*RECENZJA* - Chloé, Nomade Absolu de Parfum
Mam słabość do marki Chloé… choć nigdy nie stworzyła żadnego zapachu dla mężczyzny.
Jak jednak doskonale wiecie, zupełnie nie przeszkadza mi to w cieszeniu się tym co stworzyła. A mam tu sporo ulubieńców. Najstarszy z nich to kwiatowo-orientalne Narcisse z 1992 roku. Najlepsza pudrowa nuta jaką znam to linia Chloé Love w przepięknych flakonach-piersiówkach. Niestety już wycofana… Jestem też wielkim fanem sygnaturowej różanej rodziny tej marki. Wśród flakonów z kokardkami najbardziej upodobałem sobie zielone aromaty L’Eau de Chloe, werbenowe brzmienia we Fleur de Parfum i niezapomnianą cięższą, drzewną różę w Eau de Parfum Intense (czarna kokardka!). Warto też wspomnieć, że marka wylansowała niedawno butikową kolekcję Atelier des Fleurs, w której moja sympatię zaskarbiły sobie najbardziej Herba Mimosa i – ponownie – Verbena.
Dzisiejszy artykuł poświęcony będzie jednak najnowszej filarowej linii marki Chloe – zapoczątkowanej w 2018 neo-szyprowej rodzinie Nomade. O ile różane sygnatury klasycznej kolekcji odwoływały się zdecydowanie do romantycznej natury kobiecości, o tyle Nomade kierowane jest do kobiety-podróżniczki, ceniącej wyzwania, wolność i przygodę. Tak sobie przynajmniej założyli marketingowcy, ale zapach przecież spodobać się może każdemu. Wystarczy powąchać. Zatem wąchajmy…
Pamiętam dzień kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zdjęcie zupełnie nowego wtedy, w 2018 roku, flakonu Nomade, którego kształt wzorowany jest na jednym z najpopularniejszych modeli torebek marki – Drew. Z miejsca go polubiłem, a to bardzo ważne w moim przypadku. Nie mogłem się doczekać kiedy powącham, ukryty w nim aromat. Informacje głosiły, że miał to być współczesny szypr oparty na trzech nutach – cierpkiej owocowości mirabelek, pikantnej kwiatowości frezji i głębi mchu dębowego. Poszedłem, powąchałem i się zachwyciłem, bo dostałem to co obiecano i to w jeszcze lepszej formie niż to sobie wyobraziłem. W klasycznej wodzie perfumowanej Quentinowi Bisch udało się z mirabelek wydobyć nie tylko ciętą kwaśną nutę, ale i ciekawą dyskretną słodycz, z frezji wyłuskać nieoczywistą pudrową kwiatowość, a mech dębowy zaprezentować tak, że frapuje, ale nie przytłacza swoją retro naturą. Ten owocowy szypr, wtedy w 2018 w nawale przesłodzonych, cukierkowych premier, zdecydowanie się wyróżniał, choć pamiętam, że spolaryzował opinię odbiorców. Albo go pokochali, albo bardzo kręcili nosami. Dla mnie ten zapach jest dziełem mistrzowskim – wspaniale pomyślanym, ciekawie opowiedzianym, doskonale zmieszanym i zbalansowanym. Są tu ewidentne echa owocowe, przemycone bez popadania w banał cytrusowości czy tropikalnych drinków, jest nuta kwiatowa – elegancka i wyrafinowana, jest tajemnicza drzewność (jestem pewny, że mchowi wtóruje paczula!), jest w końcu przestrzeń, suchy piasek i wiatr. Wyczuwam tu pięknie zagrana melodię na temat gatunku starego jak świat (w perfumach, oczywiście) czyli szypru, ale podanego na miarę naszych czasów.
Rok po wodzie perfumowanej, pojawiła się woda toaletowa. Ten sam perfumiarz zastąpił tu w otwarciu mirabelki soczystymi owocami liczi, a całości nadał bardziej świetlistej – dziś powiedzielibyśmy – solarnej aury. Jest lżej, ale na szczęście nie słodziej i choć nowo dodane liczi pięknie musuje niczym schłodzony szampan w upalny dzień, ta wersja nie zachwyciła mnie aż tak bardzo jak jej poprzedniczka. Młodzieńczej, wibrującej świeżością urody bynajmniej odmówić jej nie można.
W tym roku, jeszcze gdy na dworze było całkiem zimno, bo zimowo to nie powiem, przybyła do mnie trzecia odsłona Nomade – pogłębiona, dosłodzona i wypieszczona piżmem Absolu de Parfum. Czy te zabiegi wyszły mojej ulubienicy na dobre? Już piszę… W otwarciu powróciła mirabelka, ale nie jest ona tak świeża i pełna wigoru jak w wodzie perfumowanej. To w pełni dojrzały, nabrzmiały słodyczą owoc, którego skórka z jaskrawożółtej zamieniła się wręcz w morelową. Mech przerzucono do nut serca i połączono z bylicą – aromatycznym, zielonym krzewem z Indii zwanym również z Sanskrytu davaną, a naukowo klasyfikowanym jako artemisia pallens. Nuta ta to prawdziwy kameleon – potrafi brzmieć słodko i owocowo, niektóre nosy zaś odbierają ją jako balsamiczną czy wręcz aptekarską. Duet mchu i bylicy wprowadza do perfum akcent nie tylko drzewny, ale i głęboko zielony, paprociowy. Wyciszono natomiast całkowicie akord kwiatowy, wykreślając z piramidy nut obecne w poprzednich dwóch wersjach frezje. Podstawę kompozycji stanowi drewno sandałowe wzmocnione i utrwalone piżmem. Po nowemu rozłożone akcenty sprawiły, że Absolu de Parfum zachowuje swój owocowy, ale znacznie słodszy, charakter i buzuje wręcz od nut drzewnych, ziemistych i ciemnozielonych. Słodycz całości nadal trzymana jest tu karbach i dla mojego nosa ma charakter wysublimowany i atrakcyjnie przełamany drzewnością.
Nowa wersja Nomade – jak wskazuje zresztą jej nazwa – idealnie może sprawdzić się na szczególne okazje lub w chłodniejsza aurę. Jest wystarczająco wyrafinowana by uchodzić za pachnidło wieczorowe, z drugiej strony zaś, perfumując się nią w ciągu dnia, nie będziemy mieli wrażenia teatralnego przebrania. Z pewnością znajdzie uznanie wśród adoratorek owocowej, dojrzałej słodyczy, ale ze względu na swoje niuanse drzewne, zielone i ziołowe - a także na charakterystyczną dla całej linii świeżość - może moim zdaniem z powodzeniem być również noszona przez mężczyzn.
Kolekcja Nomade to trzy wersje współczesnego szypru, w których harmonijnie współgrają rozmaite akordy od świeżych, słonecznych, musujących, przez klasycznie kwiatowe i owocowe, po głęboko drzewne, ziołowe i ziemiste. Pięknie i wiarygodnie skomponowana rodzina, która daje to co obiecuje – woda perfumowana uniwersalność i trwałość, woda toaletowa blask i element beztroski, wersja Absolu de Parfum więcej słodyczy, głębi i tajemnicy. Nadal pozostaje najbardziej pod wrażeniem tej pierwszej, ale dwa pozostałe flankery w pełni zaspokajają i uzasadniają potrzebę swojego zaistnienia.
Niesamowicie fotogeniczne i wyjątkowo dobrze leżące w dłoniach flakony zdobią detale wykonane z beżowego, kremowego i rdzawego zamszu. Jest w nich coś eleganckiego, ale i prostego zarazem. Taki flakon chce się wręcz wrzucić do skórzanej torby i zabrać gdzieś daleko. Może do Egiptu gdzie urodziła się założycielka marki? Może do Radżastanu gdzie sfotografowano twarz zapachu – francuską aktorkę greckiego pochodzenia Ariane Labed? A może na pusta, nadbałtycką plażę gdzie wysmaga je wiatr? Warto spróbować. Mam przeczucie, że te zapachy w podróży okażą się jeszcze piękniejsze.
Chloé, Nomade
Nos: Quentin Bisch
Eau de Parfum (2018) - mirabelka, frezje, mech dębowy
Eau de Toilette (2019) - liczi, frezje, mech dębowy
Absolu de Parfum (2020) - mirabelka, bylica indyjska, mech dębowy, sandałowiec, piżmo
Trwałość i projekcja: bardzo dobre
Dostępność: Douglas i Sephora 30ml, 50ml, 75ml