*RECENZJA* - Vilhelm Parfumerie, Chicago High
„Too much of anything is bad, but too much champagne is just right.” – F.S. Fitzgerald
Choć szampan nie stoi na podium wśród moich ulubionych trunków, trudno się nie zgodzić ze słowami Scotta Fitzgeralda. Łatwo wchodzi do głowy w każdych ilościach. W zapachu, który biorę dziś na tapet szampan rozświetla nuty otwarcia. I choć trwa tylko chwilę – niczym sztuczne światełka na granatowym niebie nad posiadłością Jaya Gatsbiego – czyni swoją powinność i zapowiada dużo więcej. Szampańskie bąbelki mogę jednak sobie podarować gdy w grę wchodzą lata dwudzieste. Tamte lata dwudzieste, dla ścisłości. Tych nigdy nie mam dość.
The Roaring Twenties, Jazz Age, Lost Generation – szalona dekada 1920-1929 doczekała się wielu nazw. Stanowiła i stanowi też niezmiennie inspirację dla literatury, filmu, muzyki, mody, a także perfum. Dobiegający końca rok zainaugurowałem recenzją zapachu 20/20 niemieckiej niszowej marki J.F. Schwarzlöse składającemu hołd rozbuchanemu Berlinowi lat dwudziestych ubiegłego wieku. W letniej kolekcji wód Chanel pojawiła się owocowo-kwiatowa kompozycja Paris-Riviera oddająca czar francuskiego Lazurowego Wybrzeża tamtych lat. Zapachy dwóch niszowych marek – Histoires de Parfums i Masque Milano – za inspirację wzięły sobie czołowego pisarza Straconego Pokolenia – Ernesta Hemingwaya. Inne dwie marki swoimi zapachami próbowały oddać klimat słodko-gorzkiej opowieści pióra drugiego wybitnego powieściopisarza tamtych czasów, przywołanego już tu Francisa Scotta Fitzgeralda. Mowa o „Czuła jest noc”, która użyczyła swojej nazwy kreacji domu Majda Bekkali Tendre est la Nuit oraz zainspirowała zapach brytyjskiej marki Miller Harris - Tendre.
I to właśnie najsłynniejszą powieść tego ostatniego pisarza cytuje w swoim nowym zapachu marka, która w tym roku debiutowała na naszym rynku – Vilhelm Parfumerie. „Wielki Gatsby” jest najwierniejszą kronika tamtej epoki. Kroniką spisaną w sposób oddający prawdę realiom, ideałom i duchowi dekady. Tytułowy bohater - Jay Gatsby – uosabia wszystkie jej przymioty: ekstrawagancję, rys wojny, idealizm, ucieczkę, styl, zapomnienie, szemrane interesy, bajeczne bogactwo, odurzenie się nim i upadek. Jego przyjęcia były – jak powiedzielibyśmy dziś – epickie! Jazz zagłuszał codzienność, niebo rozświetlały tysiące fajerwerków, tancerki pływały w ogromnych kieliszkach szampana, a ten ostatni lał się kaskadami. Eleganccy panowie z błyszczącymi zaczesami palili cygara, a wyzwolone panie aromatyzowane cygaretki. W tym neo-bizantyjskim przepychu i jazgocie ginął często sam gospodarz. Mało kto go znał, ale wszyscy, jak muchy do lepu, ściągali na jego fety. Gatsby jednak miał inne rzeczy na głowie. Ktoś musiał na to wszystko zarobić.
Gatsby do Nicka Carrawaya podając szampana: To ja jestem Gatsby. Myślałem, że wiesz, druhu!
Kamerdyner do Gatsbiego: Panie Gatsby, przepraszam. Chicago na linii
Nieodłączną częścią amerykańskich lat dwudziestych była Prohibicja. Paradoksalnie w tej dekadzie nieprzerwanego upojenia na mocy 18 poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych wprowadzono całkowity zakaz produkcji, importu i eksportu, przewozu oraz sprzedaży wszelkich napojów alkoholowych na terenie całego kraju. Co istotne, ustawa nie zakazywała kupowania ani picia tychże. W rezultacie w mig powstało alkoholowe podziemie kontrolowane przez włoską i irlandzką mafię, której nieoficjalną stolicą było Chicago. Amerykę usiała sieć tzw. speakeasies – nielegalnych barów sprzedających alkohol zwanych też blind pigs lub blind tigers. To tutaj, za grubymi, welurowymi kotarami i chmurami dymu z cygar sączono bourbona, pito szampana i podziwiano skąpo ubrane tancerki, które na policzkach mafiosów i skorumpowanych kongresmenów zostawiały odciśnięte usta i aromat ginu. Nie jeden na Prohbicji zbił majątek życia. Cały Nowy Jork szeptał, że tak właśnie do bogactwa doszedł Gatsby.
Do tych właśnie klimatów w bardzo oczywisty i elegancki sposób zarazem nawiązuje nowy zapach Vilhelm Parfumerie – Chicago High. Nikt chyba nie będzie zdziwiony, że na jego głównych bohaterów twórcy wybrali właśnie szampana i tytoń. Palenie (i żucie) tytoniu było w latach dwudziestych szalenie modne. Dla kobiet oznaczało emancypację. Nowoczesne dziewczyny znane jako flappers tak bardzo ukochały sobie aromat tytoniu, że już wtedy zaczęły powstawać dla nich pierwsze perfumy o jego zapachu. Sztandarowymi przykładami są oczywiście Tabac Blond z 1919 roku i Habanita, która powstała dwa lata później. Szampan dopełniał stan euforii. Był synonimem zapomnienia, ale i francuskiego luksusu, którego Amerykanie posmakowali w czasie Pierwszej Wojny Światowej. I on doczekał się oddania w perfumach. Całkiem dosłownego zresztą. W 1923 roku marka Caron wypuściła zapach we flakonie imitującym butelkę szampana. Bain de Champagne (nazwa została zmieniona później na Royal Bain de Caron) można było się perfumować lub wlewać go do kąpieli.
Chicago High wita nas musującym koktajlem zmieszanym z szampana i soczystego ananasa. Barman dodał do niego też kroplę wytrawnej bergamotki. Bąbelki, egzotyczny owoc i cytrusowa świeżość wirują dosłownie przez chwilę. Tego perlistego drinka wypijamy jednym haustem. Oczy nabierają blasku, a w uszach nagle słyszymy „A Little Party Never KIlled Nobody” w wykonaniu Fergie. Wszystko wokół oblewa się złotem i dudniącą muzyką, ktoś odpala miodową cygaretkę i ta smuga aromatu pozostanie z nami już do końca przyjęcia. Chicago High to zapach wybitnie i nieomylnie tytoniowy. Warto dodać przy tym, że aromat tytoniu w perfumach, a w szczególności w tej kompozycji, nie ma nic wspólnego z zapachem zapalonego papierosa. Absolut z wilgotnych, sfermentowanych liści tytoniu pachnie słodko i aromatycznie. Jego słodycz przełamują akordy drzewne, herbaciane, ziołowe, skórzane i miodowe. Jest bogaty, złożony i uzależniający. Tytoń używany w fajkach i cygarach często też aromatyzowano słodkimi dodatkami – najczęściej miodem lub aromatami czerwonych owoców. W Chicago High mamy do czynienia zdecydowanie z jego miodową odmianą. Jego słodycz i mięsistość z czasem stają się coraz bardziej szorstkie, dymne i drzewne. To wprowadzenie do ostatniego etapu naszego zapachowego party. Muzyka zdaje się cichnąc i spowalniać. Zza kotar dobiega balsamiczny, rozleniwiający głos Lany del Ray. Szampan dawno już uleciał, tytoń osiadł na pluszowych fotelach, a my zapadamy się w skórzaną kanapę zadymionej speakeasy. Zamykamy oczy i zostawiamy świat gdzieś z boku by dalej wirował. Ostatnie akordy kompozycji wygrywają dostojnie nuty głębokiej paczuli (czy ta dziewczyna z bobem obok wtarła ją w swój kaszmirowy szal?), echa miodu i bursztynowa ambra. Niebywale piękny epilog!
Vilhelm Parfumerie utkało zapach według klasycznych zasad perfumiarstwa z początku XX wieku. Do kompozycji wykorzystało emblematyczne akordy tamtych czasów, ale używając współczesnych składników. Dzięki temu Chicago High ani na chwilę nie popada w nieznośną retro ciężkość. To zapach szalenie elegancki, wieczorowy, dekadencki i asertywny, ale skrojony pod dzisiejszego odbiorcę, szczególnie tego, który ceni sobie aromaty miodowego tytoniu, szlachetnych trunków i wyrafinowanej drzewno-miodowej słodyczy. W tę zapachową podróż do Ameryki sprzed stu lat idealnie też wpisuje się flakon nowego zapachu. Taki sam jak wszystkie flakony marki, ale w przypadku Chicago High perfekcyjnie łączący bogactwo kształtów tak kochanego w latach dwudziestych artdecowskiego szkła z współczesnym prostym designem.
Niby prohibicji nie ma, a jednak czasy dość ograniczające. Dzięki perfumom i opowiadanym przez nie historiom można na szczęście w każdej chwili przenieść się do innej rzeczywistości. Cenię sobie tę ich terapeutyczną moc i polecam każdemu spróbować.
Zapach: Chicago High
Marka: Vilhelm Parfumerie
Data premiery: 2020
Nos: brak danych
Rodzina: owocowo-tytoniowy
Nuty: szampan, ananas, bergamotka, tytoń, miód, skóra, paczula, ambra
Trwałość i projekcja: dobre
Dostępność: woda perfumowana 50ml i 100ml w GaliLu