*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of September
Wrzesień w moim zawodzie to zawsze powrót do przyśpieszonych obrotów, a i w świecie perfum czas gdy pojawia się dużo premier. Jednym słowem byłem dość zapracowany. Do tego stopnia, że za bardzo nawet nie zwracałem uwagi na panującą za oknem aurę. Chyba jednak nie było tak źle, bo pamiętam, że parę wieczorów spędziłem jeszcze bez skarpet na balkonie dopalając letnie świece zapachowe.
Jeśli chodzi o wspomniane premiery, to na blogu pojawiły się w ubiegłym miesiącu dwie Szybkie Trójki poświęcone jesiennym nowościom damskim i męskim. Przeczytacie w nich o sześciu całkiem różnych zapachach – wcale nie tych najgłośniejszych – które z jakiegoś powodu mnie zainteresowały.
We wrześniu odwiedziłem dwukrotnie targi – kosmetyczne Ekocuda i designowe Targi Rzeczy Ładnych. Z tych pierwszych wróciłem do domu z nową inspirowaną Brazylią maską od młodej polskiej marki Likulea. Miałem też okazję spotkać i porozmawiać z twórcami marek Kosciuschko, Sensum Mare i The Spell. Na TRŁ upolowałem nową roślinkę – peperomię, świecę o zapachu perfum Angel od Moments Home Scents i zachorowałem na piękną, ręcznie robioną tacę Styrylska Design. W oko mi szczególnie wpadły te biało-złote. Oczami wyobraźni już widzę na takiej swoje flakony.
Odkrywałem jubileuszową kolekcję marki Diptyque Le Grand Tour i nie oparłem się wchodzącej w jej skład świecy Paris. Czemu? Przeczytacie poniżej. Poznałem zupełnie nową męską markę ze Śląska Kosciuschko, z którą z przyjemnością przeprowadziłem już wywiad. Wkrótce wyląduje na blogu. W Perfumerii Impressium odnotowałem premierę nowej francuskiej marki SLM (co oznacza Sous Le Manteau). Wśród barwnych, prostych flakonów zapamiętałem zapachowo ten czerwony i różowy. Na pewno do nich wrócę. W GaliLu wąchałem nowości Frederic Malle (Synthetic Jungle) i Byredo (Young Rose). Ten pierwszy zapach bardzo mi się spodobał, ten drugi zupełnie nie. Odwiedziłem w końcu pierwszy w Polsce concept store The Rituals mieszczący się w warszawskiej Arkadii. Znajdziecie tam wszystkie dostępne linie tej marki i dużo więcej – np. piękne ubrania do domowego leniuchowania.
We wrześniu zabawiałem się też we florystę układając dziki bukiet z różą w roli głównej na evencie promującym nowy zapach Chloé. Wrzucam poniżej zdjęcie. Jak Wam się podoba? Miałem też nosa do urządzenia kolejnego Tygodnia z Jednym Składnikiem – tym razem była to pomarańcza – w kwestii pogody wstrzeliłem się z tematem w dziesiątkę. W pamiętniku Charliego wspominałem męski zapach z 2002 roku Memoire d’Homme od Niny Ricci, a na mojej perfumowej biblioteczce wylądowała świeżutka pozycja prosto z Londynu.
Dobre rzeczy jadłem w restauracji Olivos w Warszawskich Browarach, a jednym z ciekawszych filmów jakie widziałem we wrześniu był Kod Dedala. Online słuchałem o nowościach dla wrażliwców od Avène, a zupełnie na żywo wziąłem udział w świetnym spotkaniu w Poznaniu na zaproszenie marek Guinot, Phytomer i Rhea Cosmetics. Nie tylko zresztą słuchałem, ale i testowałem zabieg jednej z tych trzech gabinetowych marek na własnej skórze. Szczegóły poniżej. Po koniec miesiąca przyleciała do mnie natomiast tajemnicza puszka z sola morską, w której krył się pierwszy męski zapach marki Phlov – Distant Hori’Zone. Pokochają go wielbiciele klimatów aromatyczno-morskich.
Jednak, jak tak wspominam, pogoda we wrześniu naprawdę dopisywała. Pewnego wieczora bowiem wracając wraz z Be z pracy, przysiedliśmy na Powiślu w Być Może. Wieczór był bardzo ciepły. Ja piłem różowe prosecco, Be jadła rosół. Takie wspomnienia właśnie uwielbiam kolekcjonować.
A oto kolekcja naszych wrześniowych faworytów! Sporo tego tym razem…
ZAPACH:
Pewna przemiła perfumeryjna bratnia dusza sprawiła mi we wrześniu nie lada podarek. Otrzymałem od niej pierwszą wersję flakonu kompozycji Opôné Diptyque. Ten drzewny szypr z różą w roli głównej pojawił się w 2001 właśnie w takim prostokątnym flakonie, w 2015 zaś trafił za butikowej La Collection Trente Quatre wraz z dwoma innymi zapachami. Zmieniono wtedy tez jego flakon. Nie miałem okazji go wcześniej wąchać, ale muszę powiedzieć, że zakochałem się od pierwszego niuchnięcia. Piękna, głęboka przyprawowo-drzewna róża i ten przypadek kiedy kumin nie psuje wszystkiego, a wręcz przeciwnie. Podobnie udanym spotkaniem było poznanie nowego męskiego flankera Bvlgari – Terrae Essence. Z przyjemnością przez kilka wrześniowych dni nosiłem tę drzewno-skórzaną kompozycję składającą hołd toskańskiej ziemi. Terrae Essence oferuje piękne przejście od cytrusowego otwarcia poprzez wetiwerowo-irysowe serce, aż do ziemisto-dymno-skórzanej głębi, w której wykorzystano stworzony specjalnie dla marki akord Terrae oraz… esencję marchwi. Na pożegnanie lata – oraz aby to lato sobie przypominać w środku sezonu jesienno-zimowego – zakupiłem tegoroczną limitowaną edycję kultowej kompozycji Dolce&Gabbana Light Blue pour Homme – Forever. To jedna z najpiękniej podanych wersji grejpfruta jakie wąchałem. Świeża, wytrawna, ozonowa i fiołkowa. Zapach chodził za mną od dnia premiery i nie odpuściłem mu.
TWARZ:
Markę Sensum Mare pokochałem dzięki ich peelingowi enzymatycznemu oraz nocnej masce. We wrześniu odkryłem z kolei ich krem pod oczy Algoeye, który też od razu wskoczył na listę hitów. Wyjątkowo bogaty by zapewnić dogłębną regenerację skóry pod oczami wieczorem, wystarczająco lekki by stosować go na dzień. I wyjątkowo wydajny – jedna pompka starcza pod oboje oczy. Zawiera połączenie wody z lodowca norweskiego, siedmiu rodzajów alg morskich oraz ekstraktów i olejków roślinnych. Zmniejsza obrzęki oraz cienie pod oczami. Niskocząsteczkowy kwas hialuronowy wypełnia zmarszczki od środka. Wyjątkowy składnik Corneosticker tworzy po aplikacji „drugą skórę”, działając jak aktywny opatrunek, odnawia i poprawia wygląd skóry, wygładza, rozjaśnia i redukuje niedoskonałości. Oprócz tego jest tu kofeina, kompleks polisacharydów, Niacinamide czyli wit. B3, olejek jojoba oraz olejek z awokado, a nawet zielony kawior czyli unikalna alga wspomagająca działanie przeciwzmarszczkowe. I rzeczywiście mam wrażenie, że ten krem – po dłuższym, regularnym stosowaniu - prasuje zmarszczki! Na całą twarz stosowałem natomiast we wrześniu dwa sera. I to regularnie, codziennie i bez skakania na inne kwiatki, co mi się czasami niestety zdarza. Na dzień nakładałem lekkie wzmacniające Pro-Age Booster Serum duńskiej marki Barberians. Opracowane specjalnie dla męskiej skóry, zawiera ekstrakt z Rodohrozytu (kamień leczniczy) i nawilżający kwas hialuronowy, który wygładza drobne zmarszczki i pozostawia skórę miękką i elastyczna. Lekkie i bezzapachowe, idealne na dzień. W wieczornej pielęgnacji oczarował mnie natomiast produkt marki Yves Rocher – skoncentrowane dwufazowe Serum naprawcze Anti-Âge na Noc z linii Anti-Âge Global. Lekka, pół-oleista konsystencja, która otrzymujemy po wstrząśnięciu zawiera 98% składników pochodzenia naturalnego: wyciągi z pączków roślinnych i olej jojoba. To optymalni sprzymierzeńcy nocnej regeneracji. Co widzę zawsze rano w lustrze. To serum jest tak dobre, że nawet moja broda je pokochała!
BODY:
Nie mam i nigdy nie miałem problemów z łupieżem, ale nowy duet Hair Rituel by Sisley – przeznaczony właśnie do skór z tego typu problemem – zachwycił mnie z innego powodu. Ta kąpiel do włosów (z numerkiem 5) i żelowa kuracja do stosowania po myciu są genialnymi uspokajaczami skóry. Swędzenie, pieczenie, suchość – z tym wszystkim doskonale radzą sobie dwa nowe preparaty z linii The Soothing Anti-Dandruff Ritual. Szampon-kąpiel zawiera ekstrakt z szałwii i jest wyjątkowo delikatny. Kuracja jest szalenie lekka, łagodzi, uspokaja i utrzymuje czystą skórę głowy. Do stosowania na skórę przez trzy tygodnie, trzy razy w tygodniu, bez spłukiwania. Po kąpieli, gdy chciałem dać mojemu ciału coś naprawdę luksusowego sięgałem po produkt polskiej marki specjalizującej się w dermokosmetykach Pure Story. Ten kosmetyk to wielozadaniowiec do twarzy i do ciała, ale u mnie się świetnie sprawdza właśnie jako balsam po kąpieli. Uwielbiam jego słodkawo-pieprzny zapach. Nie pozostawia tłustości na skórze. Jest bogaty w substancje pobudzające syntezę kolagenu i elastyny takie, jak azjatykozyd. Witamina E oraz koenzym Q10 chronią komórki skóry przed szkodliwym działaniem wolnych rodników. Bogaty również w składniki o intensywnym działaniu nawilżającym, takie jak kwas hialuronowy i laktobionowy, poprawia metabolizm komórkowy i dotlenienie komórek, nawilża i uelastycznia skórę. I na koniec coś do rozpieszczania dłoni i stóp czyli specjalna maska dla tych części ciała z arganowej kolekcji Starej Mydlarni. Przyznaję, że częściej kładłem ją na stopy. Zwykle na całą noc. Efekt jest wtedy genialny! Masło kakaowe, olej kokosowy i olej arganowy chronią oraz ograniczają utratę wody z naskórka, minimalizując ryzyko przesuszenia. Dodatek mocznika, który posiada właściwości nawilżające i zmiękczające oraz witaminy B5 i E - kompleksowo pielęgnują skórę. Duży słój starczy mi na całą jesień i zimę. A jak go opróżnię będę mógł dokupić sam refill!
BRODA:
Kosciuschko to nowa na naszym rynku barberska marka dla mężczyzn o miejskim zacięciu. Choć z ich kosmetykami raczej o zacięciach mowy być nie może. Testowałem we wrześniu dwa produkty Kosciuschko do brody i bardzo się polubiliśmy. PLAYMAKER to balsam pielęgnacyjny do brody o bogatym składzie, ale wyjątkowo miękkiej i komfortowej konsystencji. Doskonale zmiękcza zarost bez nadmiernego obciążania. Nadaje mu tez zdrowy połysk. W zimniejszych miesiącach to będzie bardzo fajna alternatywa dla olejku. PERFECT REBEL z kolei to płynna emulsja typu all-in-one do stosowania po goleniu do twarzy i do pielęgnacji krótkiego zarostu. Koi podrażnioną goleniem skórę. Odżywia brodę poddawaną codziennej stylizacji. Chroni męską twarz przed miejskimi wyzwaniami. Nawilża i zmiękcza skórę twarzy i brody oraz hamuje wchłanianie toksyn, światła niebieskiego i promieniowania UV. Oba produkty zawierają stworzoną przez markę formułę Męskie Minerały zapewniającą odżywcze uderzenie pięciu naturalnych bioaktywnych pierwiastków, które nasza skóra łatwo rozpoznaje i szybko wchłania. Oba preparaty – podobnie jak cała linia, włącznie z wodą toaletową – mają ten sam intrygujący zapach. Zupełnie inny od tego co zwykle czujemy w męskich kosmetykach. Brawo za odmienność i brawo za świetny design!
FLAKON:
W tym miesiącu flakonem, który najlepiej zaspokoił moje estetyczne potrzeby był ten skrywający w sobie najnowszy męski zapach Burberry – Hero. To pierwszy zapach jaki marka wypuszcza pod kierownictwem nowego dyrektora kreatywnego Riccardo Tisci’ego (funkcję tę pełni od 2018 roku). W czasie premiery uwagę wszystkich przykuł zdecydowanie najbardziej film reklamowy z Adamem Driverem w roli głównej. Zmienia się on w nim w swoistego centaura – pół-człowieka, pół-konia. Koń jak wiadomo zawszy był ważnym symbolem dla Burberry. I do tej tradycji wraca teraz nowy dyrektor kreatywny. Dla mnie film reklamowy jest odrobinę dziwaczny (po angielsku powiedzielibyśmy O-T-T), za to linia flakonu i jego barwa totalnie mnie w sobie rozkochały. Flakon jest ciężki, masywny, wyrazisty i nowoczesny, a jednak bardzo klasyczny. Jego krawędzie mają być abstrakcyjną reinterpretacją końskiego kopyta. Na czarnym magnetycznym korku widnieje monogram Thomasa Burberry’ego, nawiązujący do postaci założyciela domu. Lubię bardzo barwę wybraną dla Hero. Piaskowa, słoneczna, złocista. Neutralna i w swojej neutralności bardzo dobrze dopełniająca znajdującą się w środku kompozycję autorstwa Auréliena Guicharda. O wiele lepiej pasująca do niej, niż sama nazwa zapachu. Myślałem, że nigdy nie wybaczę Burberry uproszenia swojego przepięknego starego logo, ale na dzwonkowym (czy raczej kopytnym) flakonie Hero te proste czarne litery naprawdę dobrze się prezentują.
EVENT:
Na początku września odbyła się w Perfumerii Douglas premiera nowej sygnaturowej wody Chloé – Chloé Eau de Parfum Naturelle. Nowa kompozycja to olfaktoryczny manifest nowego rozdziału jaki otwiera ta francuska marka. Z początkiem tego roku za sterami Chloé stanęła nowa dyrektor kreatywna, pochodząca z Urugwaju, Gabriela Hearst. Projektantka znana z ekologicznego myślenia o modzie ma sprawić, że paryska marka stanie się jeszcze bardziej odpowiedzialna w kwestiach poszanowania środowiska. Nowa woda perfumowana ma również być tego wyrazem. Chloé Eau de Parfum Naturelle to – jak sama nazwa wskazuje – perfumy w 100% naturalne. Jak przystało na sygnaturową kompozycję Chloé prym wiedzie tu organiczna róża. Towarzyszą jej wegańskie i w pełni naturalne ekstrakty, alkohol pochodzenia naturalnego i woda. Nic więcej. Powrót do czystej i prostej formy. Powrót do natury. A jak to się ma do tego co poczujemy zdejmując korek znad zielonkawej rypsowej wstążki? Ma się bardzo dobrze! Obawy o wątłość i nietrwałość tej opartej wyłącznie na naturze kompozycji można spokojnie odłożyć na bok. Ta róża ma w sobie moc! Jest romantyczna, ale i asertywna zarazem. Jest dzika i jest trochę retro. Ma w sobie soczystość, zieleń, winność, mięsistość i drzewność. Wąchając ją wpadamy do samego epicentrum kwiatu. Tam kumuluje się jego wielowątkowość. Nowej róży Chloé towarzyszą dwa świeże akordy: neroli z Maroka i cytronu z Włoch. Są pięknie wyczuwalne w otwarciu kompozycji. Mimoza umieszczona w nutach bazy dodaje za to dosłownie odrobinę żółtokwiatowej pudrowości, a chłodny cedr z Virgini wyposaża całość w stabilny drzewny kręgosłup i dostarcza jej przestrzeni. Ale nie oszukujmy się – to róża gra tu zdecydowanie pierwsze skrzypce i nikt chyba nie spodziewał się innego obrotu spraw. Jeśli kochacie tę nutę, nowa woda Chloé jest dla Was pozycją obowiązkową. Rekomenduję ją z czystym sercem. Uwiodła mnie swoim niszowym wręcz, bogatym, lekko dzikim charakterem. Brawo dla twórcy – Michela Almairaca! Brawo dla Chloé za kolejny różany zachwyt! Po prezentacji nowego zapachu braliśmy udział w zorganizowanych warsztatach florystycznych. Zarzucono nas nie tylko kwiatami, ale i gałązkami, trawami, liśćmi, a nawet gronami owoców. Zadaniem było wyczarowanie bukietu dzikiego i organicznego z jedną różą w roli głównej. Chyba mi nieźle poszło i musze przyznać, że miałem przy tym niezły fun!
ŚWIECA:
Limitowana, jubileuszowa kolekcja Le Grand Tour marki Diptyque, o której pisałem szerzej na blogu, jest przepiękna! Musiałem ją poznać, a jako religijny fan marki, musiałem też wejść w posiadanie choć jednego jej elementu. Wybór nie był łatwy, ale ostatecznie padł na świecę Paris, która niejako otwiera całą linię zapachów do wnętrz i dla ciała. Dla Diptyque wszystko oczywiście zaczyna się w Paryżu na Kilometrze Zero, punkcie początkowym, od którego mierzone są wszystkie odległości we Francji, a który został oznaczony różą wiatrów na bruku przed głównym wejściem do Notre-Dame-de-Paris. Zupełnie niedaleko 34 bulwaru Saint-Germain, historycznej kolebki Diptyque istniejącej do dzisiaj. Róża Wiatrów zdobi także owal świecy, która powstała jako hołd dla francuskiej stolicy. Jej kolor, zapach i design nawiązują do Paryża. Odcień patyny przypomina stoiska księgarzy St Germain-des-Prés. Zapach przywołuje na myśl spacer wzdłuż nabrzeży Sekwany – wierzby płaczące wzdłuż jej brzegów, zapach wypolerowanego drewna w sklepach z antykami, paryskich bruków i stronic antykwarycznych woluminów. Rzeźbione wieczko z czarnego drewna zainspirowane jest dawnym stojakiem na świece diptyque. Uważam, że kreatorce zapachu tej świecy – Olivii Giacobetti – udało się osiągnąć cel w iście diptyque’owskim stylu. Stworzyła aromat, który nie pachnie niczym konkretnym, tworzy raczej aurę, a to w przypadku zapachu do wnętrz jest nie lada osiągnięciem. W świecy Paris czuję drewno i wędzoną czarną herbatę, czuję goździki i aromat wilgotnej ziemi, czuję słodycz i dym. Przepiękne, nienachalne i bardzo wyrafinowane (oraz jesieniarskie) połączenie, które będzie mi towarzyszyć przez najbliższe miesiące.
ZABIEG:
Jestem wielbicielem morza i wszystkiego co z niego pochodzi oraz nim się inspiruje. Włącznie z zapachami i kosmetykami. Nic więc dziwnego, że bardzo cenię sobie francuską markę Phytomer – eksperta w dziedzinie SPA – która z morza właśnie czerpie to co najlepsze nie tylko dla naszej skóry, ale i ogólnego samopoczucia. Do tej pory stosowałem różne preparaty Phytomer w domu, teraz na specjalne zaproszenie marki, pojechałem do Poznania i zaznałem przyjemności jej gabinetowego zabiegu-gwiazdy! Mowa o odmładzającym zabiegu Pioneer Treatment, który działa na twarz, szyję i dekolt, a tak naprawdę zaczyna się na plecach! Tak, to był najbardziej niezwykły element całego doświadczenia. Po wprowadzeniu mnie w stan relaksu specjalnym morskim sprejem, kosmetyczka wykonała masaż pleców, a następnie położyła na nie okład z samorozgrzewającego się błota morskiego, które podczas całego zabiegu bulgotało pode mną relaksując i dając komfortowe ciepło. Pierwszy raz w życiu spotkałem się z takim dodatkiem do zabiegu na twarz. Kosmetyczka wykonała następnie peeling twarzy nowym produktem z linii XMF, który transformuje pod wpływem dotyku swoją konsystencję z żelowej w oleistą. Masaż na bazie olejku i serum relaksującego (z czystkiem, kocanką i lawendą morską) kontynuowano na dekolcie, szyi i twarzy. Był to autorski masaż Pro-Youth: manualny oraz przy zastosowaniu ceramicznych pałeczek zwanych shaperami oraz rolera. Wymasowano mi nawet wnętrze małżowiny usznej, a shaperami po kolei ‘rozprasowywano’ zmarszczki. Następnie na mojej twarzy wylądowała na 10 minut algowa maska w płachcie o działaniu nawilżającym, ujędrniającym i wypełniającym. Po zabiegu nałożono na twarz Final Skin refiner VMR, który nadaje skórze wyjątkowy witalny, blask. Preparat zawiera cukier morki – jeden z patentów marki Phytomer. Zabieg fantastycznie mnie zrelaksował swoją naturalnością, technikami manualnymi i okołomorskimi (bo nie spodziewajmy się tu typowej morskiej bryzy) zapachami. Wspaniale wygładził twarz i dodał jej zdrowego ‘glow’ niczym, nie przymierzając, po wakacjach w Bretanii.
READ:
O tej książce dowiedziałem się z Instagrama, a jak tylko pojawiła się w sprzedaży na Amazonie (premiera europejska miała miejsce 21 września) od razu ją zamówiłem. I nie żałuję. The Perfume Companion to jak mówi podtytuł „the definitive guide to choosing your next scent” (rozstrzygający przewodnik w wyborze twojego kolejnego zapachu), ale również bardzo ciekawa lektura dla kogoś, kto – tak jak ja – chce po prostu dowiedzieć się więcej o perfumach, które sam już kiedyś wąchał, albo nie miał jeszcze takiej okazji. Jej autorkami są dwie panie – Sarah McCartney, założycielka londyńskiej niszowej marki perfum 4160Tuesdays oraz Samantha Scriven – twórczyni bloga iscentyouaday. Panie podzieliły swoją książkę na działy tematyczne odpowiadające różnym rodzinom zapachowym (citrus, woods, leather, fruity, marine, oud, etc.) i w każdym z nich opisały – z dawką inteligentnego dowcipu – kilka reprezentatywnych kompozycji. Każdy z rozdziałów składa się z podrozdziałów, i tak np. w sekcji o Cytrusach przeczytamy o Eaux de Cologne, cytrynie, klasykach, pomarańczy, limonce, koktajlach cytrusowych, cytrusowych kwiatowcach, i grejpfrucie. W pokaźnym wstępie do książki umieszczono informacje na temat kryteriów wyboru zapachu, historii perfum, ich budowy, zmysłu powonienia, trwałości kompozycji zapachowych oraz technik aplikacji perfum. Przy każdym z opisów zapachów ilustrowanych obrazkiem flakonu, autorki umieszczają symbol brytyjskiego funta (od 1 do 4 funciaków), który określa kategorię cenową za flakon o pojemności 50ml. Bardzo fajna lektura, również dla osób chcących podszliwować swój perfume English. Efekt uboczny: z ciekawością i realną chęcią zakupu zacząłem przeglądać stronę marki 4160Tuesdays założoną i prowadzoną przez jedną z autorek.
ULUBIEŃCY BE:
Czasem muszę ciągnąć Be za język w kwestii Jej ulubieńców, a czasem wszystko jest jasne i wiem co przypada Jej do gustu bez zbędnych słów. Tak było w tym miesiącu z olejkiem micelarnym do mycia ciała z linii Topialyse SVR. Poszedł na wannę jak tylko pojawił się w domu i zaczął znikać w imponującym tempie. Sam więc postanowiłem sprawdzić, co on w sobie takiego ma. I rzeczywiście – jest świetny! Olejkowy, ale nie tłusty i nie pozostawiający tłustej warstwy ani na skórze, ani na wannie czy pod prysznicem. Zastąpi wszystkie inne produkty do higieny: żel pod prysznic, płyn do kąpieli, szampon, płyn do higieny intymnej, preparat do mycia twarzy i do demakijażu, mydło do rąk. Ma szalenie przyjemny, nienachalny zapach. Jego nowa, biodegradowalna formuła delikatnie oczyszcza i chroni wrażliwą i suchą skórę od stóp do głów. Zalecany do skóry wrażliwej, suchej, bardzo suchej, z tendencją do alergii lub atopii. Z pewnością kupimy większe opakowanie (są dostępne refille), bo zastosowałem go też jako płyn do kąpieli i świetnie się sprawdził również w tej roli. W kwestii pielęgnacji twarzy Be wyróżniła we wrześniu witaminowy krem na noc marki LOVISH - Good Night Cream. Dzięki zawartości drogocennych olejów roślinnych doskonale odżywia, chroni i regeneruje skórę twarzy i dekoltu. Krem szczególnie polecany jest dla skóry suchej, wymagającej lub dojrzałej. Zawiera niacynamid, witaminę E, olej ze słodkich migdałów, olej z dzikiej róży, glicerynę roślinną, olej arganowy i olej z kiełków kukurydzy. Bogata konsystencja masła bardzo dobrze odżywia przesuszoną skórę – czyli taką właśnie jaką ma Be. Po wykorzystaniu kremu wystarczy kupić wkład i wsadzić go do wykonanego z roślin, biodegradowalnego słoiczka. Zauważyłem, że w makijażu Be najważniejszymi punktami są: podkład, tusz do rzęs i rozświetlacz. Nie maluje mocno ust, nie kładzie na co dzień cieni na powieki, ale zawsze stosuje coś co nadaje twarzy glow. Ostatnio jest to duet marki Smashbox – Halo Pearl Highlighter. Ta mini paleta rozświetlająca zawiera dwie uzupełniające się formuły, które gładko się rozprowadzają i doskonale blendują. W duecie znajduje się rozświetlający odcień nadający subtelny blask oraz jedwabisty perłowy odcień dodający intensywności i połysku. Jeden z nich ma konsystencję bardziej pudrową, drugi teksturę kremowej pasty. Be nakłada je pędzlem lub palcami. Wrzesień był miesiącem kiedy do łask wrócił jeden z ukochanych (a niestety wycofany już) zapachów Be. Mowa o WANT Pink Ginger marki DSQUARED2. Kto pamięta ten niebotycznie wielki korek w kształcie różowej kuli? Kto pamięta tę słodycz imbirowych ciasteczek? To klasyczny gourmandowiec, w którym od słodkiej wanilii, aż się ulewa, ale imbir i różowy pieprz ratują nas przed bólem zębów (i głowy). Na skórze Be trzyma się genialnie długo i zawsze go rozpoznam (tak, tak, z innymi zapachami czasem mam problem). Będzie płacz jak się skończy, choć powiem w sekrecie, że znalazłem już dla niego chyba godnego następcę.
GDZIE TO ZNALEŹĆ:
Bvlgari: Douglas i Sephora
Dolce&Gabbana: Douglas i Sephora
Sensum Mare: www.sensummare.pl
Barberians: www.rawbeautyhouse.pl
Yves Rocher: salony firmowe
Pure Story: www.purestory.pl
Stara Mydlarnia: www.staramydlarnia.sklep.pl
Burberry: Douglas
Diptyque: www.galilu.pl
Hair Rituel by Sisley: Sephora, Douglas oraz na www.sisley-paris.pl
Kosciuschko: www.kosciuschko.com
The Perfume Companion: Amazon
Phytomer: www.phytomer.pl zabiegi wykonuje się w Hotelu SPA Radisson w Kołobrzegu, w Hotelu SPA Bryza w Juracie oraz w gabinetach w Poznaniu, Częstochowie i Wrocławiu
Smashbox: Sephora
Lovish: www.lovish.pl
SVR: w aptekach