*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of June
Zawsze mi szkoda kiedy kończy się czerwiec. W końcu to miesiąc oferujący najdłuższe dni w roku. W tym roku również bardzo ciepłe, miejscami za ciepłe. Ale po kolei.
Miesiąc rozpocząłem na dachu kręcąc kolejną rolkę na Instagrama. Ten rodzaj komunikacji totalnie zdominował social media. Nie od początku się polubiliśmy, ale nie ma co się kopać z koniem – obserwatorzy chcą takich krótkich filmików z podkładem muzycznym, to ja je robię. I z czasem sprawia mi to coraz więcej frajdy. Taka zabawa w małego reżysera…
Czerwiec obfitował w wydarzenia. Był więc gorący nie tylko ze względu na temperatury. Rozpoczął się od wielkiej Gali Finałowej konkursu Love Cosmetics Awards, w którym – jak pewnie wiecie – mam przyjemność być jurorem. Przemiły wieczór spędzony w Villii Foksal upłynął w fantastycznej atmosferze. O szczegółach donoszę poniżej w sekcji Event.
Dzień po gali LCA, miałem przyjemność uczestniczyć w bardzo ciekawym i pięknie umiejscowionym evencie marki SVR. Rozmawialiśmy o morzach, oceanach i odpowiedzialnej ochronie słonecznej. Na stole czekały na nas wegetariańskie smakołyki, a za oknem barki, na której wszystko to się działo, rozpościerał się piękny widok na Wisłę i Most Świętokrzyski. Zaśpiewaliśmy także przy ogromnym torcie „Sto lat” marce SVR, która w tym roku obchodzi swoje globalne 60 urodziny. W kolejnym dniu obrałem kierunek na perfumerię GaliLu w Elektrowni Powiśle. To tu, w Warszawie, odbyła się premiera Gdańska, czyli najnowszego miasta-zapachu brytyjskiej marki Gallivant. Miałem przyjemność ponownie spotkać się z jej twórcą Nickiem, a w przeprowadzonym z nim wywiadzie zapytać dlaczego Gdańsk i dlaczego nie czuć w nim morskiej bryzy.
Potem było już tylko wielkie odliczanie do chyba najbardziej ekscytującego wydarzenia czerwca – wyjazdu na targi perfum niszowych Esxence do Mediolanu. Połączyliśmy je z krótkimi włoskimi wakacjami i choć temperatury były iście afrykańskie, wielce nam się podobało i w stolicy Lombardii i nad jeziorem Como i w przepięknej – a chyba mało docenianej - włoskiej perełce: Bergamo. O samych targach napisałem dość szczegółowy raport, który wisi od jakiegoś czasu na blogu. Zainteresowanych odsyłam więc właśnie tam. Zdradzę tylko, że najlepszą kawę w Italii piliśmy na mediolańskim… dworcu, najsmaczniejszą pizzą okazała się pizza Charlie (!) w Bergamo, najwyborniejszy makaron zaserwowano nam nad Como (sos szafranowy – niebo w gębie), a najlepsze dolci jedliśmy – surprise, surprise – w California Bakery na stacji kolejki funicular w Bergamo. Ich Devil’s Food Cake rozwalił totalnie system i zostawił w tyle nawet włoskie gelati. Polecam to miejsce również ze względu na wspaniały widok na dolne miasto i okoliczne wzgórza. A czym się schładzałem we włoskie upały? Jak zwykle niezawodnym Chinotto, a wieczorami bardzo lekkim drinkiem z syropem z czarnego bzu i prosecco – Hugo.
Zupełnie bym zapomniał! Zanim wyleciałem do Włoch miałem przyjemność zasmakować włoskich klimatów w warszawskiej Arkadii. Zasmakować, a raczej poczuć na własnej skórze. O szczegółach opowiadam poniżej w sekcji Zabieg. Fajną czerwcową przygodą było też odbycie sesji foto w profesjonalnym studio fotograficzno-nagraniowym. Obcykałem tam zapachową męską szóstkę na Dzień Ojca. Widzieliście?
Cóż jeszcze działo się w czerwcu? Tradycyjnie poszliśmy z Be w Paradzie Równości. Tradycyjnie był skwar, ja pachniałem You Or Someone Like You, a dobrej zabawie nie było końca. To znaczy był i uczciłem go pysznym espressotonic w CoffeeDesku na Próżnej. Otrzymałem dyplom ukończenia perfumeryjnego kursu Behind The Scents, obejrzałem z przyjemnością Królową na Netflixie, byłem na blogerskim drinku z chłopakami z Uroda Okiem Faceta i Twoje Źródło Urody (jak miło jest pogadać o kremach i perfumach, a nie felgach i kredytach!), jadłem najlepszego i najsłodszego arbuza ever (nie we Włoszech, a w Warszawie, ze straganu), kupiłem w końcu kijek do selfie (lepiej późno niż wcale) i testowałem genialne kosmetyki hiszpańskiej marki gabinetowej KUO’S (o jednym z nich przeczytacie poniżej).
Zapamiętam ten czerwiec zapachem jaśminu… Najpierw wąchanego jaśminowca w ogrodzie u Rodziców, potem odurzającego, wszędobylskiego jaśminu gwiazdkowego na wybrzeżu Como. Pachniał przesłodko wpisując się doskonale we włoskie Dolce Vita.
ZAPACH:
W czerwcu przewąchałem niezliczoną ilość zapachów. A które najchętniej nosiłem? W upały życie ratował mi nowy flanker Hermès – Terre d’Hermès Eau Givrée. Ta żywa i schładzająca letnia woda otwiera się lodowatym kombo zmrożonego cytronu, jagód jałowca i pieprzu Timur. Im dłużej nosimy ‘zmrożoną wodę’, tym więcej elementów klasyka w niej odnajdujemy. Kontynuacją tytułowego tematu są wrzucone w bazie przez perfumiarkę – Christine Nagel – akordy mineralne. Świetny zapach na temperatury powyżej 30 kresek i godny następca Eau Très FraÎche. Gdy pogoda była łaskawsza, a słońce aż tak nie przypiekało, lubiłem założyć zielono-drzewną limitowaną nowość od Penhaligon’sa Sports Car Club. Sosnowa żywiczność łączy się tu z lekko smolistym cyprysem, ale letniej, kamforowej świeżości dodaje im eukaliptus. Całość staje się bardziej miękka i delikatnie słodka pod wpływem piżma. Sports Car Club to bardzo elegancki choć nie zanadto formalny zapach na cieplejszą porę roku. Zda egzamin zarówno na prywatnym spacerze, jak i na biznesowym spotkaniu. Przyjemnie układa się na skórze i ma dzienną projekcję. Nie ciąży, ale zwraca uwagę. Wieczorami zaś, gdy miałem już czas tylko dla siebie, a pogoda nie odgrywała tak wielkiej roli, spryskiwałem skórę przepięknym szyprem od Urban Scents. Lost Paradise to współczesna interpretacja klasyka gatunku. Kwiatowy szypr, który rozpoczyna się bardzo świeżo, ale już po chwili ukazuje swoją wyrafinowaną twarz. Kwiatowy duet, który zostosowała tu twórczyni Marie Le Febvre to chłodna magnolia i morelowy osmantus. Szyprowy rdzeń tworzą paczula i mech. Całości długiego sillage dodaje piżmo. To ten rodzaj zapachu, który wywołuje ciągłe przyciąganie nadgarstka przez nos by go czuć i czuć i czuć…
TWARZ:
Niewątpliwym czerwcowym hitem w kategorii Pielęgnacja Twarzy było u mnie serum wspomnianej we wstępie gabinetowej marki z Alicante - KUO’S. Supreme Serum oczarowało mnie od początku do końca (niestety dochodzę już do dna buteleczki). Idealnie sprawdzi się ono na skórach dojrzałych, którym nie po drodze z bardzo ciężkimi, olejowymi konsystencjami. Brzoskwiniowe w kolorze serum ma jedwabiście płynną formułę, wchłania się w mgnieniu oka i jest niebywale wydajne (pół pipety wystarcza mi na całą twarz i szyję). Stosuję je przykładnie codziennie rano i wieczorem. Wysoka zawartość ekstraktu z daktyli chińskich oraz z korzenia marala ma właściwości antyoksydacyjne, uelastyczniające oraz wzmacniające barierę hydrolipidową skóry. Bajkalina koi stany zapalne skóry. Zawartość matrixylu pobudza syntezę kolagenu, wygładza zmarszczki oraz przywraca jędrność owalu twarzy. I rzeczywiście w tych dwóch aspektach zaobserwowałem najbardziej widoczne efekty stosowania serum. Moja skóra jest doskonale nawilżona i ujędrniona. Bonusem jest nadanie jej atrakcyjnego, zdrowego, rozświetlonego kolorytu. Najwyższa jakość gabinetowego produktu! Skoro całą twarz raczyłem takim luksusem, nie mogłem potraktować po macoszemu okolic oka. Te rozpieszczałem wieczorami kremem SISLEŸA L'INTÉGRAL ANTI-ÂGE Eye and Lip Contour Cream. Ten bogaty preparat zapewnia kompletne rozwiązanie, walcząc z widocznymi oznakami związanymi z trzema typami starzenia: starzeniem genetycznym i środowiskowym, a teraz także tym związanym z osobistym stylem życia. Benefity? Tuż po użyciu - rozjaśnienie i nawilżenie, w dłuższej perspektywie ujędrnienie i wygładzenie. Kroplę kremu SISLEŸA zawsze kładę też na okolice ust. Niełatwo było mi znaleźć godnego następcę olejku do zmywania twarzy Bless Me Cosmetics – Pure Oil. Tak jak pisałem przed miesiącem lub dwoma, oferował on niebywałą lekkość i świeżość jak na preparat olejowy. Po nim przetestowałem dwa lub trzy inne – wszystkie okazały się za ciężkie. Aż w końcu wpadł w moje ręce bosko pachnący hydrofilowy, oczyszczający olejek do demakijażu i mycia twarzy Róża – Malina z Ministerstwa Dobrego Mydła. Znów poczułem lekką i aksamitną przyjemność oczyszczania olejowego! Bardzo ładnie ściąga wszelkie zanieczyszczenia, filtry i kremy BB, łatwo się spłukuje, a jego kwiatowo-owocowy, świeży zapach to hedonistyczna kropka nad „i”!
BODY:
Podczas wiosennego Perfumowego Spacerro jednym z naszych przystanków był zlokalizowany przy Nowym Świecie sklep z marsylskimi mydłami (i nie tylko) – Label des Sens. Kupiłem wtedy dwie kolorowe i pięknie pachnące kostki – wetyweriową i paczulową. Poleżały dwa miesiące w szufladzie, aż przyszła na nie kolei. Na pierwszy rzut poszła Wetyweria i to był strzał w dziesiątkę w czerwcowe upały! Już sam turkusowy kolor kostki schładzał doznania. W połączeniu z wodą mydło zostawia przepiękny zapach świeżej wetywerii. Jest bardzo delikatne dla skóry dzięki zawartości masła shea. Każda kolorowa, pachnąca kostka w Label des Sens waży 125g i kosztuje 10zł. Na pewno wrócę jeszcze tego lata po turkusowy Vetiver! Jak zapewne wiecie lubię nie tylko rozpieszczać swoje ciało, ale i od czasu do czasu ostro je potraktować. Mam na myśli wszelkiego rodzaju złuszczanie. O peelingach i scrubach pisałem już nie raz. Przewinęło się też szczotkowanie skóry ciała na sucho. Dziś do ulubieńców trafia naturalna gąbka peelingująca Loofah, która tradycyjnie stosowana jest w arabskim rytuale hammam. Gąbka wykonana jest z ogórecznika morskiego nazywanego loofah. Usuwa zanieczyszczenia i martwe komórki, uelastycznia i ujędrnia skórę, poprawia cyrkulację krwi, wzmaga absorbcję środków pielęgnujących ciało, rozluźnia napięte mięśnie, usuwa skutki zmęczenia i stresu. Czego chcieć więcej? Naturalnie i prosto! A po zastosowaniu wystarczy dać jej wyschnąć. Najlepiej na słońcu! Prawdziwy reset dla włosów i skóry głowy znalazłem w wegańskim szamponie polskiej marki Shamasa ze Skoczowa – Zero Kalorii. Kosmetyk ma nie tylko przysłowiowe Zero Kalorii (rzeczywiście, zupełnie nie obciąża włosów), ale ma też zero SLS-ów, zero parabenów, zero barwników i zero zapachu. Czysta czystość wzbogacona jedynie sokiem z aloesu. Po użyciu włosy są naturalnie lekkie i mają piękny połysk. Po szamponie Zero Kalorii lubię zastosować lekką, płynną odżywkę w spreju bez spłukiwania.
FLAKON:
Atelier des Ors ma jedne z najbardziej zjawiskowych flakonów jakie kiedykolwiek widziałem. Zdobne, ale proste. Nieregularne, ale symetryczne. Aż chciałoby się powiedzieć – złote, ale skromne! Opływowy kształt ciężkiego szkła doskonale leży w dłoni. Wieńczący flakon korek zdobi morski konik z logo marki. Tył flakonu ponacinano słonecznymi promieniami. Niewielka etykieta pozwala zagłębić się do wnętrza flakonu gdzie pływa znak rozpoznawczy marki – płatki 24-karatowego złota. Co ciekawe ten złocisty pył pozyskiwany jest etycznie od firmy Aurum, która walczy o zakaz stosowania rtęci w produkcji złota. Flakony kolekcji Black i White wyglądają klasycznie i elegancko, w wersji lazurowej dla Kolekcji Riviera totalnie mnie oczarowują. Czysta biel nadmorskiej architektury, niekończąca się, cieniowana niebieskość nieba i morza i złoty pył jak złocisty piasek na dnie oceanu. Ideał, który można ulepszyć jednym ruchem ręki wprawiając złoto w leniwy taniec. Najlepiej w towarzystwie promieni słonecznych, bo te jeszcze potęgują piękno tych niebieskich brył. Znajdziecie w nich już cztery letnie kompozycje – trzy z 2019 roku i czwartą, która miała premierę na tegorocznych targach Esxence – Riviera Sunrise. Ten zapach skupia się na miękkości promieni porannego słońca, które jeszcze nie wzeszło w zenit i wszechogarniającym zapachu słodkich pomarańczy, którym towarzyszą cytryna, liść figowy i zielona bazylia. Zawsze gdy patrzę na flakon z Riviera Collection AdO mam ochotę do niego wskoczyć!
ŚWIECA:
Miłość do marki Hemp Care i jej sygnaturowego aromatu zaczęła się od wody perfumowanej The Scent. Potem miałem przyjemność wąchać go w wielu produktach pielęgnacyjnych tej włoskiej marki, które po kolei odkrywałem. Szampony, balsamy do ciała, męska linia do golenia i pielęgnacji brody. W końcu przyszedł czas by wypełnić tym wyjątkowym zapachem wnętrze. Do tego celu marka ma w swojej ofercie dwa produkty: sprej do wnętrz i zapachową świecę. Ta ostatnia uprzyjemniała mi czerwcowe wieczory. Jej prosta forma otulona jest w korespondujący z całą linią brąz, na etykiecie zaś widzimy charakterystyczny zarys liści konopii – rośliny, z której nasion Hemp Care pozyskuje cenny olejek do wszystkich swoich produktów. Jak według mojego nosa pachnie świeca Hemp Care? Relaksująco i elegancko. Ciepło i drzewnie. Mieszają się tu nuty świeże, kwiatowe i drzewne właśnie. Nie zabrakło oczywiście też delikatnego aromatu liści konopnych. Świeca wprowadza do wnętrza zapach kojarzący się zarazem z naturą i spokojem jak i wyrafinowaniem. Tak mógłby pachnieć elegancki butikowy hotel! Uwielbiam! Świeca pali się przez 35 godzin. Jest wykonana w 90% z naturalnego wosku sojowego i 10% oleju kokosowego. Nie zawiera pestycydów ani GMO.
ZABIEG:
To, że mam brodę zupełnie nie przeszkadza mi w uwielbianiu golenia. Pod warunkiem, że jest ono rytuałem uzupełnionym świetnymi kosmetykami, doskonałymi akcesoriami i wyjątkową atmosferą. Takie golenie zawsze zapewnia mi linia Barbiere Acqua di Parma, ale w czerwcu, dosłownie tuż przed wylotem do Mediolanu, marka zapewniła mi jeszcze wyższy stopień barberskiej przyjemności. Zostałem zaproszony na rytuał tradycyjnego włoskiego golenia w wykonaniu mistrza barberskiego Acqua di Parma – Francesco Filippi. W salonie Sephora w warszawskiej Arkadii stworzono pop-upowy barbershop we flagowych kolorach marki. Był barberski fotel, podłoga w biało-czarne kafle, pełny asortyment linii Barbiere i charakterystyczne włoskie detale – żółte miniaturki Fiata i skutera Vespa. Rytuał rozpoczął się od rozpylenia w powietrzu klasycznej wody Colonia. Następnie, Francesco położył na moich oczach relaksującą, nawilżającą maskę, a sam zajął się moim zarostem. Zabieg zawierał grooming brody maszynką, golenie na mokro szyi i policzków brzytwą, masaż okolic oka kremem z kulkowym aplikatorem, gorący i zimny ręcznik, nałożenie na twarz kremu dziennego, a na przystrzyżoną brodę serum. Wspaniałe doświadczenie, które idealnie wprowadziło mnie we włoski klimat! Francesco co prawda wrócił już do Rzymu, ale barberski stand Acqua di Parma w Sephora Arkadia cały czas działa. Wiem, bo jestem stałym klientem pracującego tam świetnego barbera Piotra. Polecam gorąco jak ręcznik, który ląduje tam za każdym razem na mojej twarzy. Dla siebie lub na prezent dla ulubionego faceta!
EVENT:
To już mój drugi rok jurorowania w konkursie Love Cosmetics Awards! Coraz bardziej podoba mi się ta przygoda! W czerwcu miałem okazję po raz pierwszy wziąć udział w Gali Finałowej tego konkursu, która po dwuletniej przerwie znowu odbyła się na żywo. Wieczór w eleganckich wnętrzach Villi Foksal upłynął oczywiście na rozdawaniu nagród-statuetek (w tym roku serca LCA miały kolor czerwony), podziękowaniach i gratulacjach, ale także na ożywionych rozmowach z przedstawicielami branży w kuluarach i niekończących się sesjach zdjęciowych. Bardzo się cieszę, że kilku z moich osobistych faworytów otrzymało laury zwycięzców. Po pełną listę i sprawozdanie z imprezy zapraszam na stronę https://lovecosmeticsawards.com/ Wspaniale zorganizowana impreza – elegancka, ale na luzie – była doskonałą okazją by spotkać organizatorki konkursu, moje koleżanki-jurorki i osoby stojące za markami, które miałem przyjemność w tegorocznej edycji poznać. Aha, dodam, bo na blogu perfumeryjnym to chyba ważne – podczas tego uroczystego wieczoru pachniałem czarną Pradą Homme Intense.
ULUBIEŃCY BE:
Ja juroruję na konkursie, Be w swoim Kąciku, jak go pieszczotliwie nazywamy w domu. Jakie kosmetyki wyróżniła w czerwcu? Coś co zapewnia zdrowie skóry latem, coś co wydłuża rzęsy do nieba i coś co roztacza (i to na bardzo długo!) przepiękny zapach. Na włoskim wyjeździe oboje doceniliśmy po raz kolejny ochronę słoneczną marki SVR. Ulubieńcem Be został transparentny, matowy żel z SPF 50+ Sun Secure Extreme. Ten unikalny na rynku kosmetyk słoneczny tworzy na twarzy efekt drugiej skóry. Totalnie się z nią stapia, nie pozostawiając żadnych śladów, filmu, bieli czy tłustości. Jest ultra odporny na ścieranie, wodę i pot. W ciągu tygodnia we Włoszech zużyliśmy razem całą jedną tubkę. Makijażowym odkryciem Be w czerwcu był tusz do rzęs polskiej marki Eveline Cosmetics z ich nowej linii Variété – Lashes Show. Mascara już za pierwszym pociągnięciem zapewnia spektakularny, pogrubiony i wydłużony wygląd rzęs. Czerń tuszu nie kruszy się, nie rozmazuje i utrzymuje na rzęsach przez cały dzień. Bardzo dobrze wyprofilowana silikonowa szczoteczka pozwala na „łapanie” nawet najkrótszych rzęs. Jak może pamiętacie w maju Be zakochała się w zapachu Perles de Lalique, a ja, z okazji Jej urodzin, pomogłem tej miłości się zmaterializować. W czerwcu nastąpiła konsumpcja związku! Be prawie się nie rozstawała z tym zapachem, a ja bez przerwy go czułem. Serio, przy setkach zapachów – tych perfumeryjnych i tych naturalnych – jakie czekały na mnie we Włoszech, to właśnie Perły czułem zawsze najwyraźniej! Zostawiają niesamowity tren! Są ultra trwałe! Pięknie nęcą chłodną, drzewną różą. Jak się okazuję to ja czułem je mocniej i częściej niż sama Nosicielka. Pozostawała mi więc rola informowania tejże, że nadal pachnie – mocno i pięknie! Ah te molekuły…
GDZIE TEGO SZUKAĆ:
Penhaligon’s – GaliLu
Urban Scents – www.urbanscents.de
Hermès – Sephora, Douglas, butik firmowy
KUO’S – www.kuos.pl
Sisley – Sephora, Douglas i butik internetowy marki: https://www.sisley-paris.com/pl-PL/
Label des Sens: Nowy Świat 49 https://labeldessens.com/
Loofah: sklep Yasmeen: www.yasmeen.pl
Szampon Zero Kalorii: www.shamasa.pl
Świeca Hemp Care: Douglas
Atelier des Ors: Perfumeria Quality
Acqua di Parma Barbiere: Sephora Arkadia
SVR: apteki
Eveline Cosmetics: Hebe
Perles de Lalique: Notino