ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*PAMIĘTNIK CHARLIEGO*             Cacharel, Anaïs Anaïs

*PAMIĘTNIK CHARLIEGO* Cacharel, Anaïs Anaïs

Każda epoka ma swój złoty wiek. Również perfumeryjna. Pamiętacie Gila Pendera z filmu Allena „O północy w Paryżu”? Tego słabo rokującego amerykańskiego pisarza i zupełnie niespełnionego narzeczonego, który nagle znajduje się nie tylko w Paryżu, ale i w Paryżu swoich marzeń czyli w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Trafia do swojej Arkadii, a tam obok Hemingwaya, Fitzgeraldów i Dalego spotyka muzę artystów – Adrianę – która też tęskni do swojego złotego wieku, którym była Belle Époque. Zawsze jest jakieś „kiedyś”, które jest lepsze od teraz. Zwykle jest lepsze, bo je idealizujemy.

„Kiedyś to były perfumy!” Ile razy słyszeliście lub czytaliście taką eksklamację? Ba, ile razy sami ją wypowiadaliście? Wśród fanów perfum, prawdziwych perfumoholików tęsknota za Arkadią jest wszechogarniająca. Ogarnia i mnie. Wzdycham do wycofanych zapachów, pieszczę ostatnie krople na dnach flakonów z ubiegłego wieku, poszukuję obsesyjnie „złotych strzałów” w bezkresach internetu. Efektem tych westchnień, rozczuleń, zgryzot i rozterek ma być poniższy cykl, który zatytułowałem Pamiętnik Charliego. Chce w nim ocalić od zapomnienia, ożywić – dla Was i dla siebie – zapachy, które nie są już produkowane i które są trudne lub prawie niemożliwe do zdobycia. Za niektóre z nich trzeba bardzo słono zapłacić, inne kosztują grosze, ale popadły dziwnym trafem z otchłań zapomnienia.

ef42523537ed4734cbff17681c142f67.jpg

 ‘Znowu Cacharel!’, powiecie. Znowu, ale są ku temu powody. Wspominany dziś zapach towarzyszy mi bowiem od bardzo wielu lat, choć prawie nigdy nie nosiłem go osobiście. Anaïs Anaïs to sygnaturowy zapach mojej Mamy, a że obchodzi ona w lutym urodziny, postanowiłem ofiarować jej tą recenzję w prezencie. Nie wiem kiedy i jak pojawił się on u nas w domu, ale moje pierwsze związane z nim wspomnienie na pewno sięga końca lat 80. Znam go na wylot i kocham. Odkąd zacząłem się interesować perfumami oraz wyjeżdżać za granicę zawsze zwoziłem dla Mamy jego flakony, a także uzupełniające kosmetyki kąpielowe. A były ich całkiem sporo… Było… Powzdychajmy, w końcu to wpis wspominkowo-sentymentalny. Może być i rzewnie.

Kwiatową, ultra-kobiecą kompozycję Anaïs Anaïs stworzyło dla Cacharel w 1978 roku aż czterech perfumiarzy. Całkiem możliwe, że zaczęli pracę rok wcześniej, bo jak donoszą źródła cały projekt zajął im 18 miesięcy. Były to pierwsze perfumy marki Cacharel, którą do życia powołał pod koniec lat 60 Jean Bousquet. Były to jak wiadomo czasy dość rewolucyjne. Wyzwolono seks, wyzwolono modę, wyzwolone też perfumy. Lata 60 to narodziny prêt-à-porter, która pozwalała stylowo się ubierać każdemu za mniejsze (choć i tak duże) pieniądze. Kolekcje ready-to-wear zdemokratyzowały modę do której projektanci dorzucali z chęcią akcesoria i perfumy. Te ostatnie stały się codzienną przyjemnością, zażywaną bez względu na okazję i porę dnia. Młodzi projektanci w nowych domach mody, takich jak Pierre Cardin, Courrèges, Chloé i Cacharel, zaczęli zachęcać kobiety by same kupowały sobie perfumy, a nie czekały aż zostanę one im podarowane. Zapachowym symbolem owego wyzwolenia był Charlie (!) – aldehydowo-kwiatowa kompozycja wydana w 1973 roku przez markę Revlon. Młode pokolenie szukało w perfumach czegoś nowego, czegoś trochę hippie i trochę boho, czegoś odbiegającego od sztywnych klasyków lat 50. I Cacharel – marka od początku swojego istnienia kojarzona z młodością – postanowiło mu to dać.

o.63889.jpg

Projekt powierzono Rogerowi Pellegrino, Robertowi Gonnon, Paulowi Leger i Raymondowi Chaillan. Każdy z nich pracował nad innym etapem zapachu. Ideą było stworzenie bogatego kwiatowego bukietu, który pod swoimi płatkami krył pokłady cielesnej zmysłowości i ciepłej głębi. Tę dualność oddawać miała też nazwa perfum zapożyczona od perskiej bogini Anahity – patronki żyzności i śmierci. Narodziny i śmierć – ta kontrastowa dwoistość zafascynowała twórców, którzy postanowili ją wzmocnić poprzez powtórzenie jej imienia. Tak powstała tajemnicza i absolutnie kobieca nazwa Anaïs Anaïs. Główną bohaterką zapachu jest lilia, która sama w sobie zawiera sprzeczne elementy niewinności i cielesności. Tę pierwszą wzmacniają w nutach otwarcia świeże, wilgotne kwiaty – hiacynt, wiciokrzew i kwiat pomarańczy, owocowe akordy liści porzeczki i cytrusów oraz całkiem spora szczypta zielonego galbanum. Czujemy się jak w ogromnym czystym magazynie kwiatów, gdzie zielone łodygi stoją na baczność w szklanych wazonach wypełnionych zimną wodą. Serce to już feeria kwiatowości, która początkową chłodną zieleń zaczyna ubierać w kolory i z jednej strony dosypuje trochę białego pudru, z drugiej dodaje kremowości. Wspomnianej lilii towarzyszą tu konwalia, jaśmin, goździk, tuberoza, ylang ylang, irys oraz róża. Pod kwiatowymi pokładami, po wielu godzinach układania się zapachu na skórze, odkrywamy bogatą, skórzano-drzewną głębię z nieodłącznym piżmowo-ambrowym wydźwiękiem. To cielesne ciepło wypieszczone kwiatowymi balsamami.

Anaïs Anaïs to chyba jedne z najbardziej lubianych i wpływowych perfum w historii. Nowatorskie i klasyczne zarazem, gościły chyba w każdym (no dobrze, co drugim) domu tzw. zachodniego świata aż do końca XX wieku. Ileż razy słyszałem: „To był zapach mojej mamy!”.  „Dostałam je od siostry!”. „Pierwszy raz powąchałam je u cioci w łazience, zwiedziona pięknem ich flakonu”. A oprawę miały rzeczywiście niezwykłą i moim zdaniem w ogromnej mierze odpowiedzialną za ich spektakularny sukces.

Grafika na pudełku i flakonie Anaïs Anaïs, jej kolory oraz kształt samego flakonu nie przestają mnie fascynować. Osobą odpowiedzialną za tę niezwykłą prezentację był graficzka i projektantka Annegret Beier. Na przekór trendom tamtych lat, zaproponowała by nowy zapach wlać nie do szklanego flakonu, a do mlecznobiałej porcelany. Zainspirował ją zestaw porcelanowych przyborów toaletowych ze srebrnymi korkami, które ujrzała podczas swojej podróży do Londynu. Wybór białej porcelany zamiast szkła był powodowany dwoma rzeczami. Po pierwsze miał być ukłonem w stronę przeszłości – w XVII i XVIII wieku perfumy pakowano właśnie w porcelanę jako materiał bezpieczniejszy od szkła i chroniący pachnącą mieszankę przed światłem. Po drugie, Beier chciała uniknąć oczywistości. Uważała, że perfumy są bytem tak ulotnym i fantasmagorycznym, że lepiej sobie je wyobrażać niż widzieć. Kolor porcelany korespondować miał oczywiście z płatkami lilii i konwalii, a na okalającej walcowaty flakon etykiecie artystka powołała do życia nierealny bukiet różowo-zielonych kwiatów, które miały fascynować, rozmarzać i kusić. Fantastyczne są też zdjęcia reklamowe zapachu autorstwa związanej z Cacharel fotografki Sary Moon. Widzimy na nich najczęściej dwie dziewczyny/kobiety (Pamiętacie? Dwoistość, narodziny i śmierć, Anaïs Anaïs…) totalnie rozmarzone, rozmyte, jak gdyby za tajemniczym woalem oddzielającym je od świata rzeczywistego, może zakochane w zapachu, a może w sobie nawzajem. Gdy patrzę na te zdjęcia nie mogę przestać myśleć o kobietach z obrazów Pre-Rafaelitów, o „Pikniku pod Wiszącą Skałą” oraz o rokokowych toaletkach. Slogan zapachu odnosił się do tego z czym Anaïs Anaïs najczęściej utożsamiano – dziewczęcej (pozornej) niewinności – „Le plus tender des parfums de femme”. I jeszcze… „One day tenderness will move the world”.

o.63885.jpg



Uwielbiam tę kultową kompozycję Cacharel z wielu powodów – zapachowych, osobistych, estetycznych. Zastanawiam się czy ta stworzona dla pokolenia „milenialsów” lat 80, pozornie kwiatowa, pozornie niewinna, ale niebywale złożona; innowacyjna, ale i czerpiąca z tradycji woda toaletowa miałaby szansę spodobać się współczesnemu młodemu pokoleniu. I szczerze mówiąc, nie sądzę. Jest chyba zbyt bujnie kwiatowa i chłodna, może zbyt zielona, może zbyt narkotyczna, bez grama apetycznej słodyczy i z czymś trudnym do zdefiniowania pod warstwą powierzchowności. Odkrywam jej echa w kilku nowszych zapachach niszowych, na przykład w hiacyntowym Bas de Soie Serge’a Lutensa czy w zielonym Fathom V marki BeauFort.

Zapach Anaïs Anaïs znalazł się w kultowym albumie autorstwa Micheala Edwardsa obok 51 innych ikonicznych damskich kompozycji francuskiej perfumerii “Perfume Legends II”

Zapach Anaïs Anaïs znalazł się w kultowym albumie autorstwa Micheala Edwardsa obok 51 innych ikonicznych damskich kompozycji francuskiej perfumerii “Perfume Legends II”

Przez lata zapach naturalnie przeszedł reformulację (może nawet niejedną). Zmienił się też jego flakon. Oryginalny srebrny korek zastąpiono półprzeźroczystym, białym. W 2014 roku pojawiła się edycja z dopiskiem L’Original (woda toaletowa i perfumowana), która srebrny korek posiada. Na mój gust jednak jest ona w nowoczesny sposób wygładzona i uprzyjemniona. Jeśli nie wąchaliście starego Anaïs Anaïs na jakiejś mamie, siostrze, cioci lub kuzynce (co wydaje mi się prawie niemożliwe) spróbujcie dostępną jeszcze - choć nie bardzo powszechnie – wersję BEZ dopisku L’Original. Ten zapach po prostu trzeba znać!

REUZEL: CLEAN & FRESH

REUZEL: CLEAN & FRESH

*RECENZJA* - Tom Ford, Beau de Jour

*RECENZJA* - Tom Ford, Beau de Jour