*KWESTIONARIUSZ CHARLIEGO* - Marta Waglewska
Marta Waglewska
.Marta jest szefową działu Uroda w Vogue Polska. Ogromna entuzjastka perfum. Nie znam chyba drugiej osoby, która przeżywałaby zapachy tak dogłębnie i metodycznie. Marta cudownie też o zapachach pisze w Vogue. Czytanie jej tekstów to zawsze uczta. Kojarzy mi się z zapachami niszowymi, zdecydowanymi, niełatwymi, ale także z klasyką. Dzięki ogonowi jaki roztaczała na jednym z eventów, zakochałem się w Oud Stallion, który niedawno uznałem najlepszym zapachem roku 2024. Marta ma też nosa – a może raczej oko – do czerwonych szminek. U niej zobaczycie najgorętsze czerwienie!
zdj. Mati Grzelak
***
Twoimi pierwszymi poważnymi perfumami były…?
To musiał być niedostępny już dziś zapach orientalno-drzewny zapach Jil Sander w jasnej, zielonkawej butelce. Odkryty dość późno, bo na studiach, ale pierwszy, w którym poczułam się w pełni sobą. Dziś ani trochę nie pamiętam jak pachniał, ale dobrze pamiętam emocje z nim związane, bo to właśnie te perfumy nosiłam podczas pierwszych randek z mężem (aż do wycofania go z rynku).
2. Co kochasz w perfumach?
Wszystko! Potrafią mieć podobnie bogatą i złożoną osobowość jak ludzie i tak samo jak oni przyciągać albo w ogóle nie. I często tak samo jak oni wymagają bliższego poznania, czasem dania sobie drugiej szansy, bo przecież oprócz tych, które od z miejsca budzą zachwyt (jak choćby Guidance 46 Amouage albo nowszy Outlands czy elegancka szyprowa Barenia od Hermes) są takie, które rozwijają się powoli i stopniowo, niespiesznie ujawniając swoje zaskakujące albo nieoczekiwane wnętrze (np. Sogni od Meo Fusciuni, ale też Serail Jana Barby). No i te niejednoznaczne, jednocześnie piękne i niepokojące lub zaskakujące w sposób, który każe się przy nich zatrzymać. Taki jest np. mroczny, nieokiełznany Varanasi, który chodzi za mną od lat (raz na jakiś czas po prostu muszę go powąchać), chłodno-zielony dostojny L’Eau Revee d’Hubert od Sisley Paris czy upojny, gęsty, niesamowicie wyrazisty z cielesną nutą oudu (oparty o naturalny olejek agarowy) o nieodpartym uroku Incense Oud autorstwa Patrizii de Nicolai. Kocham to, jak się zmieniają w zależności od dnia czy momentu kiedy je nakładam: od mojego nastroju (nie ma lepszego regulatora emocji niż aromaterapia olejkiem eterycznym Forest Therapy czy właśnie perfumy!), czy zapachu, który nosiłam wcześniej. Bardzo lubię to, jak nieoczekiwanie potrafią zaskoczyć akcentem, na który dotychczas nie zwracałam uwagi.
Kiedy poznaję nowy zapach, wszystko inne mimowolnie schodzi na drugi plan, bo umysł daje mu się całkowicie pochłonąć. Pracuje jak szalony: szuka skojarzeń, generuje obrazy, kolory, faktury (bo doświadczam go więcej niż jednym zmysłem), a w mojej głowie powstaje wokół niego cały mikroświat, który pozwala mu zaistnieć na mapie innych zapamiętanych i skatalogowanych w pamięci (i sercu) zapachów. Tę gonitwę myśli trudno wyłączyć zwłaszcza jeśli od razu poczuję z zapachem pewną więź. Dziś za to dziś potrafię prawdziwie się zachwycić i docenić nawet te kompozycje, których sama z różnych względów nigdy nie będę nosić.
3. Co Cię w perfumach denerwuje?
Kiedy czuje zapach, który naprawdę mi się nie podoba – chyba tylko to. Do tej wąskiej grupy należą przede wszystkim te „dziwne”, mające wywołać konsternację czy zszokować. Zdecydowanie bardziej lubię kiedy zapach po który sięgam jest piękny. Jakkolwiek to piękno się prezentuje, nos od razu wie czy ono jest czy nie.
4. Pierwsze miejsce, na które aplikujesz perfumy to…?
Szyja, kark, dekolt, ubranie, czasem włosy (mgiełką) – to na początek. Lubię nosić je warstwowo, ale nie mieszam kompozycji – wychodzę z założenia, ze każda z nich jest kompletnym, zamkniętym dziełem stworzonym do tego, by doświadczać go w pojedynkę. Często za to noszę w torebce czy w kieszeniach blotery albo kawałek spsikanej czymś tkaniny. Moment gdy sobie o tym przypominam i zanurzam w nią nos jest przyjemnym przerywnikiem niezależne od tego co akurat robię.
5. Twoje autorskie perfumy na pewno zawierałyby nutę…?
Bardzo trudne pytanie! Szukałabym nie tyle samej nuty czy akordu, co raczej określonego uczucia, jakie wywołuje cała kompozycja. Chciałabym już po pierwszym psiku poczuć to szarpnięcie, które sprawia, że wąchając niektóre kompozycje dosłownie tracę oddech. Tak działa na mnie Le Lion od Chanel albo Hope i Promise Frederica Malle’a. Co ciekawe, ani jeden ani drugi nie jest dla mnie zapachem na co dzień – to taki ładunek piękna, że może przyprawić o zawrót głowy, dlatego muszę je sobie umiejętnie dawkować.
6. Ostatnia perfumeryjna miłość?
Jest ich ogromnie wiele, bo choć nowych zapachów na rynku wciąż przybywa nowych, stare miłości nigdy nie wygasają do zera, nie tracą na aktualności. Poza wcześniej wspomnianymi Le Lion, Hope oraz Promise tej samej marki, które zdecydowanie są na prowadzeniu) na pewno pikantno-żywiczny Dee April – za wyjątkowy niepodrabialny charakterek i to, że doskonale współgra zarówno z męską jak i kobieca skórą. Nie mogę nie wspomnieć o drzewno-herbacianym Bois Belize od Nicolai (to jedno z najbardziej zaskakujących nieoczywistych połaczeń, które zadziwia mnie za każdym razem kiedy nosze ten zapach) oraz o duecie Red Redemption + Stallion Soul od Ojar, który twórczyni marki proponuje nosić jednocześnie (pierwszy zapach w formie olejku, a drugi – sprayu). Jest też Rose 1845 od Lazarusa Douvosa, czyli prawdopodobnie najgenialniejsza róża, jaką kiedykolwiek stworzono. Ubrana w nuty kocanki i żywicy benzoesowej smakuje jak zakazany owoc. W kategorii różanej od niedawna podium dzieli z kompozycją Le Mat, a marka Mendittorosa na równi z Ellą K pozostaje dla mnie niewyczerpanym źródłem przyjemności i zachwytów.
7. Gdy zapominasz się poperfumować…?
Cofam się, żeby szybko to naprawić!
8. Możesz otrzymać dożywotni zapas wszystkich perfum jednej marki. Którą wybierzesz?
Bez wahania wybrałabym Amouage. To byłaby najpiękniejsza przygoda życia!
9. Za jakim zapachem tęsknisz?
Z dzieciństwa a może wczesnej młodości pamiętam zapach różu do policzków Boujois, który używała moja mama i którego charakterystyczny zapach czułam za każdym razem kiedy nachylała się żeby dać mi buziaka. Mam też w pamięci jedyny w swoim rodzaju zapach kosmetyków dziecięcych, którymi pielęgnowała skórę mojej młodszej siostry, kiedy ta była niemowlęciem. Czuję przyjemne ukłucie kiedy nieoczekiwanie na niego natrafię. Poza tym wszystkie kobiety w mojej rodzinie włącznie z babcią mają w kosmetyczce flakon chanelowskiej „piątki”, a to sprawia, że kiedy sięgam po swoją buteleczkę (najchętniej używam wody toaletowej i perfum), robi mi się na sercu ciepło. Podobną przyjemność mam używając kremu do rąk Ormaie – miks nut jaśminu z kwiatem pomarańczy układa się w bardzo nostalgiczną woń, która pozwala mi się cofnąć do momentów rodzinnej bliskości, bezpieczeństwa i ciepła.