Tydzień z Etat Libre d'Orange
Po raz pierwszy na blogu pojawia się tematyczny tydzień, ale nie z jednym składnikiem, a z jedną marką. Pozwala mi on przedstawić przekrojowo ulubione zapachy, podzielić się ciekawostkami i osobistymi wspomnieniami. A na pierwszy ogień idzie jedna z topowych u mnie marek – Etat Libre d’Orange. Cały ubiegły tydzień nosiłem tylko i wyłącznie ich zapachy. Moje ulubione zapachy spod znaku Wolnego Stanu Pomarańczy!
Niebanalne, kontrowersyjne, kultowe. Polemizują z popkulturą i stereotypami. Mieszają sacrum z profanum. Prowokują i mają do wszystkiego dystans, zwłaszcza do siebie samych. Perfumy Etat Libre d’Orange. Taki też jest ich twórca – Etienne de Swardt - przewrotny i zadziorny, w bezpośrednim kontakcie jednak otwarty, przyjazny i zarażający pasją. A wiem co piszę, bo miałem dwukrotnie przyjemność przeprowadzać z nim wywiad.
Od najmłodszych lat spędzonych w Południowej Afryce Etienne de Swardt pragnął wszystkich w koło oczarowywać. Wybrał do tego celu najlepszą bron z możliwych – zapach. Rok 2006 ogłosił Rokiem Zero w przemyśle perfumeryjnym i stworzył swoją własną markę niszową. Jak przystało na niepokornego wizjonera, napisał dla niej „Deklarację Niepodległości”, gdzie w sześciu artykułach nakreślił kreatywne i niczym nieskrępowane podejście do tworzenia perfum. Prostota opakowań, przewrotność koncepcji i przełamywanie tabu miały być znakami szczególnymi jego zapachów. Wyzwolone perfumy buduje się tu na skrajnych nutach – jaśmin łączy się z papierosami, mydło z różą, a gumę do żucia z kadzidłem.
Etat Libre d’Orange to w dosłownym tłumaczeniu Wolny Stan Pomarańczy, a nazwa odnosi się do historycznego niezależnego państewka, które utworzono efemerycznie na południu Afryki. Dużo tu odniesień rewolucyjnych. Symbole Rewolucji Francuskiej marka ma wręcz wpisane w DNA. Najlepiej widocznym jest trójkolorowa francuska rozeta umieszczona na flakonach jej zapachów. A dokładnie na krawędzi ich flakonów. Czemu? Etienne lubi być na krawędzi. Twierdzi, że „granica jest miejscem, które obfituje we wszystko; wszystko się tu kończy i wszystko zaczyna.” Na rogu umieścił nawet swój flagowy butik w paryskiej dzielnicy Marais przy Rue des Archives 69. Czy numer był przypadkiem? Nie sądzę.
Etat Libre d’Orange nigdy nie bało się szokujących połączeń nut i nigdy nie stroniło od sięgania po nowoczesne syntetyczne neomolekuły. Uważam, że robią to świetnie, łącząc je ze składnikami naturalnymi. Aqual, mugane, orcanox, vinyl gaiacol. georgywood, sandalore, akigalawood, lorenox, amberfix to niektóre z współcześnie stworzonych zapachowych cząsteczek, które powąchamy w – zwłaszcza nowszych – zapachach Etat Libre d’Orange.
Podziwiam ich jednak nie tylko za same kompozycje, ale i za totalny koncept – wizualny, reklamowy, inspiracyjny. Mają zdecydowanie najciekawsze, najbardziej poetyckie i… nadające się do ponownego przetworzenia nazwy perfum. Sam popróbowałem pobawić się ich flakonami jak dominem. Co mi wyszło? Putain The King, I Am Trash Like You, Remarkable Marquis de Sade. Une Amourette Yes, I do!, Exit Des palaces, People Like This… możliwości są wręcz nieograniczone. ELdO to również marka bardzo erudycyjna. Ile ja się dowiedziałem o świecie czytając ich materiały prasowe! Nie żebym zawsze rozumiał, ale jednak… Jest tu mnóstwo cytatów z różnych zakamarków kultury i sztuki. Jest Markiz de Sade i poezja Hugo. Josephine Baker, Rossy de Palma i Tilda Swinton. Sex Pistols i Tom of Finland. Manga i Roland Mouret. Nie zapominajmy też o balecie – Wacław Niżyński i Mx Justin Vivian Bond zainspirowali świetny zapach z kocanką – The Afternoon of a Faun.
Mój pierwszy kontakt z marką miał miejsce w nieistniejącym już concept store Horn&More przy ul. Chopina w Warszawie. Tam poznałem ich pierwsze, najbardziej przewrotne i prowokacyjne kreacje. W mojej kolekcji znajduje się obecnie 16 flakonów z zapachami, w których jak mówi jeden ze sloganów marki „jest zawsze kropla Paryża”. Niektóre ubóstwiam, inne kocham, jeszcze inne tylko lubię. Nie dogadałem się może z dwoma lub trzema kompozycjami tego domu. Moim największym rozczarowaniem był I Am Trash – Les Fleurs du Dechet. Może dlatego, że nie lubię aż w takiej mocnej dozie jabłek. No i po genialnej kampanii reklamowej przygotowanej z agencją Ogilvy po prostu więcej się spodziewałem. Wszystkie inne sprawiają mi ogromnie dużo przyjemności, zgodnie zresztą z innym sloganem marki „our business is pleasure”.
A oto Świetna Siódemka Etat Libre d’Orange, którą nosiłem w tematycznym tygodniu poświęconym tej marce.
DZIEŃ 1: Cologne (2014)
Zapraszam na Tydzień z Wyzwolonymi Zapachami czyli z marką Etat Libre d’Orange. Mam z nią wyjątkowo dużo miłych wspomnień i skojarzeń, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Jest to również marka, której kibicuję w zasadzie od samych jej początków czyli od 2006 kiedy to jej założyciel – Etienne de Swardt – ogłosił słynne motto „Le parfum est mort, vive le parfum!"
Na początek coś raczej nietypowego dla Etat Libre d’Orange – zapach miły, ładny i przyjemny. Mowa o Cologne z 2014 roku, które marka zaprezentowała w białym flakonie ze srebrną, hologramową etykietą. „Daliśmy wam coś dekadenckiego. Daliśmy wam coś oburzającego. Teraz dajemy wam coś miłego.” To brzmiało wręcz obrazoburczo w ustach marki kojarzonej z cudownymi wydzielinami, pałacowymi dziwkami i - w najlepszym przypadku - z jaśminem i papierosami.
I rzeczywiście Cologne to zapach przemiły. Nie wyobrażam sobie, że mógłby komukolwiek wadzić. Inspiruje się klasyką, ale jest nowoczesny. Mnie w nim ujmuje zielona nuta (ELdO ma do niej zresztą nosa) i krwiste pomarańcze. To połączenie jest hiper-ożywcze i momentalnie stawiające na nogi. Serce kompozycji jest kwiatowe – wrzucono tu białe kwiaty i magnolie. I to właśnie może być ciekawe dla osób (kobiet?), którym w klasycznych wodach kolońskich przeszkadza ich… męskość. Tu nie ma ani śladu ziół, które mogą ją wnosić. Zero rozmarynu, zero, lawendy! Czyste cytrusowo-zielone piękno podbite soczystymi kwiatami, a w bazie…? Kto by sobie tam bazą głowę zawracał w przypadku wody o charakterze kolońskim? Ona ma działać tu i teraz, a potem ponowna aplikacja i tak cały dzień. To powiedziawszy, muszę oddać, że zapach ten to woda perfumowana, a jego trwałość oszacowałbym na typowy dla solidnej wody toaletowej.
OSOBISTE WSPOMNIENIE: Cologne miało premierę w tym samym roku co Rien Intense Incense. Oba flakony pamiętam przyleciały do mnie razem – biały z czarnym. Czarnego nie uniosłem, biały pokochałem! Jest ze mną do dziś jako jedna z ulubionych wód na lato!
DZIEN 2: You Or Someone Like You (2017)
Wczoraj wspominałem, że Etat Libre d’Orange ma niezłego nosa do nuty zielonej. Zapach, który dzisiaj noszę jest tego najlepszym dowodem! Poznałem go wiosną 2017 roku i pora ta nieodłącznie już będzie kojarzyć mi się właśnie z jego zielenią. Przedawkowałem ją wtedy! Chcąc, nie chcąc. Szczegóły za chwilę.
Do współpracy przy tworzeniu You Or Someone Like You marka zaprosiła pisarza i recenzenta perfum Chandlera Burra. Objął on rolę dyrektora kreatywnego tej kompozycji, a inspirację dla niej przyniosła jego powieść napisana kilka lat wcześniej o tym samym tytule co perfumy. Jej bohaterką jest Anne Rosenbaum – fikcyjna kobieta mieszkająca w L.A. Miasto stało się tłem dla powieści i zapachu, który, jak pisał Pan Burr, miał być przepełniony: „światłością, minimalizmem i współczesnym romantyzmem” (Luminism, Minimalism, and contemporary Romanticism). I w istocie rzeczy ten zapach taki właśnie jest.
YOSLY to zapach na zielonych sterydach! Choć naczelną nutą jest tu mięta, kompozycja ma charakter abstrakcyjny, za co bardzo ją cenię. Każdy może więc wywąchać tu inną zieleń – miętową, eukaliptusową, trawiastą, liściastą, a nawet chlorofilową. Podbijają ją liście czarnej porzeczki i molekuła hedione, która tworzy niesamowitą aurę świeżości, wilgoci i blasku (luminism!). Ja na przykład, gdy pierwszy raz powąchałem ten zapach poczułem ogromną plantację równiutko posadzonego zielonego agrestu, ale uwaga – na dachu ultra-nowoczesnego wieżowca ze szkła i stali pod parasolem palącego kalifornijskiego słońca. Taki obraz momentalnie pojawił się przed oczami wyobraźni.
W nutach YOSLY jest też świeża, ogrodowa, zielona róża, czyste piżmo i szczypta anyżu, ale to bohaterowie drugiego planu, których rolą jest muskanie jedynie przewodniego akordu zieleni. Soczystego, wytrawnego, szorstkiego, chłodnego i niewyobrażalnie witalnego. Takiego, w którym chciałoby się wytarzać właśnie na początku wiosny!
OSOBISTE WSPOMNIENIE: YOSLY poznałem wiosną 2017 na dzień przed wyjazdem na targi perfumeryjne w Mediolanie. Otrzymałem wtedy jego miniaturę, która wydała się idealna na 4 dniową podróż. Szklana fiolka YOSLY wylądowała więc w walizce tylko po to by pierwszego popołudnia w Mediolanie potłuc się na posadzce hotelowego pokoju. Co zrobiłem? Po usunięciu szkła… wytarzałem się w resztkach płynu, a pokój na te 4 dni zamienił się w olfaktoryczną zieloną planetę. Już wtedy wiedziałem, że pachnidło to ma parametry bestii!
DZIEŃ 3: Remarkable People (2015)
Nawet w marce, której jest się zagorzałym fanem są zapachy do kochania i tylko do lubienia. Kocham zielone You Or Someone Like You, ale dzisiejszy zapach tylko lubię. Co wcale nie jest złe. Nie zawsze trzeba być targanym emocjami przez perfumy.
Remarkable People autorstwa Cécile Matton powstał w 2015 roku, a marka postanowiła go wyróżnić oblekając flakon półtransparentnym złotem. Na pudełku zewnętrznym natomiast pojawiła się grafika w korespondującym odcieniu. To bardzo trafny zabieg, bo zapach ten zdecydowanie kojarzy mi się z rozzłoconą aurą. Z kilku powodów.
Kompozycja ma charakter przyprawowo-ambrowy, ale na otwarciu funduje nam przepyszne bąbelki perlistego szampana. Przepadam za tą smyrającą nutą w perfumach. Szampan w Remarkable People jest półwytrawny. Jego odświeżające właściwości pogłębia nuta białego grejpfruta, lekko chłodzi zaś i wprowadza kompozycję na tory przyprawowe akord kardamonu. Szampan, grejpfrut i kardamon to bardzo fajne trio, które kojarzę z pierwszym etapem rozwoju tej wody perfumowanej na skórze. A co dzieje się później? Wielkich zmian nie odnotowuję. W sercu jest trochę więcej pikanterii dodanej przez pieprz i liść drzewa curry. Potem już tylko pogłębia się ambrowa słodycz zbudowana z labdanum, sandałowca i aromamolekuły stworzonej na wyłączność przez firmę Mane – Lorenox. ELDO na stałe z Mane właśnie współpracuje. Lorenox łączy w sobie akordy ambrowe i lekko skórzane. Drydown tej kompozycji przypadnie do gustu fanom tego lekkiego, słodkawego i żywicznego klimatu.
Mam w swojej osobistej kategoryzacji perfum zbiór nazwany ‘przyjemniaczkami’. Remarkable People jest jego wzorcowym wręcz przedstawicielem. Nie ma tu mowy o miłości, ale bardzo miło od czasu do czasu jest mi zarzucić ten aromat w tle. Wydaje mi się, że nawet lepiej sprawdziłby się w postaci świecy, która zresztą znajduje się w ofercie marki. Tak właśnie mogłoby pachnieć wnętrze łączące elegancję i spokój.
OSOBISTE WSPOMNIENIE: Remarkable People zabiera mnie wspomnieniami do pewnego studia fotograficznego gdzie w 2015 wziąłem udział w warsztatach foto dla blogerów beauty. Jednym z głównych bohaterów był złocisty sok, który dziś mam na skórze. Pozował nam wtedy pamiętam w towarzystwie butelek prawdziwego szampana.
DZIEŃ 4: Exit the King (2020)
Back to love! Z dzisiejszym zapachem to naprawdę była miłość od pierwszego niuchnięcia! I to nie jedyny taki przypadek w marce Etat Libre d’Orange.
Exit the King to historia o wyzwalającym upadku. Upadek symbolicznego króla to upadek wszystkich sił, które nas przytłaczają i uniemożliwiają nam robienie postępów. Pojawiają się tu więc po raz kolejny tak silnie wpisane w DNA marki ciągoty rewolucyjne. Ale czy ten zapach jest ostry jak gilotyna? Niekoniecznie. Choć ma w sobie czystość i higieniczność, którą przypisywano też temu ulubionemu gadgetowi Francuskiej Rewolucji.
Perfumiarzom Cecile Matton i Ralfowi Schwiegerowi udało się stworzyć w Exit the King czysty kwiatowy szypr. Bardzo im się udało! Kompozycja otwiera się wybitnie świeżo i czysto. Białe kwiaty są tu skąpane w mydlanej pianie, którą wyczarowano z aldehydów i piżma lekko doprawiając dwoma rodzajami pieprzu. Ta odrobinę szorstka, ale przywodząca na myśl drogie, gatunkowe mydła czystość wprowadza nas w kwiatowe serce, w którym dominują zielony jaśmin, konwalia i zroszona róża. Baza stanowi o szyprowości kompozycji. Zawarto tu dwa emblematyczne dla tego gatunku składniki - mech i paczulę – wzmocnione drewnem sandałowym i orcanoxem, syntetycznym odpowiednikiem szarej ambry.
Exit the King jest na wskroś nowoczesnym szyprem, który udowadnia - już nie pierwszy raz - że marka (a w zasadzie jej perfumiarze) cudownie żonglują naturalnymi składnikami i współczesnymi syntetykami. Całość jest szalenie elegancka – jak na szypr przystało – i nosi w sobie ślad typowy dla zapachów Etat Libre d’Orange. Odnajdziemy tu i świeżość You or Someone Like you i kwiatowość Experimentum Crucis i paczulową głębię Une Amourette. Jeśli ktoś – tak jak ja – ten sygnaturowy ślad marki kocha, będzie tym zapachem zachwycony.
OSOBISTE WSPOMNIENIE: Lubię gdy z pisaniem recenzji zapachów wiąże się jakaś mała przygoda. Drobna wyprawa, zakup składników, ciekawe znalezisko. Jestem szczególnie dumny z mojej recenzji Exit The King, która wisi na blogu. Zwykle tak bywa, że najlepsze recenzje powstają szybko i gładko, bo wcześniej same się układają w mig w głowie pod wpływem zapachu. I tak było właśnie w tym przypadku! Oraz pod wpływem wyzwalającego i zaplanowanego upadku białej filiżanki na kuchenną posadzkę.
DZIEŃ 5: Hermann à mes Côtés me Paraissait une Ombre (2015)
Wspomniałem już, że Etat Libre d’Orange ma świetnego nosa do zieleni i mistrzowsko operuje syntetycznymi neomolekułami. Bardzo dobrze wychodzi im też róża, a w noszonym przeze mnie dziś zapachu genialnie wręcz podkreślono ją najlepszym znanym mi oddaniem akordu wilgotnej ziemi czyli geosminą. O talencie do erudycyjnych nazw nie wspomnę. Ta dzisiejsza jest poezją. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Zastanawiam się tylko czy ktoś kiedykolwiek użył jej w całości.
Hermann à mes Côtés me Paraissait une Ombre dalej zwany Hermannem jest dziełem Quentina Bischa z 2015 roku. To jeden z najbardziej przemyślanych (ale nie przeintelektualizowanych) zapachów jakie znam. A do tego kontemplacyjny, melancholijny i przy tym wszystkim magnetyzujący surową elegancją. Zdecydowanie wilgotny, wytrawny i zacieniony. Jak jego flakon. Jest tu wszystko co kocham. Pieprz i warzywne wręcz galbanum. Zimne kadzidło i zieleń porzeczki. Wspomniana geosmina dopełniona paczulą. No i ona. Róża! To wokół niej snuje się ta cała opowieść. Róża ziemista, chłodna, zielona, drzewna, pikantna. Spotkałem już kilka osób, które mówiły: „Piękny ten Hermann, gdyby nie ta róża”. Ja twierdzę: „Piękny ten Hermann, bo ma różę w klapie swojego szarego surduta!”
Zapach przez pierwsze dwie godziny ma zjawiskową projekcję, a potem żyje na skórze jeszcze przez bardzo długi czas. Skłania mnie do refleksji, sprowadza na ziemię, czasem zasmuca. I wcale nie mam mu tego za złe. Cudownie kreuje aurę melancholijnego, ziemnego lasu zapożyczonego – podobnie jak nazwa kompozycji – z wiersza Victora Hugo. Traktuje on o potrzebie posiadania kompana, który jest jak nasz cień. Który choć milcząco, zawsze jest przy nas. Nawet nocą w lesie. „Hermann u mego boku wydawał się być cieniem.”
OSOBISTE WSPOMNIENIE: Brak. Flakon trafił do mnie w drodze wymiany. Zaoferowałem za niego dwa inne. Nigdy nie żałowałem. To jest nisza przez duże N. Oraz najczęściej podbierany mi zapach w domu.
DZIEŃ 6: Une Amourette Roland Mouret (2017)
Gdyby szukać ideału pod względem zgodności kompozycji perfum i stojącej za nimi historii, Une Amourette Roland Mouret zajęło by z pewnością jedno z miejsc na moim osobistym podium. Une Amourette to po francusku ‘miłostka’. Chwilowe zawieszenie oka, przypadkowe spotkanie, przelotne dotknięcie skórą o skórę. Czy to minie czy zostanie? Nikt tego nie wie. To nie ma znaczenia. Pozostanie wspomnienie tej chwili, przeżycie, znak na skórze. Taka chwila nie trwa wiecznie, ale jest nie do zapomnienia. Jak ten zapach, który jest inny od wszystkiego co wąchałem.
Ta kompozycja to dla mnie seksowny magnetyzm w butelce. Roland Mouret – projektant mody – tworzy podkreślające sex appeal suknie, Etat Libre d’Orange ubiera do nich skórę. Oboje – jak powiedział mi Etienne de Swardt – „ubierają by rozbierać”. Co jest więc tak seksownego w tym zapachu?
Otwarcie jest nader pikantne, a nawet rzekłbym – zwłaszcza w kontekście tematu przewodniego – pieprzne. Do tego raczej suche i odrobinę kamforowe. Po chwili wiemy już jednak, że solistką tego zapachu będzie paczula, a dokładniej jej specjalna destylacja, molekuła wykreowana przez Givaudan – akigalawood. To frakcja olejku paczulowego, z którego usunięto wilgotno-ziemistą nutę, w celu podkreślenia pikantno-drzewnego charakteru rośliny. Żegnaj mokra piwniczko! Witaj elegancka paczulo! Obok niej, w moim mniemaniu, należy wspomnieć o dwóch innych – pobocznych, a jednak ważnych – bohaterach tej opowieści. Po pierwsze neroli! Ta nuta nieczęsto pojawia się w tego rodzaju kompozycjach, tu jednak robi świetną robotę, ratując całość przed popadnięciem w banał. Neroli w Une Amourette jest świeże, ale nie soczyste. Drugim aspektem tej kompozycji jest to jak nabiera ona z czasem pudrowości za sprawą brzoskwini i irysa. Idealny scenariusz: świeżość chwili, pikantne, mocne uderzenie i przedłużona przyjemność.
OSOBISTE WSPOMNIENIE: Podczas udzielanego mi z okazji premiery zapachu wywiadu, Etienne de Swardt podzielił się ciekawą anegdotką. Twórczyni zapachu – Daniela Andrier – testując pierwotną formułę miała na skórze krem o zapachu kwiatu pomarańczy. Uderzyło ją, że woń ta świetnie współgra z dotychczasową kombinacją nut i postanowiła dodać do niej iskrzące, cytrusowe neroli. I tak pozornie niepasujące do siebie akordy idealnie się ze sobą zgrały.
DZIEŃ 7: Experimentum Crucis (2019)
Dobiega końca nasz tematyczny tydzień. Pierwszy tego typu, bo z jedną marką. Podobało się? Na niedzielę zostawiłem sobie wisienkę na torcie, czyli zapach, który miałby wszelkie szanse stać się moim świętym zapachowym gralem, gdybym tylko takiego szukał… Spadł na mnie niespodziewanie, jak jabłko na głowę Newtona, choć akurat w przypadku Experimentum Crucis była to cudowna, dorodna roża.
To róża w wykonaniu Quentina Bischa, z razu świeża i owocowa, poprzeplatana przebłyskami zieleni (jabłko), soczystości (liczi) i pikanterii (kmin), zmierza w jednym wspaniałym kierunku: drzewno-paczulowej głębi z kroplą miodu na osłodę. Experimentum Crucis jest dla mnie dziełem skończonym pod więcej niż jednym względem. Po pierwsze zawróciła mi w głowie świeża elegancja tego różanego szypru. Świeża, ale uniwersalna i wielowymiarowa, bo zapach ten z podobną przyjemnością nosiłbym zimą w pracy jak i na letnią randkę. Po drugie – nic a nic mnie w tej kompozycji nie uwiera, nawet ten chwilowy powiew kminu na początku jest całkowicie akceptowalny. Po trzecie – Experimentum Crucis układa się na mojej skórze w magiczny sposób. Trwa godzinami, ale nigdy nie ciąży. Ma ogromną projekcję, ale nie męczy swoją obecnością. Pojawia się i jak gdyby nigdy nic znika… by za chwilę znów znienacka o sobie przypomnieć. Jest doskonały, a ja czuję się w nim genialnie!
OSOBISTE WSPOMNIENIE: Experimentum Crucis – zapach otwierający linię premium marki – powąchałem wczesną wiosną 2019 bez większych oczekiwań. Nie mogłem przestać o nim myśleć cały dzień! W kwietniu na mediolańskich targach Esxence, gdzie miał swoją oficjalna premierę, wracałem wielokrotnie na stoisko Etat Libre d’Orange by się nim upajać. Pracujący tam ludzie nie mogli już na mnie patrzeć. W maju miałem już swój własny flakon. W styczniu 2020 roku ogłosiłem go najlepszym zapachem 2019. Nadal go kocham pełnym sercem i nic nie wskazuje na to by miało się to zmienić.
A jak u Was z marką Etat Libre d’Orange? Lubicie czy nie bardzo? A może jeszcze nie znacie? Które zapachy Was rozkochały? Jakie chcielibyście jeszcze poznać? Mnie korci Fat Electrician i któraś z ich świec. No i bardzo czekam na tegoroczną premierę o odważnej nazwie Frustration. W nutach drzewa, wanilia, rum i kasztany…
Zapachy Etat Libre d’Orange dostępne są w wybranych salonach Sephora, w butiku Tagomago, w Moliera 2, perfumerii Lulua oraz na www.beautyboutique.pl