*RECENZJA* - Terre d’Hermès Eau Intense Vétiver
Czy lubicie grać w zielone?
Ja tak, i to bardzo. Ogólnie pojęta zieloność – od tej cytrusowej, figowej, poprzez liściastą, po żywiczną (galbanum, elemi) – jest mi bardzo bliska i wyjątkowo dobrze łączy się z moja skórą. Za zieloną nutę uznaję też wetywerię (vetiveria zizanioides) – dziką trawę osiągającą niebotyczną wysokość i występującą głównie w południowo-wschodniej Azji (Półwysep Indyjski, Indonezja) oraz na Haiti. Nuta ta nie jest jednoznacznie zielona, ale barwy tej odmówić jej nie można. Wybrzmiewać potrafi też drzewnie, sucho, ziemiście, gorzko, orzechowo. Jest szalenie popularnym składnikiem wykorzystywanym przez perfumerię niszową, idealnym fiksatorem zapewniającym trwałość zapachów na skórze oraz jedną z ulubionych ingrediencji pachnideł dla mężczyzn. Dla mnie wetyweria ma jeszcze jedno imię – to nuta chłodząca! Tę właściwość wetywerii, obok zieloności, doceniam najbardziej, a obie znalazłem w hojnych ilościach w najnowszej propozycji domu Hermès – kompozycji autorstwa Christine Nagel – Terre d’Hermès Eau Intense Vétiver.
Nowa woda perfumowana jest flankerem, czyli zapachem inspirowanym stworzonym w 2006 przez Jean Claude Ellenę oryginałem Terre d’Hermès. Ta pomarańczowo-mineralnie-drzewna kompozycja stała się już klasykiem męskiej perfumerii. Flankery mają to do siebie, że czasem za bardzo przypominają swoich protoplastów, czasem zaś zbyt daleko się od nich oddalają. W każdym z tych przypadków zbierają cięgi. Eau Intense Vetiver zalicza się moim zdaniem do flankerów odległych. Tak odległych, że mógłyby stanowić odrębne zjawisko perfumeryjne (widzę np. wetiwerową wodę kolońską w kolekcji Les Colognes Hermès, która tak właśnie mogłaby brzmieć). Ale mamy co mamy – nową, i trzecią już w rodzinie po Parfum i Eau Tres Fraiche, wersję zapachu Terre d’Hermes i jej się bliżej przyjrzyjmy.
Hermesowską Ziemię wzięła pod lupę i swój nos następczyni Elleny - Christine Nagel. Przestudiowała ją dogłębnie, zdekonstruowała i złożyła ponownie uwydatniając jedne, a skrywając w cieniu inne akordy klasyka. Pozostała tu sygnaturowa wetyweria, pozostał pieprz, wyciszono aspekt gorzkiej pomarańczy zastępując go świetlistą bergamotką, mineralność i drzewność kompozycji zaś uśpiono. I to właśnie słowo idealnie mi tu pasuje – uśpiono – bo nowa woda Hermèsa to dla mnie wypisz wymaluj propozycja na wiosnę i lato.
Gdybym miał ją opisać trzema słowami, musiało by paść po pierwsze słowo „prosta” – nie znajdziemy tu olfaktorycznych zawiłości klasyka, po drugie „zielona” – główna bohaterka, wetyweria, prezentuje tu zdecydowanie zieloną twarz i „bezkompromisowa” – dominujące zielone, kwaśne i gorzkawe nuty nie balansuje nic innego. Ta ostatnia właściwość może być zatem zaletą dla wielbicieli takowych nut, lub wadą i powodem do oskarżeń o jednostajność u innych. Zaliczam się do tej pierwszej grupy. I choć cała kompozycja jest dla mojego nosa prosta i dość jednowątkowa, zauważam w niej trzy pięknie ewoluujące fazy, wnoszące subtelne urozmaicenie.
Otwarcie Eau Intense Vetiver to bergamotkowa eksplozja – istny bergamote blast! Ta królowa nut hesperydowych, znajdująca się w zdecydowanej większości współczesnych perfum, absolutnie rządzi w pierwszych minutach istnienia kompozycji na skórze. Nie współgra, nie ożywia, nie odświeża – ona po prostu jest, pyszni się i buzuje swoją bezkompromisową gorzko-zieloną, kwaśno-szorstką wytrawnością. Bardzo mi się podoba ten zabieg, bo bergamotka ma tendencję do zanikania i szybkiego ulatywania w innych perfumach. Tu możemy ją poznać i cieszyć się w pełnej krasie. O ile jestem w pełni usatysfakcjonowany przedawkowaną wręcz ilością bergamotki w nowej kompozycji, o tyle mam pewien niedosyt co do drugiego z trzech deklarowanych wiodących składników – pieprzu seczuańskiego. Uwielbiam pieprz, a tu niestety jest on dla mnie ledwo wyczuwalny. Szkoda, bo może ciekawie brzmiała by większa ilość jego korzennego ciepła w połączeniu z chłodnymi i zielonymi towarzyszami. Ale jak już wspomniałem wcześniej Eau Intense Vétiver jest bezkompromisowe i nie bierze jeńców (po angielsku mówimy ‘takes no prisoners’).
Przejście od kwaśnej bergamotki do zielonej wetywerii jest w nowej wodzie Hermesa bardzo płynne. Naczelna nuta kompozycji początkowo niesie znamiona cytrusowe, ale z czasem łagodnie przechodzi do wytrawnej i chłodnej, lekko gorzkawej zieloności. Takie jest serce Eau Intense Vétiver. Idealnie wytiwerowe, jak dla mnie. Chłodne, zielone, świeże, trawiaste. Ta woda jest świetną propozycją dla osób, które z wetywerią jak dotąd nie miały zbyt wiele do czynienia, a chciałyby ją bliżej poznać.
Gdy świetlista zieleń wetywerii osiądzie już bezpiecznie na skórze, nowa woda perfumowana zdaje się łagodnieć, wyzłacać się i nabierać roślinno-ziemistej słodyczy. Nie jest to kolosalna transformacja, raczej niuans zauważalny dla wprawnego nosa, szczególnie, że w tej fazie pachnidło staje się już dość bliskoskórne. I o ile zbytnie ocieplanie się i wysładzanie świeżych z natury kompozycji zwykle irytuje mój nos (tak było niestety z finiszem Eau de Citron Noir), o tyle tu w drydown wchodzimy wyjątkowo gładko ciesząc się po prostu cieplejszą, bardziej drzewną, ale nadal zielona wetywerią.
Terre d’Hermes Eau intense Vetiver to bardzo dobra dzienna prezentacja świeżej wetywerii, która na mojej skórze utrzymuje się dobre 5-6 godzin. Zapach idealnie sprawdzi się zarówno do pracy jak i na weekendowy wypad. Jest w sposób oczywisty świeży i orzeźwiający dlatego z chęcią będę sięgał po niego przy cieplejszej pogodzie. Nie brakuje w nim jednak ciekawych kąsków i zdecydowanie męskiego charakteru. Komu może się nie spodobać? Osobom, które w nowym flankerze spodziewały się silniejszych nawiązań do klasyka. I jeszcze jedno. Przydomek Intense, który często zwykliśmy kojarzyć z ciężkością, mrocznością zawiesistością – tu może być mylący. Mamy bowiem do czynienia z pachnidłem relatywnie prostym, świetlistym, bardzo energetycznym, miejscami popadającym wręcz w nuty kolońskie. A więc jeśli intensywność to intensywność świeżej, wibrującej, zielonej wetywerii. Dokładnie takiej jak lubię najbardziej!