ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*RECENZJA* Chanel Coco Mademoiselle Intense

*RECENZJA* Chanel Coco Mademoiselle Intense

Wielbicielki Chanel mają ostatnio często powody do radości. W 2016 roku powitaliśmy musującą, cytrusową odsłonę Piątki stworzoną przez Oliviera Polge’a i nazwaną No. 5 L’Eau. Kolejny rok przyniósł nie lada premierę, bo pierwszy po 15 latach nowy filarowy zapach marki – białokwiatowo-słoneczną Gabrielle. Wiosną tego roku Chanel otwiera natomiast nowy rozdział swojej kolejnej legendy dając światu intensywną wersję bestsellerowego zapachu Coco Mademoiselle.

PA2017_04_0012.jpg

 

Coco – sceniczny pseudonim Gabrielle Chanel i Mademoiselle – jak tytułowano ją gdy stała się już uznaną  projektantką, połączono w zapachu w 2001 roku. Jego twórcą był wieloletni nadworny nos Chanel -  Jacques Polge. Nawiązał nowym zapachem do istniejącego już klasyka z 1984 roku – orientalno-przyprawowego Coco. Uwydatnił owocowy aspekt tamtej kompozycji odświeżając głowę zapachu pomarańczą i bergamotką, a w bazie dał pierwszeństwo paczuli wyciszając jednocześnie przyprawy i wanilię. Coco Mademoiselle brzmiała młodo i radośnie i okazała się być niebotycznym wręcz sukcesem, przekraczającym nawet oczekiwania marki. Miliony kobiet na całym świecie pokochały ten współczesny szypr zbudowany z cytrusów, kwiatów (mimoza, ylang-ylang, róża, jaśmin) i paczulowo-waniliowo-piżmowej bazy. The world went Coco Mad! Sam zapach stał się jednocześnie swoistym benchmarkiem i przez kolejną dekadę doczekał się niezliczonej ilości mniej lub bardziej udanych ‘zapożyczeń’.

Kluczem do sukcesu Coco Mademoiselle (w dwóch koncentracjach – wody perfumowanej i toaletowej) był jej absolutnie uniwersalny urok przywodzący na myśl kwiatowo-owocowe bąbelki szampana, z ambitniejszą i genialnie zrobioną bazą, w której paczula dodaje całości charakteru i pazura pozwalając uniknąć pięknego, ale jednak banału. Coco Mademoiselle stała się nowym symbolem szyku à la Chanel, młodzieńczym i radosnym flirtem naznaczonym zmysłowością, która frapuje, ale nie odurza.

 

W nowej wersji flirt nabiera intensywności i wyrafinowania. Do głowy nadal uderzają bąbelki beztroskiego szampana (a może nawet różowego Bellini z dodatkiem brzoskwini), ale twórca zapachu Olivier Polge za chwilę prowadzi nas w głębsze, słodsze i bardziej dojrzałe rejony wykreowane przez charyzmatyczny duet paczuli i ambrowej wanilii. O ile Coco Mademoiselle była uwerturą do wspaniałej zabawy, swoistym before-party, jej intensywna wersja nie pozostawia złudzeń, że szaleństwo zawładnie całą nocą, a aromat pozostanie na skórze, we włosach, na ustach i w pamięci również następnego ranka. Coco Mademoiselle Eau de Parfum Intense jest prawdziwym długodystansowcem, jej trwałość i wyraźna, choć nie męcząca, projekcja pozwalają cieszyć się aromatem zabawy do białego rana. Wtedy to (zamiast bólu głowy) daje o sobie znać uwydatniona ciepła i zmysłowa podstawa kompozycji utkana z drzewno-świetlistej paczuli, mięsistej wanilii, zmysłowej fasoli tonka i cielesnego piżma oraz labdanum. Zabawa nie ma końca w myśl towarzyszącemu nowej premierze sloganowi COCO FOREVER!

PA2017_04_0006 rec.jpg

 

Premierowemu zapachowi towarzyszy absolutnie fantastyczny film reklamowy, w którym na wskroś współczesna, a zarazem odwołująca się do zapachowych korzeni protoplasty (wołanie Co-Co jak w niezapomnianej reklamie z Vanessą Paradis zaklętą w ptaka w ogromnej klatce) Keira Knightly zatraca się w nocnym szaleństwie paryskiego klubu, nie gubiąc nic ze swojego szyku, pewności siebie i kobiecości do kolejnego poranka. W kamerze Johana Rencka Keira dowodzi po raz kolejny swojej charyzmy, swojej nabytej, choć jakże naturalnej, paryskości i tego swoistego je ne sais quoi, które jest tak bardzo Coco Mad! Intense Mad!

 

Oficjalne nuty:

pomarańcza, bergamotka, cytryna

róża, jaśmin, nuty owocowe

paczula, absolut wanilii, fasola tonka, labdanum, piżmo

 

*NOWY ZAPACH* Guerlain Aqua Allegoria Passiflora

*NOWY ZAPACH* Guerlain Aqua Allegoria Passiflora

*RECENZJA* Serge Lutens Dent de Lait

*RECENZJA* Serge Lutens Dent de Lait