: Diptyque, Volutes Eau de Toilette
Premiera: 2012
Nos: Fabrice Pellegrin
Rodzina: tytoniowa
Nuty: tytoń, miód, irys, suszone owoce, siano, kocanka, szafran, różowy pieprz, czarny pieprz, benzoes, opoponaks, mirra, styraks
Trwałość i projekcja: średnie
Dostępność: zapach wycofany, występował jako edt w pojemności 50ml i 100ml. Woda perfumowana Volutes nadal dostępna w GaliLu