*SZYBKA TRÓJKA* - Kremy brązujące dla facetów
Mam nieodparte wrażenie, że nie tylko dziewczyny lubią brąz. Ale z pewnością nie zawsze tak było.
Moda na jasną, nieskalaną słońcem skórę trwała aż do początku XX wieku. Była ona symbolem szlachecko-próżniaczego stylu życia. Opalona skóra kojarzyła się z koniecznością zarabiania na chleb pracą fizyczną. Arystokratki i salonowe lwy za wszelka cenę starali się więc zachować nieskazitelny alabaster – chowali się pod ubraniami z zabudowanymi dekoltami i długimi rękawami, twarze skrywali pod parasolkami, a dłonie w rękawiczkach. Przełom przyniosły zmiany społeczne początku XX wieku. Nowym ideałem stał się wtedy nowoczesny człowiek wysportowany, eksponujący zadbane ciało, które zdecydowanie lepiej wyglądało lekko ozłocone słońcem. Swoje trzy grosze dorzuciła oczywiście też Coco Chanel, która wprowadziła modę na wygodne, sportowe ubrania i opaleniznę.
I tak już zostało. Brązowy odcień skóry kojarzy się z wakacjami, relaksem, zdrowiem i naładowanymi bateriami. Na tle ozłoconej cery oczy zaczynają błyszczeć, zęby stają się o ton bielsze, a z włosów słońce wydobywa złociste refleksy. Nie każdy jednak może lub chce zdobywać opaleniznę leżąc godzinami na plaży. Nikt już też, mam nadzieję, nie korzysta z łóżek opalających, które w 2009 roku zostały zakwalifikowane przez Międzynarodową Agencję Badania Raka do grupy czynników rakotwórczych najwyższego ryzyka. Z pomocą przychodzą jednak preparaty kosmetyczne, które potrafią imitować na skórze efekt zdrowej opalenizny. Pierwszy samoopalacz wynaleziono przez przypadek w latach 50, ale to nie o nim dziś chcę opowiedzieć. Tematem dzisiejszego wpisu są moi absolutni słoneczni ulubieńcy – kremy brązujące, które sprawią, że wakacyjny look samodzielnie wymalujesz sobie (lub przedłużysz) na twarzy, a potem, w dowolnej chwili, z łatwością go zmyjesz.
Nazywane z angielska ‘bronzerami’, te kremy, emulsje i żele są wygodne, bezpieczne i łatwe w aplikacji. Kobiety dawno już je oswoiły mając do dyspozycji dziesiątki rodzajów kremów koloryzujących, przyciemniających, rozświetlających i na wszelkie sposoby udoskonalających. Na szczęście coraz więcej tego typu preparatów z pogranicza pielęgnacji i makijażu (jest to najzwyczajniej w świecie krem lub żel nawilżający z dodatkiem kolorowego pigmentu) kieruje się także do nas facetów. Co je odróżnia od brązujących kosmetyków do kobiet? Nie zawierają rozświetlającej miki ani brokatu i zazwyczaj występują w jednym, dopasowującym się do karnacji odcieniu. To mega wygodne! Wykończenie jakie dają na skórze jest raczej matowe, choć totalny mat przy opalonej skórze wygląda nienaturalnie. Na skórze pojawić się powinien wraz ze złocistym odcieniem zdrowy, dyskretny blask znany w żargonie kosmetycznym pod nazwą „glow”. Często kremy brązujące dla mężczyzn mają też właściwości energizujące dzięki zawartości takich składników jak guarana czy kofeina. Stąd w ich nazwach nierzadko spotkacie określenia typu: healthy glow, anti-fatigue, energy-booster czy bonne mine.
Dobrej jakości kremy brązujące nigdy nie zapewnią ci marchewkowego płomienia à la Donald Trump. Ich odcienie są złocistobrązowe, a efekt bardzo naturalny. I naprawdę trudno z nimi przesadzić. Ciemniejszy kolor ułatwia równomierną aplikację, a efekt widoczny jest praktycznie natychmiast. Warto jednak pamiętać o kilku zasadach:
Jeśli jest taka możliwość, poproś w sklepie o odrobinę kremu brązującego do domowego testu gdzie nałożysz go na twarz, a nie na dłoń (gdzie skóra zwykle ma ciemniejszy odcień) w perfumerii.
Efekt sztucznej opalenizny zawsze lepiej wypada na skórze, którą regularnie poddajemy złuszczaniu (scrubem, peelingiem, tonikiem z kwasami, etc). Powierzchnia skóry się wtedy wygładza, a zrogowaciały naskórek nie chłonie nadmiaru pigmentu
Jeśli krem brązujący wysusza lub niewystarczająco nawilża twoją skórę, przed jego aplikacją zastosuj silnie nawilżający krem lub serum i dopiero po jego wchłonięciu nałóż bronzer.
Krem brązujący należy zawsze zmyć wieczorem (lub nad ranem) stosując ulubiony kosmetyk oczyszczający: żel do mycia, mleczko, olejek lub/i tonik
Przy aplikacji stosuj zasadę less is more – zawsze łatwiej dodać, niż odjąć. Aplikuj bronzer stopniowo nie zapominając o szyi i uszach oraz dokładnie wcierając go w linię włosów i zarostu
Jeśli odcień bronzera jest dla ciebie za ciemny zawsze możesz rozrzedzić go zwykłym kremem nawilżającym dla uzyskania subtelniejszego efektu
A oto moi trzej ulubieńcy z półki: męskie bronzery! Nie rozstaję się z nimi przez całe lato. Fantastyczną rzeczą jest to, że dają swobodę wyboru – nie muszę nosić ich codziennie, wybieram je na szczególne okazje, choć po powrocie z wakacji stosuje dużo częściej dla podkreślenia urlopowego odcienia skóry. Każdy z nich oferuje też odrobinę inny efekt końcowy. Fajnie więc mi się nimi żongluje, a pod koniec dnia w sekundę zmywa!
Qiriness MEN, Healthy Glow Care
50ml w Douglas i Tagomago Boutique (145zł)
Ten transparentny, beztłuszczowy żel zawiera innowacyjną formułę zanurzonych mikrokapsułek z pigmentem. Przy aplikacji na skórę mikrokapsułki pękają uwalniając kolor, który momentalnie stapia się ze skórą. Efekt jest bardzo subtelny i naturalny. Koloryt skóry jest delikatnie ujednolicony, a cała twarz zdrowo rozświetlona.
Żel nawilża skórę dzięki zawartości kwasu hialuronowego, jednak jego bardzo lekka konsystencja może powodować lekkie ściągnięcie skóry i wrażenie wysuszenia. Osobom o suchych cerach proponują nałożenie przed preparatem dobrego serum nawilżającego. W preparacie tej francusko-koreańskiej marki produkowanej w Szwajcarii umieszczono też słynące ze swoich właściwości ochronnych wyciągi z nasion moringa oraz opatentowany przez markę kompleks CED® = Contrôle, Énergie, Défense
Bardzo fajny lekki żel, idealny na gorące letnie dni. Skórom nieopalonym dodaje lekko brązowego, naturalnego odcienia, tym po słonecznych kąpielach zdrowego, atrakcyjnego rozświetlenia. Nadaje się do każdego rodzaju skóry, ale osobiście polecam posiadaczom cer normalnych, mieszanych i tłustych. Nie brudzi ubrań i bardzo łatwo się zmywa.
Recipe for Men, Energizing Bronze Cream
75ml w Mon Credo (144zł) i na Zalando (129zł)
W wyróżniającej się czerwonej (jak cała seria) tubie znajdziemy lekką kremową, ale beztłuszczową emulsję o kolorze kakao, która po wmasowaniu nadaje skórze lekko opalony odcień, ujednolica jej koloryt, nawilża, chroni i dodaje zdrowego, wypełnionego energią wyglądu. Bardzo łatwo się aplikuje, nie pozostawia żadnych smug, stapia się momentalnie ze skórą.
Preparat tej szwedzkiej marki skupionej wyłącznie na facetach zawiera koktajl składników (krwiściąg lekarski, cynamon, imbir) nazwany Sebustop, który zapobiega błyszczeniu się skóry i zwęża jej pory, antyoksydacyjną witaminę E i odżywczy wyciąg z oliwek. Dodana alantoina ma działać kojąco na skórę nawet tę poddaną goleniu. Osobiście nie próbowałem, ale jako brodacz mogę powiedzieć, że preparat idealnie rozmywa się na granicy zarostu i go nie barwi.
Działanie energizujące krem zawdzięcza ekstraktowi z pieprzu afrykańskiego. W składzie doszukałem się też prowitaminy B5. Energizing Bronze Cream fajnie sprawdzi się na skórach potrzebujących trochę silniejszego nawilżenia i odżywienia. Złocisto-brązowy odcień idealnie wypadnie na każdej, nawet najjaśniejszej, cerze. Czy ma jakieś minusy? Czasem daje mojej skórze zbyt dużo blasku. Pacyfikuje go wtedy lekko bezbarwnym pudrem matującym. Nie brudzi ubrań, łatwo się zmywa.
LE LABO, Face Bronzer
60ml w GaliLu (150zł)
Najmocniejszy zawodnik w dzisiejszym zestawieniu jest elementem świetnej groomingowej linii dla mężczyzn amerykańskiej marki le Labo. Może wystraszyć swoim ciemnobrązowym kolorem, ale po opanowaniu odpowiedniej aplikacji, daje rewelacyjne efekty.
Kluczem do właściwego użycia bronzera Le Labo jest zmieszanie go z kremem nawilżającym, balsamem lub wodą. Nakładany samodzielnie może dać – szczególnie na jasnych cerach – zbyt dramatyczny efekt. Osobiście mieszam go z różnymi kremami i żelami do twarzy i zawsze świetnie się łączy dając na twarzy bardzo ładny, mniej lub bardziej zdecydowany (w zależności od użytej ilości) efekt opalenizny. Roślinna formuła żelu zawiera kurkumę (wygładza) i olej słonecznikowy (ochrania) Pozbawiona jest natomiast parabenów i ftalanów.
Żel brązujący Le Labo wymaga bardzo oszczędnego użycia i pewnej wprawy w aplikacji. Wprawy wymaga też wyciskanie odpowiedniej ilości z bardzo stylowej, ale niezbyt wygodnej metalowej tubki. Po pewnym czasie aplikacja staje się bardzo łatwa, a produkt zapewnia najbardziej zdecydowany (choć stopniowalny) efekt opalenizny. Jest też szalenie wydajny i jako jedyny z prezentowanej dziś trójki dobrze się u mnie sprawdza do przyciemniania skóry na całym ciele (zwłaszcza nogi!) po połączeniu z balsamem. Nie mam żadnych problemów z usuwaniem go wieczorem wodą i żelem, nie brudzi też – pomimo zdecydowanego koloru – ubrań.
Zdj. główne: www.pixabay.com