*RECENZJA* - J. F. Schwarzlose Berlin, 20/20
Lata dwudzieste!
Szalone i stracone. Mowa oczywiście o tych w XX wieku. Zawsze mnie fascynowały. Od opowieści Babci o Poli Negri i jej osobistym tygrysie, przez wczesne powieści Hemingwaya, po brawurowe oddanie klimatu czasów Wielkiego Gatsbiego w obrazie Baza Luhrmanna. Fascynowały do tego stopnia, że na zakończenie studiów złożyłem pracę magisterską pt.: „Paryski urlop. Pokolenie amerykańskich pisarzy lat 20 XX wieku na emigracji we Francji.”
Wchodząc w analogiczną dekadę, znów je wspominam, nie łudząc się jednak, że się powtórzą. Nie ten czas, nie ten klimat, nie ten nastrój. Ale rozmarzyć się o nich zawsze lubię, a gdy do tego znajduję ich echo w perfumach jestem podwójnie szczęśliwy. Ta dekada była jedną wielką ucieczką. Ucieczka od i ucieczka do. Horror wojny spowodował okaleczenia nie tylko na ciele fizycznym całego pokolenia. To był czas na odreagowanie. Odreagowanie tego wszystkiego co straszne i brutalne, ale i stare, anachroniczne, skostniałe. Moment był idealny, bo właśnie narodziła się nowa nowoczesność. Samochody, radio, patefony, elektryczność, wystawy światowe, telefony, lodówki, nawet żyletkowe maszynki do golenia. Narodził się człowiek nowoczesny, który uprawiał sport, gładko golił lico, tańczył charlstona i nie stronił od słońca na plaży. Towarzyszyła mu flapper girl czyli chłopczyca, która zrzuciła gorset, odsłoniła nogi, włosy ścięła na boba, a do ust włożyła fifkę. Idealna para nowoczesnych utracjuszy, współczesnych hedonistów, kolekcjonerów wrażeń. Pomagał im głośny jazz, zielony absynt i zawrotna prędkość pierwszych automobilów. Tak przetańczyli całe dziesięć lat.
Powróćmy jednak na ziemię i do perfum. Jak pachniały tamte lata dwudzieste? Na masową skalę zaczęto używać syntetycznych molekuł odkrytych w drugiej połowie XIX wieku. Legendarnych już aldehydów, ale i kumaryny i lawandyny. Abstrakcja wzięła górę nad naturalnością. Podobnie jak w sztuce, liczyło się symboliczne, często abstrakcyjne wrażenie. Dla wyemancypowanych flapper girls zaczęły powstawać równie niegrzeczne jak one zapachy. Zwierzęcość futer i skóry mieszała się w nich z dymem papierosowym, narkotycznymi kwiatami i szyprowym wyrafinowaniem. Fascynowano się wszystkim co egzotyczne. W 1921 zaprezentowano na Światowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w paryskim Grand Palais protoplastę współczesnej orientalnej rodziny zapachowej – kompozycję Guerlain - Shalimar. Habanita Molinarda i Le Tabac Blond marki Caron czerpały z mody na palenie tytoniu, a Chanel (choć oczywiście stworzyła w tej dekadzie swoją słynną Piątkę) chłopczycom dała zapach skóry, smoły brzozowej i jaśminu w kompozycji Ernesta Beaux – Cuir de Russie. Lanvin stworzył ponoć tak ciężki, trudny i ‘brudny’ zapach – Le Sin – że nie przetrwał on próby czasu. Jean Patou był pierwszym, który zaproponował podział zapachów ze względu na kolor włosów. Blondynkom proponował Amour Amour, brunetkom owocowego szyprowca Que sais-je?, a rudowłosym Adieu Sagesse. Stworzył też pierwszy pachnący i brązujący olejek Huile de Chaldée. Perfumy docierały do coraz szerszych rzesz kobiet i mężczyzn, stając się elementem stylu życia. Sprzedawano je wraz z kolekcjami modowymi, akcesoriami, kosmetykami i biżuterią. Ich również nie ominęło szaleństwo tamtych czasów. Wyzwolone kobiety lat dwudziestych chciały nie tylko rozpylać je na skórze, ale chłonąć wszelkimi możliwymi sposobami. Dziewczyny przed wyjściem na przyjęcie maczały kostki cukry w ulubionych perfumach, po czy je zjadały. Miało to zapewnić niezwykły blask w oczach. Podobnie traktowały papierosy zwilżając je perfumami przed odpaleniem. A little party never killed nobody!
Stolicą szalonych lat dwudziestych był Paryż z jego dekadenckim epicentrum na Montparnassie. Jak niedawno dopiero jednak wyczytałem wcale nie ustępował mu Berlin, który właśnie na początku dekady wyrósł na trzecią największą metropolię Europy. Nowoczesną, modną i rozpustną. Berlin lat 20 to kabarety, rewie, kina, teatry, ale i niezliczona ilość lokali z "wyuzdaną miłością, mocnymi alkoholami i wszelkimi narkotykami"*. To tu, również z uwagi na niskie ceny spowodowane dramatycznym spadkiem wartości marki, przybywali obcokrajowcy (gros z nich to Rosjanie uciekający przed rewolucją bolszewicką) w poszukiwaniu wolności, zabawy i mocnych doznań. Tamtemu Berlinowi hołd oddaje w swoim najnowszym zapachu marka sama głęboko zakorzeniona w historii - J. F. Schwarzlose.
Jej początki sięgają 1857 roku kiedy to producent pianin - Joachim Friedrich Schwarzlose – zakłada w Berlinie drogerię i sklep kolonialny żywiąc nadzieję, że ten intratny biznes zapewni przyszłość jego 11 dzieciom. Rodzinna firma rozrasta się z roku na rok, przejmując konkurencję i wprowadzając na rynek nowoczesne specyfiki urodowe i zapachy. Na początku XX wieku ma już tak dobrą pozycję, że staje się eksporterem kosmetyków na chiński dwór cesarski. Kres rozwojowi przynoszą lata 30 i druga wojna światowa, i choć po jej zakończeniu firma staje na nogi dzięki pomocy z Planu Marshalla, ostatecznie zostaje zamknięta w 1976. Po 36 latach „uśpienia” J. F. Schwarzlose odradza się w 2012 dzięki pasji jej aktualnego dyrektora kreatywnego Lutza Herrmanna. Od tego momentu pod nazwą J.F. Schwarzlose Berlin zaczyna tworzyć on wraz z perfumiarką z Mane - Véronique Nyberg – luksusowe zapachy czerpiące z przeszłej i teraźniejszej energii tego niezwykłego miasta.
Ich najnowszy projekt, który zaprezentowano na ubiegłorocznych targach Esxence w Mediolanie, to perfumy o symbolicznej nazwie 20/20, które upamiętniają berlińskie Roaring Twenties ubiegłego wieku, wprowadzając jednocześnie markę w nową, siostrzaną dekadę. To współczesna interpretacja tamtych lat, czerpiąca z ich uroku i odwagi, ale skrojona pod gusta dzisiejszego pokolenia wielbicieli perfum. Bezpośrednią inspiracją był wydany przez J.F. Schwarzlose na początku ubiegłego stulecia zapach Chic, który w sensacyjny - jak na tamte czasy - sposób łączył w sobie esencjonalność paczuli z aksamitną słodyczą. Pieczołowicie odtworzono jego oryginalną recepturę, a Véronique Nyberg zinterpretowała ją na nowo. W ten sposób berlińskie lata dwudzieste – tamte i dzisiejsze – spotkały się w charakterystycznym czarno-złotym flakonie z logo marki J.F. Schwarzlose Berlin.
20/20 to dorodny różany szypr mieniący się odcieniami przyprawowymi, zielonymi i drzewnymi. Róża gra tu zdecydowanie pierwsze skrzypce, a akompaniuje jej prawie od samego początku trwania zapachu na skórze geranium. Olejek geraniowy Bourbon pozyskiwany z pelargonii pachnącej tradycyjnie z resztą używany jest do podkreślania lub nawet odtwarzania różanych aromatów. Te dwie nuty stanowią piękny duet. W otwarciu wyczuwalny jest musujący jak różany szampan różowy pieprz. Wykorzystano tu pieprz pozyskiwany przy pomocy opatentowanej przez firmę MANE ekstrakcji Jungle Essence™, która z poszanowaniem dla środowiska pozwala zachować czystość i najwyższą jakość składników. Różowe jagody pieprzu – jak bąbelki szampana – robią swoją spektakularną robotę i ulatują by odsłonić bardziej drzewną i wygładzoną naturę kompozycji. Nasza bohaterka – róża – flirtuje tu ze słodkawą żywicą benzoesową, swoim kolejnym tradycyjnym partnerem– drzewno-szorstką paczulą i współczesną aromamolekułą łączącą słodycz ambry z drewnianą głębią – amberwood. Twórcy nie prezentują tradycyjnej piramidy nut z akordami głowy, serca i podstawy; zamiast tego opisują trzy aspekty nowej kompozycji. Złotego blasku dodają jej róża i benzoes, tajemniczości paczula i amberwood, a charakteru geranium i pieprz.
Zapach jest bardzo dobrze zrobiony, pięknie się rozwija i prezentuje ładną równowagę składników. Jest tu i element beztrosko-szampański i poważniejszy, bardziej wyrafinowany paczulowy. Jest chłód i zieleń roślinnego geranium i ambrowo-benzoesowe ciepło. Umiarkowaną słodycz balansują nuty drzewne i szorstkie. Jest współczesny, ale z delikatną nutką retro, która daje o sobie znać po paru godzinach noszenia. W rezultacie otrzymujemy zapach elegancki, szykowny, ale bardzo miły dla nosa. Ciekawie przenikają się tu też aspekty ‘damskie’ z ‘męskimi’ co sprawia, że mogą to być znakomite perfumy do dzielenia się. Pod warunkiem jednak, że kocha się różę. Czy czegoś mi brak w 20/20? Może odrobiny szaleństwa, które zapowiadałaby nazwa i inspiracje całego konceptu. Lekkiego ‘jazzowego’ zgrzytu, przedawkowania, ekscesu… Ale może, tak jak pisałem na początku, nie ma co liczyć na powtórkę tamtych lat dwudziestych. Opisywane przeze mnie dziś pachnidło jest skrojone zdecydowanie na nasze czasy i w bardzo elegancki sposób właśnie wprowadziło mnie w nowa dekadę.
Kompozycja 20/20, jak i pozostałe zapachy marki J.F. Schwarzlose Berlin, dostępna jest w rybnickiej perfumerii Ambrozja.
Zapach: 20/20
Premiera: 2019
Nos: Véronique Nyberg
Nuty: różowy pieprz, geranium Bourbon, róża, paczula, benzoina, amberwood
Trwałość i projekcja: bardzo dobre
Pojemności: 50 i 100ml
*“Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka”, Iwona Luba