Targi perfumeryjne - Esxence 2022
Po dwóch latach zawieszenia, producenci perfum, ich sprzedawcy i wielbiciele znów spotkali się w Mediolanie by świętować przez cztery dni piękno artystycznej i niszowej perfumerii! W dniach 15-18 czerwca odbyła się 12 edycja targów Esxence – The Art Perfumery Event. Tematem przewodnim tegorocznego spotkania było lustro, podtytułem Through The Mirror. Po raz pierwszy targi odbywały się nie wiosną, a na początku lata. Umiejscowiono je też w nowej, większej przestrzeni ogromnego centrum kongresowego w targowej dzielnicy Mediolanu – MiCo.
Zacznijmy więc od tych nowości organizacyjnych. W połowie czerwca w Mediolanie panowały afrykańskie upały. Temperatury nie spadały w ciągu dnia poniżej 36 °. Zdecydowanie lepiej obcowało mi się z zapachami w wiosennej, kwietniowej aurze poprzednich edycji. Na szczęście nowe miejsce było bardzo dobrze klimatyzowane, oferowało ogromną przestrzeń, a i dojazd do niego z centrum miasta nie był tak skomplikowany jak się spodziewałem. Tradycyjnie już pierwsze dwa dni przeznaczone były dla profesjonalistów – przedstawicieli marek, dystrybutorów, perfumerii, prasy i blogosfery, dwa kolejne zaś były otwarte dla każdego. Aby uczestniczyć w targach Esxence nie trzeba kupować biletów. Wejście jest darmowe. Należy jedynie wcześniej zarejestrować się online na odpowiedni dzień.
W tym roku wystawiała się rekordowa liczba marek! W hali MiCo można było odwiedzić stoiska ponad 300 wystawców. Równolegle z Esxence odbywała się wystawa niezależnych marek kosmetycznych Experience Lab. Jej tegoroczne motto brzmiało ENDLESS BEAUTY.
Uczestniczyłem w pełnych pierwszych trzech dniach targów. Odwiedziłem mnóstwo stoisk – wszystkich chyba nikomu się nie udało, przeprowadziłem dziesiątki rozmów, zrobiłem ogrom zdjęć, powąchałem całe morze zapachów. Nos nie odmówił posłuszeństwa, nogi dwa razy tak. Była to też doskonała okazja do spotkania po dwóch latach znajomych, którzy dzielą perfumeryjną pasję. Niektórych spotkałem już podczas poprzednich edycji Esxence, innych miałem przyjemność poznać po raz pierwszy na żywo. Codziennie uczestniczyłem też w wybranym wykładzie, prezentacji lub panelu dyskusyjnym. Najciekawsze rozmowy oczywiście toczyły się przy kawie lub lunchu w targowym bistro.
Rejestracja w pierwszym dniu przebiegała szybko i gładko. Każdy uczestnik otrzymał zestaw targowy, w którego skład wchodził identyfikator, mapka wystawy i mały prezent – ceramiczny okrąg do nasączania zapachami. Przy recepcji urządzono idealną przestrzeń do pamiątkowych selfie – długi różowy neon z napisem THROUGH THE MIRROR I tytułowe lustro, w którym każdy chciał się uwiecznić. W tej części wystawy witał nas też codziennie anonimowy Portret Marii Schuurman z XVI wieku, na którym holenderska szlachcianka prezentowała ogromnych rozmiarów, imponujący pomander.
Po wejściu do właściwej przestrzeni targowej, lądowaliśmy w labiryncie przywodzącym na myśl układ ze sklepu IKEA. Po przejściu całej długiej trasy, trafialiśmy znowu do wejścia, pod wspomniane już lustro. W przeciwieństwie do IKEI organizatorzy nie pomyśleli jednak o wygodnych skrótach. Goście natomiast już w drugim dniu sami sobie je wytyczyli. Tym sposobem łatwiej i szybciej można było dostać się do interesujących nas sekcji wystawy, bufetów lub sal konferencyjnych. Te ostatnie zlokalizowane były na poziomie -1. Tam też znajdował się główny bufet i stoiska wydawnictwa NEZ, producenta gier edukacyjnych o perfumach MASTER PARFUMS, stand Essencional oraz szalenie ciekawe stanowisko L’Osmothèque z Wersalu – największego na świecie archiwum perfum. Wracałem na nie każdego dnia…
Jak już wspomniałem niemożliwością było sumienne odwiedzenie wszystkich stoisk przy tak ogromnej liczbie wystawców. Selekcja była koniecznością. Jakim kluczem się kierowałem? Owszem, miałem listę marek, które planowałem odwiedzić – czy to ze względu na ogólną sympatię, czy też zapowiadaną premierę – ale na miejscu lista ta ulegała spontanicznej weryfikacji. Czasem po prostu dane stoisko i ludzie na nim mnie przyciągali, innym razem było wręcz odwrotnie. Starałem się odwiedzać marki mi już znane i odkrywać nowe, takie, których nie ma jeszcze w Polsce. Koniec końców udało mi się zajrzeć (i porozmawiać, zrobić zdjęcia, powąchać) do ok. 80 stoisk. Co ciekawe gdy porównywałem zdjęcia na relacjach moich znajomych, którzy w tym samym czasie co ja odwiedzali Esxence miałem czasami wrażenie, że jesteśmy na dwóch różnych imprezach. To tylko świadczy o jej wielkości.
Umiejscowienie targów Esxence dawniej wiosną, a teraz na progu lata automatycznie wywołuję prezentację lawiny świeżych ofert lansowanych z myślą o ciepłej porze roku. Już w 2019 roku ten jasny, lekki i przyjemny trend był bardzo silnie zaznaczony, dwa lata pandemii jedynie go wzmocniły. Marki wiedzą, że klienci potrzebują pozytywnego przekazu, ukojenia, optymizmu, podniesienia na duchu i spokoju. W efekcie, na tegorocznym Esxence poznałem mnóstwo perfum o prostym składzie, przyjaznej konstrukcji i natychmiastowym efekcie pick-me-up. Chęć odpowiedzenia na nowe oczekiwania konsumentów była wyczuwalna prawie na każdym stoisku. Meo Fusciuni twierdzi, że wszyscy najbardziej potrzebujemy miłości i daje tego dowód wrzucając kwiat do filiżanki herbaty w swoim najnowszym zapachu – niebanalnym kwiatowcu Encore du Temps. Marka UERMI znana z inspirowania się materiałami wypuszcza letnią kolekcję inspirowaną włoską filozofią ‘dolce vita’ – Solaro. Z czterech znajdujących się w niej zapachów, najbardziej ‘przemówił’ do mnie – surprise, surprise – słony i morski 3 Dove L'Acqua È Più Blu. Przyznaję, że piękna nazwa też zrobiła swoje. Więcej koloru? Bardzo proszę! Klasyczne flakony Carner Barcelona w najnowszej letniej, linii The Summer Journey aż porażają żółcią, zielenią i czerwienią. W tym iście reagge’owym trio wiązałem duże nadzieje z Sal y Lemon, okazało się jednak, że bardziej mnie uwiódł zielony Tennis Club z neroli w roli głównej. Siostrzana marka Beso Beach zaprezentowała świeżo-owocową kompozycję Beso Feliz z soczystymi liśćmi konopi podrasowanymi rabarbarem i porzeczką. Co fajnego jeszcze powąchałem w dziale: Letnie Odświeżenie? Czwarty zapach w kolekcji Riviera (tak, tak – rivierowy trend ma się nadal bardzo dobrze!) Atelier des Ors – Riviera Sunrise. Tematem przewodnim jest tu pomarańcza z lekkimi odcieniami zieleni (bazylia i liść figowy). Fajne jest też nowe Neroli Mediterraneo dołączające do letniej kolekcji Perris Monte Carlo. Raczej pudrowe niż tryskające sokami, z bardzo ładnym irysowym wykończeniem. Inną świeżość, ale nadal idealną na gorące letnie dni zaprezentowała marka Nicolaï. Ich Riviera Verbena (a nie mówiłem!) pięknie i bardzo prosto prezentuje tytułową, zieloną nutę. Przewinęło się też sporo figowców czyli kolejnego letniego evergreenu. Nowe zapachy z tą nutą zaprezentowały Obvious Parfums (Une Figue), Francesca dell’Oro (Sainte +Figue) i Essential Parfums (Fig Infusion). Ciekawe połączenie figi z mchem dębowym znalazłem na stoisku Le Jardin Retrouvé w zapachu Mousse Arashiyama.
Od cytrusowej, zielonej i morskiej świeżości już tylko krok do kompozycji pachnących owocowymi gajami. W tej kategorii ujął mnie granat od Viadeimille (Kore Sacra), brzoskwinia marki Rebel (Peach me!) i melon będący częścią najnowszej kompozycji Santi Burgas (Verdant Delirium). Ten ostatni brzmi jak zmrożona granita z dodatkiem liści mięty i waniliowego cukru. A co na froncie kwiatowym? O dziwo nie było wśród prezentowanych premier zbyt wielu róż. Może z wyjątkiem ambrowej róży w Click Song Une Nuit Nomade, którą poznałem i polubiłem już wcześniej w Polsce. W Mediolanie natomiast zachwyciłem się wspomnianym już Encore du Temps Meo Fusciuni gdzie kwiatowość (magnolia, osmantus i champaca) potraktowano szorstkością mate. Cudowne kwiaty znajdziecie w nowej kolekcji La Perla - Haute Perfumerie Fragrances Collection (jest już w Polsce!). Polecam zwłaszcza Once Upon a Garden z pachnącym groszkiem! Buchającej zmysłowością kwiatowości szukajcie w Extatic Gardenia z linii Luxury Overdose marki Absolument Parfumeur (jest ona aktualnie dystrybuowana przez markę Zepter International). Jej przeciwieństwem jest czysta, mydlana róża od znawcy tematu czyli Les Parfums de Rosine. Mowa o Bulle de Rose. Jego flakon poznacie po niebieskim pomponiku. I w końcu piękny, upojny jaśmin w Gelsomino ponownie od Viadeimille. Ta pierwszy raz spotkana przeze mnie marka z Sycylii robi bardzo dobre wrażenie w zasadzie całą ofertą. A jej właściciel częstował na targach gości marcepanowymi dobrociami w kształcie owoców i warzyw. Mam nadzieje, że Viadeimille wkrótce pojawi się również u nas w Polsce. Chciałbym!
A skoro już wspomniałem o przysmakach, to bardzo apetycznie prezentowały się kawowo-kakaowo-waniliowe Petit Cherie od Astrophil & Stella. Ta kompozycja autorstwa Nathalie Feisthauer pachnie jak paryska kafejka! Więcej słodyczy? Spróbujcie jednej z nowości polskiej marki Bohoboco – Wet Cherry Liquor. Na pewno zaspokoi głód największego amatora słodkości. A może coś migdałowego? Tu polecam kolejny zapach Viadeimille – Mandorlo. Jeśli nie lubicie aż tak dużo cukru w perfumach, a jesteście amatorami herbaty serwowanej na sposób bliskowschodni sugeruję poczęstowanie się kompozycją Minted z nowej linii Nomenclature – Modern Eclectics (ME). Tu też co prawda jest cukier, ale brązowy, a równoważą go nuty bergamotki, trawy cytrynowej i herbaty mate. I na koniec tej apetycznej kategorii zapach, do którego najczęściej chyba wracałem podczas moich trzech dni na Esxence. Nowość w linii Orange Extraordinaire od ELDO to (nazwane chyba w opozycji do całego dominującego optymizmu) Frustration. Trudno było mi go rozgryźć, ale przyznaję, że zdecydowanie pobudza kubki smakowe. Kompozycja bazuje na wanilii, wyczuwam też w niej słodycz dojrzałej figii i rumową nutę, ale najbardziej uwiódł mnie akord orzechowy wniesiony przez kasztany. Całkiem przyjemna ta Frustracja!
Zachwytów nie brakowało też w innych kategoriach zapachowych. Pięknego sandałowca odkryłem w nowości Evernia od Ormonde Jayne. Jest miękki i kremowy, tak jak lubię. Ostrzejszą, ale równie piękną - drzewność odnalazłem w zapachu Lumberman nowej marki Nose, a drzewną elegancją oczarował mnie nowy paczulowy zapach marki Karloff – Eclats de Patchouli. Całkiem dobrze ma się też oud, choć moda na wpisywanie go w nazwę perfum raczej już minęła. Drewno agarowe pięknie wybrzmiewa moim zdaniem w Nabati Astrophil & Stella, Nuvolari od Rubini (tu poczujecie też akord asfaltu i oleju napędowego!), Wild Carrot Oud od Bohoboco (luksusowa piwniczka!) i w nowości marki Parfums Dusita – Montri. Piękne przyprawy? Oczywiście u Miller et Bertaux! Czwarty zapach w genialnej przyprawowej linii tej marki to Aymara. Dominuje tu kmin osłodzony ambrą i kadzidłem. Bardzo korzennie i ciepło brzmi też druga premiera włoskiej marki Rubini – Tambour Sacré. Znajdziecie w niej tez sporo przednich kawowych ziaren. Bardzo dobrze reprezentowana była rodzina fougèrowa. Wymieniłbym tu trzech ulubieńców – najświeższy Fougair od J. F. Schwarzlose, klasyczny, ale współczesny Sleight of Fern od Masque Milano i słodkowa Arcadia mistrza skoncentrowanej naturalności Hirama Greena. A czy wąchałem jakąś fajną wetywerię? Owszem! Dałem się porwać dźwiękom gitary bluesowej, które zainspirowały powstanie nowego zapachu L’Orchestre Parfum – Vetiver Overdrive. Wetyweria tu podana jest lekka i świetlista – idealna na lato!
Nie sposób nie wspomnieć też o kadzidle, które jest przecież evergreenem niszowej perfumerii. Szykujcie się na bardzo ładny kadzidlany zapach od Histoires de Parfums – Encens Roi, kolejnego kadzidlaka, tym razem dość słodkiego od Filippo Sorcinelliego Lux Visionaria, medytacyjno-aromatyczne kadzidło w Purple Mantra ROOM1015 i całą markę na kadzidle frankońskim stojącą Olibanum (marka-siostra Histoires de Parfums). Węszyłem też jak zawsze za dobrą skórą. Znalazłem dwie. Lekką, na co dzień z nowej linii zainspirowanej londyńskim metrem marki Step Aboard (ich perfumy to naturalne spreje do ciała i włosów). Nazywa się Transition Gate, a wyszła spod rak i nosa Bertranda Duchaufoura. Druga, zdecydowanie mocniejsza – jak zresztą sama nazwa wskazuje – to Hardkor od Coreterno. Połączenie ciemnej skóry, ambry, oudu i paczuli robi naprawdę piorunujące wrażenie! Przegląd rodzin zapachowych zakończę jednak na łagodną nutę. Absolutnie zauroczył mnie najnowszy zapach Ulricha Langa – Lethe. Luksusowo prosta kompozycja opowiada historię o ukojeniu i zapominaniu (Lethe to nazwa mitologicznej rzeki zapomnienia). Budują ją nuty lawendy, drewna kaszmirowego, ambry, tonki i piżma. Przepięknie cielesne zdjęcie towarzyszące nowej kompozycji wykonał polski fotograf Łukasz Wierzbowski.
Po przeglądzie kategorii zapachowych, czas na nowe marki. To zawsze najbardziej ekscytująca część Esxence. Wiele z nich tu właśnie ma swoje debiuty. Co więc nowego mnie zainteresowało, przyciągnęło uwagę, rozkochało? Już donoszę. Największy efekt ‘wow’ wywołała marka, która tak naprawdę jeszcze nie wystartowała. Jej premiera przewidziana jest na wrzesień. Mowa o założonej przez Nicolasa Chabota (właściciela Le Gallion i Aether) marce Headspace. Ujęło mnie tu wszystko – koncepcja, nawiązujący do laboratorium design, storytelling jak i same zapachy, które zbudowane są na połączeniu składnika naturalnego z akordem pozyskanym technologią headspace właśnie. W rezultacie wśród 7 wchodzących w skład linii kompozycji mamy np. sandałowca zblendowanego z nutą szampana vintage czy ambrę ożenioną z akordem…. galopującego ogiera. Drugą marką, którą bardzo polubiłem za jej autentyczność jest wspomniana już Viadeimille z Sycylii. To rodzinna firma szanująca lokalne składniki i tradycje, jej właściciel opowiada z zaraźliwym entuzjazmem i częstuje marcepanem, ale nie myślcie, że to on mnie kupił. Kolorami i wystrojem wnętrza przyciągnęła mnie na swoje stoisko załozona w ubiegłym roku francuska marka J.U.S.. Skrót w nazwie rozwija się do Joyou, Unique, Sensoriel i rzeczywiście czuć tu klimat, który określiłbym jako funky-eco. Bardzo spodobały mi się ich rozwiązania prośrodowiskowe. Dla jednej ze swoich kolekcji odzyskali stare flakony z lat 50 i pomalowali na ostre, żywe kolory. Ich stoisko też było urządzone meblami z tamtej epoki. Warto się zainteresować! Mowa już była o nowej marce Olibanum założonej przez właścicieli Histoires de Parfums, ale warto chyba dodać kilka ogólnych informacji. Olibanum powstało jako marka perfum naturalnych i ekologicznych oraz rozsądnych cenowo. W każdym zapachu znajdziemy olibanum (na ich stoisku stała ogromna misa z kadzidlanymi ‘łzami’, z której można było się częstować) oraz jakiś inny składnik. Perfumy oferowane są w dwóch pojemnościach – 50 ml i przyjaznej małej dwunastce. Mnie najbardziej spodobało się czyste kadzidło w Sacra gdzie połączono je jedynie z balsamem jodłowym i piżmem. Mam w planie nabycie tego zapachu w mniejszej pojemności. Kosztuje 29 Euro. W ostatnim dniu odwiedziłem artystycznie zaaranżowane stoisko marki Nōse Perfumes. Oprócz wspomnianego wyżej drzewnego Lumberman, zainteresował mnie tu zapach z białą herbatą i ożywcza Bitter Cologne w metalowym flakonie, której towarzyszył żel do kąpieli o tym samym zapachu. Dosłownie naprzeciwko stoiska Nōse Perfumes znajdowała się niewielka przestrzeń francuskiej marki zafascynowanej Himalajami – hima jomo. Cztery debiutanckie zapachy autorstwa Delphine Thierry opowiadają o czterech porach roku doświadczanych w różnych rejonach Himalajów. Mój nos pokochał Wiosnę w Bomo z mastyksem, galbanum, mchem dębowym i pochodzącym z tamtych stron jatamansi. Piękne minimalistyczne flakony i filozofia slow. Słowo ‘jomo’ w nazwie marki to skrót od „joy of missing out”. Odkryciem była też dla mnie argentyńska marka Frassaï. Słyszałem już o niej przed targami same dobre rzeczy i faktycznie trzy zapachy z ich kolekcji bardzo przypadły mi do gustu. Do domu przywiozłem próbki aromatyczno-skórzanego Cuir Pampas, zielonego El Descanso i świeżo-różanego Rosa Sacra. Ciekawie, świeżo i obiecująco zapowiada się też nowa kolekcja marki Nomenclature - ME czyli Modern Eclectics. Znajdziemy tu zapachy Minted, Neo Rose, Palmetto, Pink Ivory i Wood Dew. Mam próbki wszystkich, będę zgłębiał temat.
Wymieniwszy wszystkie stoiska marek, które miałem przyjemność odwiedzić, muszę wyznać, że mam też listę tych, do których planowałem zajrzeć, ale koniec końców nigdy nie udało mi się tam dotrzeć. Wymienić tu muszę Majdę Bekkali, amerykańską markę Musicology, ciekawy francuski koncept Les Bains Guerbois i markę specjalizującą się w zapachach skórzanych - David Jourquin. Tej ostatniej szczególnie żałuję. No nie udało się – trudno. Mam nadzieję to wkrótce nadrobić. A czy były jakieś rozczarowania? Niewiele, ale jednak. Zupełnie obojętnym pozostawił mnie nowy zapach Olfactive Studio inspirujący się zorzą polarną Dancing Light. Ani trochę nie rzuciła mnie na kolana nowa kolekcja Nishane – Time Capsule Collection. Poza tym na ich stoisku panował totalny chaos, a obsługa nie należała do najprzyjemniejszych. Trafiłem też na imponująco duże stoisko marki z Emiratów Arabskich Khaltat. Ich linia Blends of Love to 11 zapachów nazwanych słowem ‘miłość’ w różnych językach. Na bogato, ale bez polotu. Wszystkie kompozycje po paru minutach zaczynały pachnieć tak samo. Niestety – bo zawsze jak dotąd byłem fanem marki – rozczarowały mnie też nowe propozycje Pierre’a Guillaume. Aż chciałoby się zawołać: ‘Pierre, mniej, rzadziej, ale lepiej!’
Cóż jeszcze można dodać w temacie do tego i tak już bardzo długiego sprawozdania. Na wspomnianym wcześniej stoisku L’Osmothèque, do którego wracałem każdego dnia, udało mi się powąchać zrekonstruowany zapach Charlie marki Revlon z 1973 roku. Innym razem odświeżyłem sobie klasyki Cacharel – Eden, Cacharel pour Homme i Loulou. Przemiła pani na stoisku pokazała nam też prekursora zapachów gourmandowych – kompozycję Le Fruit Defendu z 1914 roku stworzoną dla założonej przez Paula Poireta marki Les Parfums de Rosine. Wziąłem udział w trzech wykładach. Przeciekawej prezentacji Marty Siembab o najnowszych trendach w świecie zapachów, warsztatach na temat promowania marek niszowych w internecie i dyskusji panelowej o tak modnej ostatnio ekologiczności perfum. Z tej ostatniej dowiedziałem się na przykład, że naturalne perfumy wcale nie są takie dobre dla środowiska. ‘Lab is fab’ to mocno podkreślany przez wszystkich trend. Tak jak kiedyś wszyscy chcieli zostać master chefami własnych domów, tak teraz konsumentom nie wystarcza już kupowanie gotowych perfum. Oni chcą mieć swój udział w procesie twórczym, wnieść do niego cząstkę siebie, chcą perfum DYI. Co ciekawe odzwierciedlenie tego trendu znalazłem tuż po wykładzie na hali wystawowej. Andreas Wilhelm z marki Perfume.Sucks stworzył perfumy, po czym rozłożył na elementy pierwsze i zamierza je sprzedawać ludziom by sami je ponownie składali. Brytyjski Experimental Perfume Club sprzedaje natomiast mieszanki nut głowy, serca i bazy do dowolnego, samodzielnego łączenia i komponowania.
Perfumy to nie tylko mieszanka molekuł zawieszona w alkoholu. To dużo więcej. To klimat, atmosfera, ludzie, architektura flakonu, koloryt opakowania, brzmienie nazwy. Podczas targów Esxence co chwilę odnotowywałem małe zachwyty – śpiew ptaków na stoisku Le Jardin Retrouvé, połyskujące złotymi liśćmi drzewko figowe u Francesci dell’Oro, chwila bluesowego odlotu w słuchawkach u L’Orchestre Parfum, pachnące wachlarze w Laboratorio Olfattivo (zakochałem się w zapachu Arancia Rossa!), brzmienie w uszach nazwy nowego zapachu Aether - A Show Musk Go On… Spotkane w kuluarach znajome twarze. Wymiana uścisków, wspólne selfie, wspólne kawy. Cieszę się, że mogłem ponownie przeżyć esxencowe chwile. To miejsce ma swój niepowtarzalny klimat, choć potrafi też zmęczyć. Ale czego się nie robi dla tylu pachnących, pięknych wspomnień. Polecam każdemu!
P. S. W ramach uzupełnienia jeszcze chciałem poinformować o jednej dużej radości i dwóch małych smuteczkach. Do gry powraca odnowiona i wzbogacona o nowe propozycje irlandzka marka perfum ROADS. I z tego się bardzo cieszę. Nosiłem na targach ich kwiatowo-drzewno-piżmowy zapach Unsaid, świetnie się sprawdził. Niestety dowiedziałem się natomiast, że ze swoich ofert moje ulubione zapachy wycofały marki Simone Andreoli i Aedes de Venustas. Mowa odpowiednio o kompozycjach Business Man i Musc Encense.