*RECENZJA* - Tom Ford, Beau de Jour
Nigdy nie mów nigdy!
Po pierwsze lawenda. Ile to razy się od niej odżegnywałem! Że mnie mdli, że nudzi, że pachnie jak szampon klasy B. Błąd! Dobrze zrobiona i, co ważniejsze, podana w dobrym towarzystwie, potrafi zdziałać cuda.
Po drugie fougère. Owszem, lubiłem, gdy miałem 20+ lat. Powiem więcej – mój pierwszy luksusowy zapach w życiu był klasycznym zielonym fużerowcem. Po 40 zacząłem się czuć jednak w tego typu zapachach najzwyczajniej w świecie staro. Czułem, że dodają mi lat. A jednak! Okazuje się, że fougère zrobiony w nowoczesny i niezbyt ciężki sposób nadal potrafi chwycić mnie za serce.
Po trzecie Tom Ford. Nie zawsze mi po drodze z kreacjami zapachowymi tego domu i jego stylistyką. Jest jednak kilka zapachów sygnowanych nazwiskiem amerykańskiego projektanta, które rozkochały mnie na zabój od pierwszego powąchania. Zapach, o którym dziś piszę zrobił to samo, choć zajęło mu to trochę więcej czasu.
Beau de Jour pojawił się oryginalnie w butikowej kolekcji domu Tom Ford – Private Blend. Na początku ubiegłego roku jednak przeszedł – pod tą samą nazwą – do bardziej dostępnej linii Signature. Owszem zwrócił wtedy moja uwagę piękną nazwą i eleganckim flakonem, ale z różnych powodów nie śpieszyłem się z testami. Czytałem jednak o nim bardzo dobre opinie. Peany wręcz. W końcu poszedłem do perfumerii i powąchałem. Nie było miłości od pierwszego wejrzenia. Może to nie był ten dzień, może byłem w pośpiechu, może niewystarczająco się w niego wsłuchałem. Drugie podejście miało miejsce latem. W czasie pandemicznej ‘odwilży’, kiedy centra handlowe, a więc i perfumerie, otworzyły swoje podwoje, miałem więcej czasu na wałęsanie się i wąchanie. Zaaplikowałem go sowicie na skórę i poszedłem w shoppingowy tan. Zapach pięknie mnie otaczał, choć był jakby koło mnie, a nie na mnie. Spacerował gdzieś obok, co jakiś czas o sobie przypominając. Po kilku godzinach i lunchu z Be wracaliśmy razem do domu samochodem i wtedy usłyszałem: „To Ty tak pięknie pachniesz, a nie ta pani, którą śledziłam w Duce!”. I wtedy pomyślałem, że skoro sprawy przyjęły już tak miłe obroty, należy się tym gagatkiem (choć bardziej pasowałoby tu określenie ‘gentlemanem’) dokładniej zainteresować. Po miesiącu kupiłem spray do ciała o tym samym zapachu (świetna i całkiem trwała rzecz!), pod koniec roku umieściłem kompozycję na zaszczytnym podium najlepszych zapachów 2020 roku, a krótko po tym dołączyłem go do swojej kolekcji. I to w największej możliwej pojemności, co u mnie jest rzadkością.
Fougère w języku francuskim oznacza ‘paproć’ i stąd ta klasyczna męska rodzina olfaktoryczna często określana jest właśnie mianem paprociowej. Jej protoplastą był zapach Fougère Royale marki Houbigant z 1882 roku. Czy zapachy fougère rzeczywiście pachną paprocią? I tak i nie. Jest to raczej zapach symboliczny, wyimaginowany, mający bardziej przywoływać bogatą i szorstką roślinną zieloność niż czerpać z konkretnego gatunku. Trzonami zapachów z tej rodziny są lawenda, kumaryna (ten syntetyczny składnik pochodzący z bobu tonka po raz pierwszy zastosowany został przez Paula Parqueta właśnie w kompozycji Fougère Royale) i mech dębowy. Klasycznie więc zapachy fougère łączyły roślinną aromatyczność z lekką słodyczą suchego siana i szorstkością mchu. Nigdy nie zeszły z perfumeryjnej sceny, ale na jakiś czas popadły w niełaskę, po to tylko by powrócić w drugiej dekadzie XXI wieku w odświeżonej i unowocześnionej formie. I takim właśnie fużerowcem jest Beau de Jour – klasycznie męskim, ale bez obciachowej brody i przyciężkiego surduta.
Umieszczona bardzo obficie w nutach głowy hybryda nut lawendy odpowiada za rześkie otwarcie, ale i pozostaje z nami na skórze prawie do końca. Ta lawenda jest bardzo gatunkowa, świeża i zielona, szorstka, ale i nie pozbawiona elementów dyskretnej słodyczy. Momentalnie przywodzi na myśl zapach eleganckiego barbershopu, gdzie kręci się gęsty krem do golenia, a po rytuale spryskuje gładkie policzki aromatycznymi wodami i wklepuje w nie drzewne balsamy. Temat wypielęgnowanej, męskiej czystości kontynuują nuty serca. Zieloność i ziołowość podbijają rozmaryn, bazylia i mech dębowy, geranium wprowadza chłodną różaną nutę, a – genialnie tu podana - mięta dorzuca do wszystkiego lodowatych wręcz igiełek. To połączenie zieleni, mydlanego klimatu, lekkiej słodyczy i mrozu jest według mnie majstersztykiem! A co dzieje się w głębi Beau de Jour, którą poczujemy jeszcze po wielu godzinach noszenia? Całość staje się tu bardziej zaokrąglona i kremowa. Znika chłód i ostre zielone nuty. Świeżość kremu do golenia przeistacza się w bogaty balsam o drzewno-bursztynowym aromacie. To paczula i ambra odpowiadają za tę transformację. Myślę, że właśnie na tym etapie moja partnerka zachwyciła się zapachem na mojej skórze, gdy osiadł, rozpłynął się, nabrał słodyczy i drzewnej głębi. Ja jestem niezmiennie zachwycony wszystkimi jego etapami. Tak teraz zimą jak i wtedy latem.
Beau de Jour to zapach über-męski, ale nie popadający w nielubiane przeze mnie tony macho czy fircyka. To jak, już wcześniej wspomniałem, gentelman pełną gębą, albo raczej wypielęgnowanym i pachnącym licem. Jak czytamy na stronie marki: perfectly groomed gentleman. A do tego całkiem nowoczesny i nienudny, taki który w ręku zamiast cygara trzyma raczej białego iPhona. Ze śnieżną bielą zresztą ta kompozycja pięknie mi się łączy. Wąchając ją widzę matową, dość suchą zieleń pokrytą iskierkami bieli właśnie. Może to sopelki mrozu, a może iskrzące ziarenka cukru? A może po prostu mydlana czystość? Całości dopełnia szalenie elegancki flakon z charakterystycznymi dla Toma Forda pionowymi żłobieniami i prostymi srebrzystymi ozdobami w postaci korka i etykiety. Zapach doskonale trzyma się skóry i oferuje wyraźną, ale nienachalną projekcję. Wzmocniony – a w zasadzie podbudowany – sprejem do ciała towarzyszy nam praktycznie przez cały dzień. Doceniam też jego uniwersalność, zarówno pogodową jak i okazyjną. Sprawdzi się równie dobrze zimą jak i latem, a pomimo odświeżającej nuty (i samej nazwy) wyobrażam sobie, że mógłbym go nosić również na szczególne, bardziej wieczorowe okazje.
Pozostaje mi przeprosić się z lawendą, docenić ponownie fougerową nutę, a panu Fordowi pogratulować genialnego dzieła jakim jest woda perfumowana Beau de Jour autorstwa Antoine’a Maisondieu. Oby takich więcej! Tytuł najlepszego zapachu roku 2020 w podsumowaniu CharlieNose absolutnie zasłużony i podtrzymany!
Zapach: Tom Ford, Beau de Jour
Premiera: 2020
Nos: Antoine Maisondieu
Rodzina: zielona-fougère
Nuty: lawenda, lawenda prowansalska, geranium, rozmaryn, bazylia, mech dębowy, mięta, ambra, paczula
Trwałość i projekcja: bardzo dobre
Dostępność: woda perfumowana 50ml i 100ml oraz Body Spray 150ml w Sephora i Douglas