*WYWIAD* Frances Shoemack, Abel
Charlienose: Twoja firma znajduje się w Amsterdamie, tam też mieszkasz. Ale nie zawsze tak było, prawda?
Frances Shoemack: Nie. Urodziłam się na Południowej Wyspie w Nowej Zelandii w dość dużej rodzinie, która mieszkała na farmie. Przestrzeń, powietrze, warzywa z ogródka. Na uniwersytecie studiowałam enologię – też blisko natury … i perfum. Ludzie, którzy lubią perfumy są często koneserami win.
Charlienose: O tak! Wina i perfumy mają ze sobą tyle wspólnego!
Frances: Zgadza się i według mnie powinny być wytwarzane tylko z naturalnych składników. To robi tak ogromną różnicę. O ile w przypadku win proces produkcji w zasadzie się nie zmienił, o tyle współczesne perfumy mają mało wspólnego z naturą. Nie chce nikogo krytykować. Każdy wybiera to co lubi, a ten biznes to ogromna machina, ale ja osobiście wolę naturalne składniki, bo wierzę, że nie da się zrobić dobrego wina ze złych winogron. Kolejna winna analogia. Dlatego jesteśmy kim jesteśmy – domem zapachów naturalnych.
Charlienose: A skąd pomysł na Amsterdam?
Frances: Nowa Zelandia jest rajem na ziemi, ale rajem tak bardzo dalekim od reszty ziemi, że w pewnym momencie to odizolowanie zaczyna uwierać. Chcieliśmy być bliżej świata. Pomysł na założenie firmy powstał niedługo po tym jak przenieśliśmy się z mężem do Amsterdamu. Podróżowaliśmy sporo po Europie i zaskoczyło mnie, że o ile w miejscach takich jak GaliLu, z łatwością można było dostać organiczną, naturalną pielęgnację, a nawet makijaż, o tyle nikt nie oferował wtedy (8-10 lat temu) naturalnych perfum. Trochę mnie to wkurzyło, a złość jest często najlepsza siłą sprawczą. Tak powstał Abel.
Charlienose: Co cię tak kręci w naturalnych perfumach?
Frances: To, że są piękniejsze. Perfumy powinno się kochać, chcę by nasi klienci kupowali zapachy Abel za ich naturalną urodę, a nie dlatego, że są pozbawione syntetyków. Każdy ma prawo wybierać to co lubi i złym podejściem jest osądzanie, szczególnie jeśli w grę wchodzi coś tak subiektywnego jak zapach. Robię to co sama lubię. Nie lubię sztucznych dodatków w swoim jedzeniu i nie dodaję ich do moich perfum. Staramy się też być eko – redukujemy nasz ślad węglowy, minimalizujemy opakowania (właśnie wprowadziliśmy biodegradowalną folię), nie stosujemy co do reguły składników odzwierzęcych. Nikt już chyba tego dziś nie robi, nie używa się zwierzęcego piżma czy cywety..
Charlienose: Mam taką nadzieję.
Frances: No może robi to kilku ekscentrycznych perfumiarzy, ale trzeba pamiętać, że składniki te są też horrendalnie drogie.
Charlienose: Wiec jeśli mówisz, ze używacie naturalnego piżma w swoich, na przykład, najnowszych perfumach Pink Iris, chodzi o nutę piżma o pochodzeniu roślinnym, czy dobrze rozumiem?
Frances: Tak. Piżmo używane dziś w perfumerii jest w większości przypadków piżmem syntetycznym. Ambrettolide to piżmowa molekuła, która może być wytwarzana syntetycznie, ale my pozyskujemy ją z naturalnego źródła jakim są nasiona piżmianu (ambrette seeds). Wytworzona z nich esencja ma bardzo piżmowy aromat. A wiec odpowiadając na wszelkie zapytania, że jak to tak robicie naturalne perfumy, a używacie syntetycznego piżma odpowiadam – używamy ambrettolide, ale pochodzenia roślinnego, z naturalnego źródła. I musze to dodać, bo to szalenie ważne – jesteśmy zakochani w naturze, ale nie jesteśmy przeciwko nauce. Naszą misją jest po prostu robienie najlepszych naturalnych perfum jakie są możliwe.
Charlienose: Skupiacie się na składnikach. One są głównymi bohaterami waszych zapachów. To widać choćby po nazwach..
Frances: Tak, to też jest w pewnym sensie powrotem do źródeł. Robiąc perfumy lubię mieć wyjątkowo dobry składnik, który mnie dalej poprowadzi. Tak jak przy produkcji win, wszystko zaczyna się od winogron, czy w kuchni gdy masz wyjątkowo dobre pomidory, mogą cię zainspirować do stworzenia świetnego dania. Tak właśnie pracujemy. Kochamy wetywerię, wiec szukamy najlepszej jaka jest i oczywiście znajdujemy ją na Haiti. Tamtejsza wetyweria jest genialna - zielona, kremowa i świeża. Lubię w tworzeniu perfum używać koloru i łączyć go z przewodnim składnikiem. To nadaje pewien kreatywny kierunek. Tak jak w naszym przypadku White Vetiver jest czymś innym od tego co nazwalibyśmy Zielonym Wetywerem. Można by też zrobić Szary Wetywer - super dymny. Tak wiec w każdym zapachu tworzymy parę: kolor-składnik i od tego wychodzimy. Choć musze przyznać, że czasem to się zmienia po drodze. Nasz Green Cedar miał być początkowo różowy – delikatniejszy, słodszy może nawet trochę kwiatowy, ale zmieniliśmy kierunek – i kolor – i wyszedł totalnie inny, mocny, pewny siebie. Powąchaj..
Charlienose: To wasz przedostatni zapach?
Frances: Tak, wyszedł w zeszłym roku
Charlienose: Wasze opakowania i flakony są absolutnie minimalistyczne. Nie rozpraszają uwagi, nie przeszkadzają. To też pokazuje, że to sok w perfumach ma grać pierwsze skrzypce.
Frances: Dokładnie, to część naszej filozofii. A teraz powąchaj White Vetiver, o którym już była mowa.
Charlienose: Jest świeży, rzeczywiście jasny, tonizujący.
Frances: O! Skąd wiesz że on się pierwotnie nazywał się Tonic?
Charlienose: Nie wiedziałem, po prostu tak go odczuwam.
Frances: To zabawne, bo pewnie o tym nie wiesz, ale przed wypuszczeniem aktualnej kolekcji mieliśmy tylko dwa zapachy Vintage i Tonic i ten drugi był właśnie protoplastą White Vetiver. Vintage został nazwany Red Santal. Trochę je zreformułowaliśmy, ale oba weszły do obecnej kolekcji. White Vetiver wspaniale otwiera się na skórze. One wszystkie otwierają się dopiero na skórze właśnie dlatego, że są naturalne. Na papierze nie ukazują całej swojej urody.
Charlienose: Testujmy więc je dalej. Na skórze. Mam jeszcze miejsce.
Frances: Poznaj zatem Golden Neroli. Isaac Sinclair - nasz nos - mieszka w Sao Paolo, ja w Amsterdamie. Jest jedynym mistrzem perfumiarstwa z całego regionu Australazji. Bycie perfumiarzem było jego marzeniem od dziecka, wiesz, wszyscy chłopcy mają na Nowej Zelandii obsesję na punkcie rugby, a on chciał być perfumiarzem. I chciał tego tak bardzo, że zaczął pracować dla Australijczyka Michaela Edwardsa i w końcu dopiął swego. Od dekady mieszka w Brazylii, bo to największy rynek perfumeryjny na świecie. Isaac zawsze mi powtarza: „Gdy Brazylijka nie ma już pieniędzy na jedzenie, i tak znajdzie jakieś na perfumy.” (śmiech) Ale powróćmy do Golden Neroli. To składnik z którym zawsze chciałam pracować.
Charlienose: To Złote Neroli jest zdecydowanie kremowe, a nawet powiedziałbym miodowe.
Frances: Chciałam stworzyć kolekcję pięknych perfum, nie pojechanych, a pięknych. Takich, które ludziom będą się podobać, które będą chcieli nosić i w dzień i w nocy, do pracy i na wakacjach. Golden Neroli ma w bazie miękkiego sandałowca.
Charlienose: Który ociepla neroli, a cała kompozycja jest dla mnie dość solarna. Chyba tak pachnie dla mnie w wyobraźni Nowa Zelandia.
Frances: (śmiech) i znowu tam wracamy!
Charlienose: Czemu nie! A propos, czy wiesz, że jeden z moich ulubionych blogerów perfumowych pochodzi właśnie stamtąd?
Frances: Clayton?
Charlienose: Właśnie tak! Clayton Ilolahia z What Men Should Smell Like!
Frances: Wspaniale! Proszę cię, nie wpadnij teraz w samozachwyt, ale wy blogerzy perfumeryjni odgrywacie naprawdę ważną rolę w tym biznesie. Znowu muszę porównać to do win. Tu zawsze byli poważni krytycy, ale w przypadku perfum taka instytucja praktycznie nie istniała … do czasu blogerów. Krytycy win po prostu przeszli online i stali się blogerami. Wy się najzwyczajniej w świecie pojawiliście i trzęsiecie tym światkiem.
Charlienose: Lepiej powąchajmy Red Santal… Jest pikantny!
Frances: Tu pracowaliśmy z sandałowcem ze wschodnich Indii, nie z sandałowcem australijskim, który jest tak naprawdę drzewem o nazwie Amyris balsamifera. W 90% perfum, gdzie w składzie wymienione jest drewno sandałowe, tak naprawdę użyta jest esencja z tego właśnie drzewa. To pokrewny gatunek drewna, ale jednak nie to samo. Jest natomiast zdecydowanie tańszy. Red Santal otwiera się bardzo pikantnie, to dla mnie kredens z przyprawami. Jak w kuchni u babci. Ja go kocham, ale to raczej zapach z kategorii love or hate. W sercu ma imbir i tymianek. To zdecydowanie ciepły sandałowiec, o ile nie gorący.
Charlienose: Tak, czuję w nim dużo goździków. Możemy powrócić jeszcze na chwilę do Green Cedar?
Frances: Oczywiście. Ten zapach dodaje pewności siebie. Jest bezpośredni i odważny. Jak wspominałam wcześniej, początkowo to miał być Pink Cedar, cedr kwiatowy, który z pewnością okazałby się milszy i łatwiejszy w noszeniu, ale zaczęliśmy eksperymentować z brudniejszymi nutami – kminem, gwajakowcem – które dodały całości słodyczy, ale i intensywności. Na większości skór wypada pięknie, na niektórych ‘brudno’.
Charlienose: Lubię brudne nuty.
Frances: To tak jak ja, na mojej skórze to akceptowalna ilość brudu (śmiech)
Charlienose: Mamy tu dwa rodzaje cedru, prawda?
Frances: Tak, po pierwsze cedr atlaski z Maroka. Isaac zawsze mówi, i chyba ma rację, że ten cedr pachnie jak marokański targ - suk. Jest przebogaty, woskowy, przyprawowy. Zahacza nawet o zapach torfu. Cedr teksański jest z kolei świeższy, czystszy, przypomina zapach struganych ołówków.
Charlienose: Połączenie tych dwóch gatunków jest niesamowite!
Frances: Zdecydowanie!
Charlienose: W Mediolanie miałem okazje powąchać również cedr chiński, który nadal był do zniesienia oraz syntetyczną molekułę cedrową i tu już niestety mieliśmy do czynienia z czymś absolutnie płaskim i … tanim.
Frances: W tym tkwi właśnie siła naturalnych składników. Uwielbiam o tym rozmawiać z Isaaciem. Wiesz, ja jestem założycielką firmy naturalnych perfum, więc jest rzeczą oczywistą, że będę chwalić naturalne składniki. Ale Isaac jest perfumiarzem, pracuje ze wszystkim, z różnymi składnikami. On po prostu szuka najlepszych kombinacji. Często mi mówi, że w Abel ma okazję pracować z takimi składnikami z jakimi (z powodu budżetu, rzecz jasna) nie może pracować gdzie indziej. Gdyby perfumiarze dysponowali większymi budżetami, z pewnością mielibyśmy na rynku więcej naturalnych kompozycji. One po prostu pachną lepiej. Czas na ambrę!
Charlienose: Cobalt Amber. Kobalt – jaki to właściwie kolor?
Frances: Kobalt to bardzo bogaty niebieski, ale nadal niebieski, nie fioletowy. Jest bogaty, elegancki i zmysłowy, co nie zawsze można powiedzieć o kolorze niebieskim. Nasza ambra pomimo swojego całego bogactwa, pachnie stosunkowo świeżo, gdy porównamy ją z innymi ambrowcami. Inspiracją był Paryż doby Art Deco, ale przefiltrowany przez nowoczesność. I znów wszystko zdeterminował kolor, bo gdybyśmy robili Fioletową Ambrę byłaby prawdopodobnie dużo słodsza. Tymczasem w głowie tego zapachu są jagody jałowca, które dodają świeżości, jest kardamon, różowy pieprz. Osobiście nie nosze go zbyt często, bo na mojej skórze się wysładza, ale na moim mężu pachnie niebiańsko, z wyraźnymi niuansami skóry i fasoli tonka.
Charlienose: Zatem mamy do czynienia z zapachem klasycznie orientalnym.
Frances: Zdecydowanie tak, ale nie przesłodzonym. W zasadzie nasz najnowszy zapach Pink Iris jest od niego odrobinę słodszy. Choć to dwie kompletnie różne kompozycje. Nie przepadam za słodkimi zapachami na swojej skórze.
Charlienose: Ja podobnie, ale z drugiej strony kiedy zapachowi brakuje tej szczypty słodyczy, odczuwam pewien niedosyt.
Frances: To tak jak w kuchni. Bez cukru, przypraw potrawy są mdłe, ale w nadmiarze mogą je zabić. Powąchaj więc teraz naszą tegoroczną premierę - Pink Iris. Rozpoczęliśmy prace nad nią dawno temu, jeszcze przed Green Cedar i Nurture, które wkrótce powąchasz. Bardzo chciałam pracować z irysem. Bardzo, bardzo. I bardzo chciałam by w naszej kolekcji znalazł się kwiatowiec. Nie dlatego, że sama jestem ogromnym fanem kwiatów, ale dlatego, że jako dom perfum naturalnych musimy mieć w ofercie zapach kwiatowy. To przecież bardzo ważna rodzina perfumeryjna. Klasyk! Padło na irysa, bo to jeden z kwiatów, który można pozyskać metodami naturalnymi i tak do końca nie jest w 100% kwiatowy, bo przecież esencja pochodzi z korzenia rośliny i zawiera tę swoistą ziemistość. Pracowaliśmy nad nim w Paryżu. Isaac jest tam 3-4 razy do roku, zawsze staramy się spędzić dzień lub dwa razem na początku procesu twórczego, w laboratorium, testując, mieszając, eksperymentując. Miałam przed oczami obraz pięknej kobiety w klasycznym trenczu, ponadczasowym i eleganckim..
Charlienose: Rzeczywiście pachnie z klasą, ale dla mnie jest też bardzo radosny. Wiele irysów w perfumach, które znam i kocham trącą raczej nostalgiczną nutą
Frances: Podnosi na duchu, ciekawe, że to zauważyłeś! Tak więc roztoczyłam przed Isaaciem moją wizję kobiety. Nie podszedł do tematu zbyt entuzjastycznie. Twierdził, że kwiatowce są staromodne. I rzeczywiście kilkanaście pierwszych prób przyniosło tragiczne efekty. To były te woreczki z płatkami, które ludzie trzymają w domach, w szufladach. I to było okropne! Prawie się pokłóciliśmy w akcji! Issac już składał broń. „Po co ci kwiatowiec? Nawet nie lubisz zapachu kwiatów!” Abel miało być marką nowoczesną, a tu nagle taki staromodny kwiatek? Postanowiliśmy więc odłożyć projekt do szuflady i zająć się czymś innym (a dokładnie Green Cedar i Nurture). Nie myśleliśmy o kwiatowcu przez jakieś 6 miesięcy. Za drugim podejściem, odświeżyliśmy nasz pierwotny projekt, w dosłownym tego słowa znaczeniu – dodając świeże owocowe nuty. Więc to co teraz ci pokazuje ma w sobie sporo kwiatów, ale gdy ludzie wąchają Pink Iris mówią ‘Wow! Czuję piękną malinę!”. Tam jest też bazylia! Świeża i wibrująca. Jest dużo piżma. A z kwiatów róża i oczywiście tytułowy irys.
Charlienose: Chyba został nam jeszcze jeden zapach do przewąchania..
Frances: Tak. Ulubieniec Isaaca. Grey Labdanum. Bestseller tu u Was, w Polsce i jest to jeden z niewielu rynków gdzie tak dobrze się sprzedaje. Na spotkaniach zawsze ostrzegam ludzi – „To nasz hardrockowiec!” Ale o dziwo tu jest bardzo lubiany.
Charlienose: Może błądzę, ale dla mnie labdanum jest blisko spokrewnione z kadzidłem, a Polacy – prawdopodobnie zupełnie nieświadomie – kochają kościelne kadzidło. Mamy to wpisane w naszą kolektywną kulturową duszę. Ludzie od wieków wąchają kadzidło w kościele i kojarzy im się ten zapach z bezpieczeństwem.
Frances: To jest takie ciekawe! I wiesz to jedna z moich ulubionych rzeczy tu w Europie. Różnice kulturowe, które przekładają się na wybory perfumeryjne. Na przykład Golden Neroli jest bestsellerem na wielu rynkach, a tu w Polsce nie jest jakoś szczególnie lubiane. Ale z drugiej strony ten zapach nie jest wpisany w waszą kulturę, nie kwitną tu przecież pomarańcze. Ale teraz wąchamy labdanum, które jak pewnie wiesz, pochodzi z krzewu czystka. Cieniutkie liście, delikatne kwiatki, a żywica, którą ta roślina wytwarza jest tak głęboka, mroczna, potężna. Ma w sobie coś kwiatowego, ale jest głównie zwierzęca i balsamiczna. Uwielbiam ten składnik! A do tego jest tak trwały. Spryskaj nim bloter, a po paru tygodniach nadal będziesz go czul. Świeży początek Grey Labdanum to grejpfrut i liść fiołka. Kontrast miedzy światłem i mrokiem, który jest tu wzmocniony równie charakternym składnikiem jak labdanum – paczulą, a także wspomnianym przez ciebie kadzidłem. Mieszanka prawie wybuchowa.
Charlienose: Flakon Nurture wygląda odmiennie. Nie należy do kolekcji?
Frances: To zapach zrobiony we współpracy z marką Grey Label, która robi organiczne, eleganckie i minimalistyczne ubrania dla dzieci. Poznałam ich przez wspólnych znajomych. Chcieli, żebyśmy zrobili wspólnie perfumy dla dzieci. Powiem tak – nie oszalałam na punkcie tego pomysłu. A potem wyjechałam na wakacje z moją siostrą, która właśnie urodziła dziecko. I to ona, moja siostra namówiła mnie żebyśmy w tej współpracy zrobili perfumy dla matek i kobiet w ciąży. Ok, to brzmiało już lepiej. Jedynej rzeczy, której nie widziałam to Isaaca w roli twórcy tego zapachu. On jest zbyt rockowy do takiego projektu, lubi imprezować, lubi hałas (jesteśmy totalnymi przeciwieństwami w tym względzie, ale dobrze się dopełniamy). Isaac ma jednak partnerkę o imieniu Fanny, która również pracuje jako perfumiarz i pomyślałam ze to ona dla nas zrobi te perfumy. Zadzwoniłam do niej, a ona mi powiedziała, ze właśnie jest w ciąży. Zatem lepiej wyjść nie mogło: perfumiarka w ciąży robiąca perfumy dla kobiet w ciąży. Chcieliśmy by był to zapach nie tylko nie męczący dla kobiet w ciąży, ale także dobrze na nie wpływający. Większość wykorzystanych tu składników ma właściwości aromaterapeutyczne – imbir dodaje energii, kwiat pomarańczy podnosi na duchu, róża uspokaja, , a sandałowiec daje solidną podstawę. Byliśmy tu super ostrożni z wszelkimi składnikami, które mogą wywoływać jakąkolwiek reaktywność skóry, np. bergamotka. Nie jest to jednak zapach efemeryczny. Jest zaskakująco trwały na skórze, ma dużo naturalnego roślinnego piżma.
Charlienose: Wiem skąd pochodzi wasza nazwa*, ale na pudełku jest tez dopisek Vita Odor.
Frances: Tak, to znaczy „żyjące zapachy”, bo nasze zapachy żyją zarówno na skórze jak i we flakonie, dokładnie tak jak wino dojrzewa w butelce.
Charlienose: Dziękuję za rozmowę.
*Nazwa Abel pochodzi od holenderskiego podróżnika i kupca Abela Tasmana, który w XVII wieku jako pierwszy Europejczyk dobił do brzegów Tasmanii i Nowej Zelandii
Kolekcja naturalnych perfum Abel dostępna jest w perfumeriach GaliLu.