*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of March
Dawno nie miałem tak naładowanego wydarzeniami i aktywnościami miesiąca! Marzec obfitował w premiery, prezentacje, nowe miejsca, nowe kosmetyki, a na koniec pojechałem na targi Esxence do Mediolanu, gdzie tempo było jeszcze bardziej szalone. Czyli trochę jak u Hitchcocka. Cieszę się na nadchodzacy świąteczny weekend, bo pozwoli mi złapać trochę oddechu, z drugiej strony zaś z przyjemnością powspominam i usystematyzuję sobie wszystko to co przydarzyło mi się w marcu.
Już w pierwszym dniu miesiąca byłem na dwóch premierach. Rano uczestniczyłem w otwarciu nowego salonu Rituals w warszawskich Domach Centrum przy Marszałkowskiej, popołudniu zawitałem zaś do zlokalizowanej w Łazienkach restauracji Belvedere by poznać nową linię wód marki Sisley – Les Eaux Rêvées. Opowiadała nam o nich świetna, jak zwykle, Marta Siembab. Jeśli chodzi o premiery muszę też wspomnieć o spotkaniu z Thibaud Crivellim, który opowiadał w perfumerii GaliLu o swoim najnowszym zapachu Neroli Nasimba. Więcej o nim przeczytacie poniżej, bo tak się składa, że bardzo przypadł mi do gustu. Niezwykłym wydarzeniem była premiera nowego zapachu Diptyque – L’Eau Papier. Wyjatkową atmosferę stworzyło samo miejsce i warsztaty praktyczne, które nam zafundowano, ale o tym również więcej w sekcji EVENT poniżej. Ahhh no i mimozy! Jak tam pachniało wtedy mimozami i chłodnym porannym powietrzem! Na Mysiej 3 powitaliśmy natomiast nowe wcielenie Gentlemana Givenchy. W ciekawie skonstruowanym labiryncie odkrywaliśmy, jedna po drugiej, karty nowej wody perfumowanej dla mężczyzn (a może nie tylko dla nich) Gentleman Society. Wyjątkowo piękny wieczór spędziłem też w marcu w Elektrowni Powiśle na premierze nowej kolekcji biżuterii Orska – Julia. Jest ona efektem współpracy projektantki z ostatnią hutą szkła kryształowego w regionie – Hutą Julia w Piechowicach. Dokument o tej współpracy, który mieliśmy przyjemność oglądać tamtego wieczoru, jest nie tylko pasjonujący, ale i wzruszający. Gorąco polecam! Pod koniec miesiąca brałem udział w pięknym lansowaniu dwóch nowych kosmetyków Eisenberg w Hotelu Bristol. Cały zlokalizowany tam Lane’s Gin Bar był nasz! Podawano drinki i przekąski ozdobione złotem i srebrem. A czemu? Bo głównymi bohaterami wieczoru były dwie nowe maski – pod oczy z aktywnym złotem i globalna dla mężczyzn z aktywnym srebrem. W najcieplejszy dzień marca jaki udało mi się zapamiętać odwiedziłem natomiast nowo otwartą perełkę na urodowej mapie Warszawy – butik i gabinet SPA Maison Sisley. Dawno, a może nawet nigdy, nie widziałem w stolicy tak wysmakowanego wnętrza.
Premiery celebrowałem też w domu. Zdarzyła się jedna deszczowa (Bvlgari Man Rain Essence), jedna bardzo smakowita (Rochas Man Intense) i jedna – podwójna - bardzo czerwona (Jean Paul Gaultier Scandal Le Parfum pour Elle i pour Homme). Wraz z Be odkrywaliśmy też nowe wcielenie Gucci Bloom Intense, a samemu już wgryzałem się w zapachową ofertę polskiej marki Tkliwi Nihiliści. Z wgryzania tego narodził się ulubieniec! Który to? Już za chwilę stanie się to jasne.
Wspomniałem przed chwilą o czerwieni. Sporo tego koloru przewinęło się przez nasz dom w marcu. Czerwone były nie tylko flakony, ale i cały nowy makijaż na wiosnę-lato Chanel, który bazuje na tej właśnie barwie. Be dzielnie go testuje, a wśród nowych kosmetyków też znalazła już ulubieńca. Kolor czerwony jednego weekendu zmobilizował mnie do stworzenia czerwonej sesji zdjęciowej. Pytałem moich obserwatorów wtedy jak wpływają na nich perfumy i kosmetyki w tym kolorze. Załączam poniżej jedno nasycone czerwienią ujęcie. Inna marcowa sesja poświęcona była zaś perfumom… z kokardkami! Okazało się, że mamy ich w kolekcji całkiem sporo. I nie wszystkie bynajmniej są skierowane do pań.
Marzec obfitował też w wyjścia kulturalne. Odwiedziliśmy z Be dwie wystawy w Zamku Ujazdowskim, a w tamtejszym kinie obejrzeliśmy bardzo ciekawy dokument (naprawdę otwiera oczy!) pt. Brainwashed. Na froncie kulinarnym, podczas mojego sobotniego spaceru w poszukiwaniu wiosny, odkryłem wspaniałe miejsce z pyszną kuchnią i barwną scenerią – Butero. Najlepsze espresso piłem oczywiście w Mediolanie, ale i w Warszawie nie zabrakło dobrej kawy. Najmilej wspominam tę w bielańskiej kawiarni Czytelnia i wypite w towarzystwie… żyrafy doppio w CoffeeDesk na Powiślu. Razem z Be piliśmy też kawę w White Bear Cafe, a potem odkryliśmy w Parku Ujazdowskim niebywały dywan z barwnych krokusów.
W pierwszym dniu wiosny, a zarazem Międzynarodowym Dniu Perfum nosiłem zapach Eau d’Ikar Sisleya. Podobnie jak mityczny bohater poszukiwałem wtedy słońca. Nawet się udało, co widać na załączonym #smellfie. W marcu odwiedziłem też bardzo ciekawe miejsce stworzone przez markę Samsung. Galaxy Playground to kreatywna strefa gdzie potrenować można wyobraźnię przy robieniu zdjęć i nie tylko. Ja dodatkowo miałem przyjemność wziąć tam udział w mega ciekawych warsztatach foto prowadzonych przez Victora Borsuka. Mam nadzieję, że odbije się to na jakości moich zdjęć. Jak oceniacie te, na których wspominam marzec?
Bardzo cieszę się z odkrycia w Warszawie marki, która zafascynowała mnie podczas ubiegłorocznych targów Esxence. Mowa o Headspace. Ku mojej wielkiej radości możemy się nią cieszyć teraz w perfumerii Mood Scent Bar. Wiele nowości odkryłem oczywiście również podczas tegorocznej edycji mediolańskich targów. Tak prawdę powiedziawszy nie zdążyłem nawet jeszcze wyjąć z walizki wszystkich próbek stamtąd przywiezionych. Na podsumowanie tego eventu przyjdzie jednak jeszcze czas. Na pewno poświęcę mu osobny, obszerny materiał.
A teraz już skupmy się na Ulubieńcach Marca. Moich i Be…
ZAPACH:
Idąc na premierowe spotkanie z Thibaud Crivellim do GaliLu spodziewałem się, że powącham kolejną świeżą interpretację kwiatu pomarańczy. Nic bardziej mylnego. Neroli Nasimba od Maison Crivelli totalnie mnie zaskoczyło i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Owszem poczujemy tu świeży powiew neroli, ale złożony na genialnie skonstruowanym akordzie skóry Saffiano, któremu towarzyszą labdanum i wetyweria. W rezultacie otrzymujemy zapach w ciekawy sposób łączący temat białokwiatowy z cięższym i wytrawnym brzmieniem. Skojarzenia z letnią wersją Gucci Absolute pour Homme są bardzo uzasadnione! Po przewąchaniu całej oferty polskiej marki Tkliwi Nihiliści moje serce zdecydowanie szybciej zabiło przy – chyba ich pierwszej kompozycji – Eau de Parfum No. 1. To zbudowana w bardzo niszowy sposób mieszanka o charakterze ziemisto-fougerowym z nutami geranium, galbanum, cypriolu, skóry i mchu dębowego, którą przenika trudna do bliższego zidentyfikowania elegancka słodycz i soczystość. Bardzo wielowątkowa kreacja podana we flakonie o rękodzielniczej urodzie! Eau d’Ikar Sisleya znałem od czasu jej premiery i zawsze coś mnie nęciło w tej oryginalnej cytrusowo-wetyweriowej kompozycji. Może nasiona marchwi, może żywica mastyksowa? W rezultacie w marcu nabyłem flakon i cieszyłem się tym zapachem w co bardziej słoneczne dni. On zdecydowanie zapowiada już lato. Ostre cytrusowe otwarcie jest jedyne w swoim rodzaju, ale dopiero smaczki, które wychodzą potem świadczą o mistrzowskim wykonaniu i kreatywności twórcy - Vincenta Ricorda. P.S. Eau d’Ikar będzie teraz częścią nowej kolekcji Sisley Les Eaux Rêvées. Jeśli więc chcecie ją mieć w oryginalnym wydaniu i klasycznym flakonie, pora się spieszyć!
TWARZ:
Moja niechęć do ciężkich kremów z filtrem jest już chyba ogólnie znana. Tym bardziej cieszę się, że w marcu udało mi się odkryć produkt, który zapewnia wysoką ochronę przeciwsłoneczną, ma lekką konsystencję, doskonale się wchłania, a do tego zapewnia lekkie właściwości kryjące i wyrównujące koloryt. Mowa o tonującym kremie SPF50 marki Bandi z nowej linii Medical Anti Dark Spot. Jak cała kolekcja, kosmetyk walczy również z istniejącymi przebarwieniami i zapobiega powstawaniu kolejnych. To będzie moja tarcza ochronna tej wiosny i lata. Bardzo się polubiliśmy. Moja cera doceniła też prosty krem nawilżający z nowej pielęgnacyjnej linii marki CLEAN RESERVE. Wszak dobre nawilżanie to nadal podstawa prawidłowej pielęgnacji. Buriti Soothing Moisturizer okazał się być dla mnie idealnym kremem na dzień gdy skóra buntowała się przeciwko nadmiarowi stosowanych preparatów. Pomaga uzupełnić nawilżenie, pozostawiając skórę ukojoną i zrelaksowaną. Świetny wybór dla facetów ze względu na ultra-szybkie wchłanianie. Główne składniki to olejek buriti i wyciąg z nasion czarnej borówki. Jeśli lubicie minimalizm zapachów CLEAN, spróbujcie ich nowej pielęgnacji! Pod oczy w marcu kładłem nowość od gabinetowej marki Rhea Cosmetics – EyeFactor Cream. Ten rewitalizujący krem chroni delikatną okolicę oka przed skutkami ekspozomu. A co to takiego? To szerokie spektrum czynników – behawioralnych, środowiskowych i hormonalnych – na które przez całe życie narażona jest nasza skóra. Delikatna, perłowa emulsja szybko się wchłania relaksując okolicę oka. Przy dłuższym stosowaniu zauważyłem dużą poprawę w kwestiach suchości i cieni. Stosuje zarówno na dzień jak i na noc.
BODY:
Heath to nowa u nas, pochodząca z Wielkiej Brytanii marka kosmetyków dla mężczyzn. Miałem przyjemność poznać ją dzięki konkursowi Love Cosmetics Awards. Co oferuje? Kompleksową, stworzoną przez ekspertów linię pielęgnacyjną dla miejskiego faceta w bardzo przystępnych cenach. Są tu preparaty do twarzy, ciała i golenia, a także fajne zestawy. Wiele przyjemności sprawiło mi używanie jednego z ich żeli do mycia ciała i włosów – Body Wash (w sumie są trzy) – o nazwie Relax. Jak to często bywa ujął mnie oryginalny, nietypowy dla męskich produktów do mycia zapach. Relax w kosmetykach najczęściej tłumaczony jest na zapach lawendy, ale u Heath jest inaczej. Kompozycja zapachowa ma raczej charakter żywiczno-drzewny i pachnie nutami kadzidła, cedru oraz elemi. Łagodnie i kojąco dla umysłu. Mój ulubiony towarzysz wieczornych kąpieli! Za sprawą jurorowania w konkursie LCA poznałem też wcześniej nieznaną mi markę do włosów Nioxin. Jest ona częścią grupy Wella i specjalizuje się w dodawaniu cienkim włosom objętości. Czyli coś wypisz, wymaluj dla mnie! Ich Thickening Spray robi dokładnie to co obiecuje opis: pogrubia włosy, odbija je od nasady, dodaje im ogólnej objętości. I co najważniejsze – bez obciążania i z efektem utrzymującym się cały dzień. Takie niepozorne opakowanie, a tak dobry produkt w środku. Teraz z pewnością zainteresuję się też innymi specyfikami Nioxin. Na koniec w kategorii BODY zostawiłem sobie prawdziwego mercedesa! Arcykrem do szyi i dekoltu Resibo zdecydowanie zasługuje na swoją nazwę. Ma luksusowo bogatą konsystencję i doskonale nadaje się do masażu wskazanych okolic. Ultraskoncentrowana formuła zapewnia efekt liftingu skóry, doskonale ją nawilża i poprawia jej koloryt. Niebagatelna jest tez sama przyjemność stosowania i zapach kosmetyku. Często nie mam ochoty zatrzymywać się na dekolcie!
BRODA:
W Starej Mydlarni zawsze znajdę coś fajnego. W tym sezonie spodobała mi się linia stworzona z myślą o mężczyznach Citrus Wood. Jej zapach to kwintesencja tego co kochają mężczyźni – mieszanka optymistycznej świeżości i charyzmatycznej drzewności. Kolekcja jest bardzo szeroka – od wody toaletowej, przez kosmetyki do twarzy i ciała, po szampon w kostce i kulę do kąpieli. Jest też coś dla brodaczy – olejek do brody. To on praktycznie codziennie lądował na moim zaroście w marcu. Można powiedzieć, że jest to klasyk gatunku. Odżywia zarost i skórę, zmiękcza, wygładza, dobrze radzi sobie z suchością. W składzie oleje: arganowy, macadamia, jojoba oraz z pestek winogron, a także wyciągi z rozmarynu i witaminy E. Ja cenię sobie w olejku Citrus Wood jego lekkość – zarówno w kwestii formuły jak i zapachu. Bardzo szybko się wchłania, nie plami, a jego kompozycja zapachowa nie kłóci się z używanymi perfumami. Idealny wybór na co dzień!
ŚWIECA:
Gdy już prawie wydawało się w marcu, że przyszła wiosna (w większości przypadków były to jednak falstarty) lubiłem odpalać w ciągu dnia świecę Ritauls Savage Garden. Należy ona do luksusowej Private Collection tej marki, a jej biały kolor plasuje ją w podlinii dedykowanej zapachom świeżym. I taki właśnie jest Savage Garden – świeży i zielony. Rześka cytryna, aromatyczna szałwia i drzewna wetyweria wyznaczają zapachowy kierunek świecy. Dla mojego nosa pachnie ona jak nasłoneczniony, włoski ogródek, w którym aż roi się od świeżych ziół. To zapach swojski, prosty i totalnie bezpretensjonalny. Doskonały na rozpoczęcie dnia i wprowadzenie do wnętrza optymistycznej, zielonej energii. Moja świeca ma pojemność 360g, pali się czysto i ma średnią projekcję. Do małego wnętrza w sam raz. Gdy zrobi się już cieplej rozważę zakup większej, w rozmiarze XL (1000g) z trzema knotami by móc cieszyć się tym radosnym zapachem również na balkonie.
FLAKON:
W marcu marka Givenchy zaprezentowała nową – trzecią lub czwartą, zależy jak liczyć – wersję swojego Gentlemana. Tym razem mamy do czynienia nie tylko z jednym gentlemanem, ale z całą społecznością utożsamiającą się z wartościami kryjącymi się pod tym pojęciem. Stąd nazwa – Gentleman Society. Inkluzywność była wielokrotnie podkreślana podczas lansowania nowego zapachu. Tradycyjnie umieszczono w nim element kwiatowy, ale tym razem zamiast irysa jest nim narcyz. Sama kompozycja bardzo mnie intryguje. Wgryzam się w nią powoli, ale dziś chciałbym skupić się na jej flakonie, który jest arcypiękny! Dominuje w nim czerń, choć sam zapach nie jest ani mroczny, ani jakoś szczególnie wieczorowy. To pierwsza niespodzianka. Lakierowana czerń powleka klasyczny kształt flakonu Givenchy, a to co od razu rzuca się w oczy to duże, srebrne, trójwymiarowe logo wykorzystujące rozpoznawalny chyba na całym świecie motyw 4G. Korek jest czarny, prosty, również zwieńczony dyskretnym logo marki. Pudełko zewnętrzne utrzymane jest w kolorach czerni i srebra. Co ciekawe nigdzie – ani na flakonie, ani na pudełku – nie znajdziemy dopisku ‘pour homme’. Może celowo? Słyszałem już z nie jednych ust, że zapach postrzegany jest jako atrakcyjny zarówno przez panów jak i panie. Może stanie się więc unisexem? Tak czy inaczej nie mogę napatrzeć się na tę szlachetną czarną bryłę, która przepięknie odpija światło i rewelacyjnie wygląda na półce. Mistrzowski design!
EVENT:
Czysta kartka papieru i postawiona na niej pierwsza czarna kropka mogą być początkiem wszystkiego. Tak wiele twórczych kreacji zaczyna się właśnie od tego spotkania… Ten dziewiczy moment zainspirował Diptyque do stworzenia nowego zapachu i nazwania go L’Eau Papier. Fabrice Pellegrin zbudował nowa kompozycję z czterech akordów: jasnych drewien, mimozy, pary znad gorącego ryżu i białych piżm. W rezultacie powstał zapach abstrakcyjny, molekularny, introwertyczny i przestrzenny. Na każdej skórze zachowujący się nieco inaczej. Zapach, który nie krzyczy, ale godzinami snuje się po skórze. Abstrakcyjnie podjęto też kwestię dekoracji flakonu. Tym razem nie rygorystyczna czarna kreska, a puentylistyczne, minimalistyczne atramentowe impresje na temat czterech składników autorstwa Alix Waline zdobią awers i rewers owalnej etykiety. Bo u Diptyque, każda historia ma dwie strony. Nazwa zobowiązuje. Organizatorzy zadbali o wyjątkową oprawę premiery. Zaproszono nas do artystycznej pracowni z prawdziwego zdarzenia. W mokotowskim Wanda Czułkowska Studio pachniało papierem, mimozami i świeżym wiosennym powietrzem, a my po zapoznaniu się z nowym zapachem, mieliśmy okazje wykazać się własną kreatywnością. Pod okiem artystki Katarzyny Korzenieckiej tworzyliśmy obrazy starą japońską techniką sumigashi. Polega ona na malowaniu tuszem na wodzie, a następnie ‘zbieraniu’ powstałego obrazu na papier. Wspaniałe doświadczenie!Wielkie brawa za zorganizowanie tak wyjątkowego, multisensorycznego wydarzenia.
MIEJSCE:
W zabytkowej kamienicy z początku XX wieku przy ul. Mokotowskiej rozgościło się nowe magiczne miejsce na urodowej mapie stolicy – Maison Sisley! Na parterze ulokowany jest przestrzenny butik z pełną ofertą marki: pielęgnacją, zapachami i makijażem. Znajdziemy tu też edycje limitowane, nową w Polsce linię Phyto-Blanc, książki oraz akcesoria – apaszki i krawaty. Wchodząc po pięknych kręconych schodach wkraczamy do krainy SPA. Wita nas przestronny salon ozdobiony niebywałej urody biało-niebieskimi kaflami i kryształowym żyrandolem. Markowe SPA obejmuje cztery gabinety (w tym jeden dwuosobowy), specjalną przestrzeń dla włosów i skóry głowy gdzie wykonuje się zabiegi na bazie linii produktów Hair Riteul by Sisley i salon makijażowy z podświetlanymi lustrami gdzie będą prowadzone warsztaty wizażu. Przestrzeń urządzono w bardzo wysmakowany sposób. Klasyczny, ale lekki i finezyjny. Mnóstwo tu światła, jasnych barw i luster. Uwagę przyciągają też dzieła sztuki i stare kaflowe piece. Sufity gabinetów zdobią dekoracje w kształcie liści miłorzębu japońskiego podświetlane różnymi kolorami. W korytarzach i salonie palą się markowe świece Sisley. Maison Sisley Soins & Beaute oferuje cztery rodzaje zabiegów na twarz (Exceptional, Grand, Deep Cleansing i Essential), zabiegi na ciało, programy łączone (twarz i ciało), makijaże wieczorowe oraz okazjonalne i zabieg na skórę głowy i włosy z wykorzystaniem masażu. Dla fanów marki to miejsce będzie świątynią przyjemności i relaksu. Urządzono je z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Nawet filiżanki, w których podaje się tu kawę są małymi dziełami sztuki. Maison Sisley będzie kolejnym stałym punktem mojej zapachowo-urodowej marszruty po tej wyjątkowej warszawskiej ulicy.
ULUBIEŃCY BE:
Be bardzo polubiła nowy ognisty makijaż Chanel na sezon wiosenno-letni. Próbowała już limitowanych palet, różnych kolorów lakierów do paznokci (Rouge Cuir wygląda obłędnie!), a nawet czerwonego tuszu do rzęs. Najbardziej jednak przypadł jej do gustu póki co nawilżający rozświetlający balsam w sztyfcie Baume Essentiel. Dlaczego? Bo to produkt multifunkcyjny i bardzo intuicyjny. Nakłada się go na skórę i po prostu rozciera opuszkami palców. A gdzie się nakłada? Wszędzie! No prawie wszędzie. Najlepiej na te partie skóry, które wychwytują i odbijają światło czyli policzki, grzbiet nosa i łuk Kupidyna. Produkt tworzy migoczący efekt, który modeluje twarz. Nawilża usta i powieki, dodając im jednocześnie delikatnego blasku. Ma kolor złocistego koralu (Ensoileillé). Stałym towarzyszem Be w weekendy, kiedy nie trzeba nigdzie wychodzić jest suchy szampon do włosów Batiste. Podobno jest to najczęściej kupowany szampon do stosowania bez wody na świecie! Występuje w niezliczonej liczbie wersji i zapachów (są też spreje przeznaczone dla blondynek i brunetek), jest bardzo łatwy w użyciu i nie pozostawia białych śladów. I wiecie co? Ja też go polubiłem. W bardzo szybki sposób dodaje fryzurze objętości i świeżości. I kosztuje grosze. Mamy w domu całkiem sporą selekcję. Do pielęgnacji dłoni Be polubiła bardzo krem z nowej linii SPA Soraya – Body Ceremony. Specyfik w różowej tubce wchodzi w skład Rytuału Nasycenia. Ma bogatą konsystencję, dzięki której idealnie zregeneruje i wygładza skórę dłoni, nasycając ją składnikami odżywczymi takimi jak różowa glinka, wanilia i olej z kamelii japońskiej. Be bardzo lubi w perfumach słodycz i jaśmin oraz jest wierną fanką linii Alive Bossa. Nie mogła więc nie polubić najnowszej wersji wchodzącej w skład tej kolekcji. Boss Alive Parfum rozpoczyna się nutami owocowego jaśminu, które z czasem robią się coraz słodsze by w bazie zamienić się w drzewno-waniliowy obłok. Zapach jest klasycznie damski, nie obezwładnia ilością cukru i szczerze powiedziawszy nie kojarzy się deserowo. Ja liczyłem na mocniejszy skórzany akord w tej kompozycji, jest to jednak lekko tylko zaznaczony zamszowy vibe. Może to i lepiej, mocna skóra nie należy do ulubieńców Be. Oboje za to bardzo polubiliśmy czerwono-złoty flakon Alive Parfum. Wystąpił w mojej czerwonej sesji, z której zdjęcie widzieliście powyżej.
GDZIE TEGO SZUKAĆ:
Maison Crivelli: GaliLu
Tkliwi Nihiliści: www.tkliwinihilisci.com
Sisley: Sephora, Douglas oraz butik przy ul. Mokotowskiej 57 i butik online https://www.sisley-paris.com/pl-PL/
Bandi: Hebe
Rhea Cosmetics: gabinety oraz www.rheasklep.pl
CLEAN RESERVE: Douglas oraz www.beautyboutique.pl
Nioxin: www.topestetic.pl
Heath London: Hebe
Resibo: www.resibo.pl
Stara Mydlarnia: salony firmowe
Givenchy: Douglas, Sephora
Rituals: salony firmowe
Chanel: Sephora, Douglas oraz butik firmowy w Galerii Mokotów
Boss: Sephora, Douglas
Batiste: www.batiste.pl
Soraya: www.soraya.pl