*NOWY ZAPACH* Chanel, Bleu de Chanel Parfum
Still waters run deep…
To angielskie przysłowie, które odpowiada polskiemu ‘cicha woda brzegi rwie’, od razu przyszło mi do głowy kiedy po raz pierwszy nosiłem nowy zapach Chanel – Bleu de Chanel Parfum. I co ważne, właśnie w angielskiej, nie polskiej wersji. Bo każde słowo ma tu swoje miejsce i znaczenie..
Parfum to trzecia koncentracja w jakiej Chanel prezentuje swój sztandarowy, osnuty wokół nuty cedru męski zapach. I w tym miejscu chciałbym rozwiać pewien mit, który często pokutuje w związku z klasycznym podziałem zapachów na wody toaletowe, perfumowane i perfumy. Te ostatnie (nieczęsto zresztą występujące po męskiej stronie perfumerii) wcale nie muszą zapewniać ‘najgłośniejszego’ brzmienia zapachu; wręcz przeciwnie, wraz z najwyższą koncentracją olejków/molekuł zapachowych (od 15 do 40%) gwarantują najdłuższą trwałość na skórze, ale nie koniecznie najpotężniejszą projekcję. Świeższe, zawierające więcej alkoholu wody toaletowe szybciej wyparowują dając wrażenie mocnej obecności w otoczeniu, ale sam zapach też szybko gaśnie. Skoncentrowane perfumy nawiązują bardziej intymny, cichy kontakt z naszą skórą, są bardziej statyczne i potrafią się ‘wylegiwać’ na niej godzinami. To po części wyjaśnia moje skojarzenie z ‘cichą wodą’ (still waters..)
Niebieska historia opowiadana przez Chanel narodziła się w 2010 roku. Wtedy to jeszcze Jacques Polge wprowadził męską flankę marki w zapachowy XXI wiek. Powstała woda toaletowa Bleu de Chanel o wertykalnej, ekstrawertycznej kompozycji kładącej nacisk na wibracje i świeżość drewna cedrowego odświeżonego gorzkością grejpfruta i suchą nutą wetywerii. W rolę twarzy zapachu wcielił się francuski aktor Gaspard Ulliel, którego w brawurowy sposób sfilmował w ciemnoniebieskich barwach Nowego Jorku Martin Scorsese. Zarówno zapach jak i film reklamowy, dla którego tematem przewodnim była piosenka The Rolling Stones „She Said Yeah”, wyrażały młodzieńczą śmiałość, bezkompromisowość i bunt. Woda toaletowa ożywiała umysł i zmysły swoją świetlistą, wibrującą drzewną świeżością, a główny bohater Bleu de Chanel burzył ograniczające go ściany (przenośne i dosłowne) by odkryć prawdziwego siebie.
Cztery lata później, mężczyzna Bleu de Chanel, dojrzalszy o życiowe doświadczenia, zafundował sobie flirt ze zmysłowością. W lansowanej w 2014 roku wodzie perfumowanej Bleu de Chanel tytułowy olfaktoryczny bohater sagi – cedr – pokazał swoją nową twarz, bardziej miękką, bardziej słodką i bardziej sensualną. Jaki zabieg dokonał tej przemiany? Drewno cedrowe weszło tu w mariaż z ciepłymi nutami ambry i piżma, a całość osłodzono akordem fasoli tonka. Ulliel tym razem stanął przed kamerą Jamesa Greya, który znany z pierwszego filmu dynamizm połączył ze zmysłowością, prezentując aktora (i przez chwilę reżysera) w towarzystwie dwóch piękności na tle gorącego Los Angeles.
Minęły kolejne cztery lata (czy Chanel chce nas do czegoś przyzwyczaić?), a bohater niebieskiej historii powraca ponownie. Osiem lat starszy (czego nie widać), nieco odmieniony (krótsze włosy u Gasparda, złota inskrypcja na nowym flakonie) i zdecydowanie spokojniejszy. Bleu de Chanel Parfum, za którego kompozycję odpowiadał syn Jacques’a, Olivier Polge, przynależy do tej samej świeżo-cedrowej rodziny, ale zdradza nowy rys i jest to rys piękny i głęboki (… runs deep). Otwarcie nowej kompozycji to nieomylne, mistrzowskie cytryny w wydaniu Chanel (ta marka naprawdę potrafi wydobyć z nich cuda!). Zielonej świeżości dodają im nuty mięty i dzięglu. W sercu przemykają dosłownie akordy lawendy i geranium (okraszone ananasem), ale to emblematyczny dla całej serii cedr zaczyna bardzo szybko przejmować pierwsze skrzypce. I gdy przygasa już świeżość (choć nigdy do końca nie znika) pokazuje on swoje piękne oblicze! Wyważone, iskrzące, naturalnie drzewne. Ale to nie koniec opowieści jaką snuje Bleu de Chanel Parfum. W rękawie ma jeszcze jedną kartę - składnik, który już od początku życia zapachu na skórze daje o sobie znać, ale właśnie teraz, gdzieś na styku serca i bazy ujawnia się w pełnej krasie. To cudnej urody delikatny, mleczny i kremowy sandałowiec z Nowej Kaledonii. W połączeniu z cedrowcem kradnie całe show nowej kompozycji. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Dodaje nowemu zapachowi gęstości, delikatności i wyjątkowej szlachetności. Jest cichy, ale piękny i zapada głęboko w pamięć, bez robienia niepotrzebnego zgiełku. Still waters run deep…
Tyle o samym zapachu. Ale czy nie jesteście ciekawi jak potoczyła się historia naszego buntowniczego bohatera? Nadal chadza własnymi drogami i pokazuje je tylko najlepszym reżyserom. Tym razem za kamerą filmu reklamowego dla Bleu de Chanel Parfum stanął genialny Steve McQueen, a jego niebieską etiudę umiejscowioną w Bangkoku, zilustrowała piosenka Davida Bowie „Starman”. Gaspard Ulliel ma już za sobą bunt, odłożył też na bok porywczość, jest bardziej cywilizowany, nauczony, że nie musi rozbijać ścian i biec by dać wyraz swojej niezależności. Może po prostu wyjść i pójść w swoją stronę, wiedziony wspomnieniem niezwykłej kobiety rodem z teledysków Bowiego. A ona na niego będzie czekać w niebotycznych rozmiarów basenie zawieszonym gdzieś między granatowym niebem, a betonem tajskiej metropolii. W nim znajdzie spełnienie, oczyszczenie i ciszę, która jest wspaniałą cechą nowego zapachu (still waters…)
Bleu de Chanel Parfum zostanie zdecydowanie w mojej kolekcji obok klasycznej wody toaletowej. Tworzą razem piękny kontrastowy duet i idealnie wpisują się w dwa różne nastroje. Wodę toaletową wybieram gdy chcę się wszystkim dzielić ze światem, wersję Parfum gdy chcę osiągnąć ciszę, samozrozumienie i głębokie doznanie.