*WYWIAD* - James Heeley
Charlie: Jak to się wszystko zaczęło? Miałeś plan na bycie perfumiarzem czy zdecydował przypadek?
James Heeley: Nie było żadnego planu. Nigdy nie sądziłem, że zostanę perfumiarzem. Na uniwersytecie studiowałem prawo i filozofię. Oficjalnie jestem więc adwokatem. Ale kiedy skończyłem studia pomyślałem, że musz odpocząć od prawa, zrobić sobie rok przerwy, skupić się na czymś innym. Tak się złożyło, że wylądowałem w Paryżu i… nigdy już stamtąd nie wróciłem. Pokochałem to miasto i tamtejsze życie, bo otworzyło moje oczy na zupełnie inne niż dotychczas sprawy. Trzeba było jednak z czegoś żyć. Pierwszą rzeczą jaką się zająłem było projektowanie. Kiedy przyjechałem do Paryża nie mówiłem w ogóle po francusku, miałem kilku przyjaciół skupionych wokół Akademii Sztuk Pięknych, którzy prowadzili mały kreatywny biznes, gdzie zacząłem pracować jako designer. Wszystkiego uczyłem się od podstaw - ja w ogóle jestem wiecznym samoukiem – zgłębiałem typografię, projektowanie stron, opakowań. To zupełnie zmieniło mój sposób patrzenia na świat. Zacząłem patrzeć okiem estety – perspektywy, kształty, bardzo wyczuliłem się na punkcie estetycznej równowagi. Zacząłem dostrzegać kwestie, które wcześniej dla mnie nie istniały, jak na przykład kształt krzesła, na którym siedzę. To estetyczne rozbudzenie sprawiło, że postanowiłem zostać w Paryżu i projektować. Brałem lekcje rysunku, rzeźby i otworzyłem studio, które miało łączyć wszystkie te aspekty artystycznego wyrazu. Zająłem się projektowaniem i wytwarzaniem mebli, akcesoriów, wazonów i innych przedmiotów użytkowych. Raz współpracowałem ze studiem florystycznym, nie zwyczajną kwiaciarnią, to było coś więcej niż kwiaty. Oni działali w świecie mody, tworzyli modowe aranżacje florystyczne, jeśli tak mogę powiedzieć. Obsługiwaliśmy wiele eventów, festiwal filmowy w Cannes i pewnego dnia w tym studio poznałem Annick Goutal (francuską, nieżyjącą już perfumiarkę), która uświadomiła mi, że perfumy również się projektuje, czego wcześniej chyba sobie w ogóle nie uświadamiałem. Zapragnąłem się tym zająć, oczywiście znowu bez żadnych podstaw, kwalifikacji, przygotowania. Po prostu czułem, że jestem na to gotowy. I chciałem to robić totalnie, w sensie, że chciałem być odpowiedzialnym za każdy kreatywny proces produkcji. Dostałem kontakt do małej firmy na południu Francji i zacząłem dla nich pracować. Wow! Uświadomiło mi to jak wiele będę musiał się nauczyć. To było małe, rodzinne laboratorium kosmetyczne. Robiliśmy mydła, produkty do perfumowania domu. Tam właśnie poznałem tradycyjną szkołę wytwarzania perfum, które z biegiem lat zaczęliśmy robić. Tak to się wszystko zaczęło. Bez żadnego planu.
Charlie: Trudno się nie zgodzić, że twoje perfumy są estetyczne. W zasadzie gdybym miał użyć trzech słów na ich opisanie, powiedziałbym, że są estetyczne, zbalansowane i eleganckie.
James Heeley: Zawsze staram się robić zapachy, ogólnie rzeczy, które są noszalne. Może to nie najlepsze słowo, więc tak, powiedzmy, że projektuję zapachy eleganckie. Weźmy na przykład pod uwagę miętę, która, z różnych powodów, jest jednym z moich ulubionych składników. Bardzo trudno jest jednak zrobić perfumy o nucie mięty, które będą eleganckie, noszalne i niszowe. Skojarzenia są bowiem jednoznaczne…
Charlie: Guma do żucia.
James Heeley: I płyn do płukania jamy ustnej. Więc dla mnie na tym właśnie polega niezależne, niszowe perfumiarstwo, by podać składnik, tak wydawałoby się banalny jak mięta, w elegancki i jakościowy sposób.
Charlie: Jesteś więc Brytyjczykiem mieszkającym we Francji. Czy w twoich perfumach jest coś wybitnie brytyjskiego i coś typowo francuskiego?
James Heeley: Teraz mieszkam w Brukseli, ale we Francji nadal pracuję. Mam tam swoją firmę. A odpowiadając na twoje pytanie, nigdy o tym w ten sposób nie myślałem, ale może właśnie mięta, którą wykorzystałem w zapachu Menthe Fraiche, jest takim typowo brytyjskim składnikiem, wiesz, my jemy jagnięcinę z sosem miętowym i miętowe czekoladki. Oranges and Lemons Say The Bells of St. Clements też kojarzą mi się bardzo angielsko. Ale wiesz co, gdyby ktoś mnie poprosił o zrobienie zapachu typowo brytyjskiego, zapytałbym go co dla niego jest typowo brytyjskie. Pierwszą rzeczą jaką robię po obudzeniu się rano jest przygotowanie filiżanki herbaty, która pochodzi z Indii. Uwielbiam tosty z marmoladą, ale pomarańcze i cytryny, z których jest zrobiona, są przecież z Hiszpanii, więc to co często uznaje się za brytyjskie, tak naprawdę brytyjskie nie jest. To raczej pewne kombinacje rzeczy i włożenie ich w pewien kontekst sprawia, że coś odbieramy jako brytyjskie.
Charlie: A francuski dotyk? Może Chypre 21, który dzisiaj noszę?
James Heeley: Myślę, że jako obcokrajowcowi, jest mi łatwiej powiedzieć co jest typowo francuskie, nawet jeśli miałoby się to ocierać o stereotyp. Tak, zdecydowanie szypr to dla mnie najbardziej francuska rzecz w perfumach. To archetyp francuskich perfum! Cofnijmy się do końca XIX wieku. Szypry to były pierwsze współczesne, francuskie perfumy, zrobił je Guerlain, potem Coty. Zawsze zastanawiałem się nad tą nazwą, bo oczywiście jest to francuska nazwa wyspy Cypr, ale myślę, że prawdziwym powodem był fakt, że najlepsze pudry do twarzy w tamtym okresie pochodziły właśnie z Cypru i były perfumowane mchem drzewnym i różą i te aromaty były bliskie kobietom, więc kiedy marki perfumeryjne zaczęły lansować pierwsze nowoczesne kompozycje zapachowe, w naturalny sposób wybierały zapachy, które ludziom dobrze się kojarzyły, które były im znane i to były właśnie zapachy szyprowe. Pomyślałem więc sobie, że ciekawym zabiegiem byłoby cofnięcie się do tamtych czasów, zdekonstruowanie klasycznej formuły szyprowej i tchnięcie w nią czegoś współczesnego, powiedziałbym nawet czegoś bardziej męskiego. Ja dodałem do niej nutę szafranu.
Charlie: Jesteś odpowiedzialny za cały koncept każdych nowych perfum Heeley?
James Heeley: Tak, robię absolutnie wszystko, począwszy od idei, inspiracji dla zapachu, przez stworzenie formuły i zaprojektowanie opakowania. Tak właśnie rozumiem niezależne perfumiarstwo niszowe.
Charlie: W kwestii budowania kompozycji zapachowej: kiedy wiesz, że formuła jest gotowa?
James Heeley: Ona nigdy tak naprawdę nie jest gotowa.
Charlie: Ale musisz przecież kiedyś powiedzieć: tak, to jest to!
James Heeley: Tak, przychodzi taki moment. To moment kiedy czuję, że wyczerpałem wszystkie możliwości, że dalsze ulepszanie byłoby tylko gonieniem w kółko swojego własnego ogona. Wtedy musze podjąć decyzję: albo wydam ten zapach takim jaki jest, albo z niego zrezygnuję.
Charlie: W procesie twórczym raczej dodajesz czy odejmujesz?
James Heeley: Zawsze odejmuję. Zawsze zadaję sobie pytania: „Co ten składnik tu robi? Czemu tu jest? Jaki ma wkład?” Ale szczerze mówiąc nie myślę już o tym w ten sposób. Są zapachy bardziej złożone jak L’Amandiere i zupełnie proste jak Vetiver Veritas, który ma bardzo krótką listę 4-5 składników. L’Amandiere ma ich ponad 30. Robię też ekstrakty, w których początkowo chciałem pracować po prostu z większą, mocniejszą koncentracją składników, ale potem tak wyszło, że były to głównie składniki bogate, barokowe, przeładowane wręcz. W ten sposób wyklarowała się koncepcja ciemniejszych, cięższych ekstraktów opakowanych w czerń.
Charlie: L’Amandiere brzmi jednak bardzo wiosennie…
James Heeley: Owszem, brzmi bardzo wiosennie. Dlatego jest czarną owcą w tej linii. Choć może raczej powinienem powiedzieć białą. Odstaje od pozostałych ekstraktów i zdecydowałem, że wydam go ponownie w formule wody perfumowanej. Jest też Bubblegum Chic, który, można by powiedzieć, również nie pasuje do ciemnej linii ekstraktów, ale w nim użyłem ogromnie dużo jaśminu, celowo go przedawkowałem, co dodało całej kompozycji niesamowitej intensywności. Ona nie brzmiałaby tak dobrze w wodzie perfumowanej. Generalnie jednak ekstrakty wykorzystują akordy mroczniejsze, ciężkie, jak na przykład Eau Sacree, które jest wzmocnioną, bogatszą wersją kadzidlanego Cardinala.
Charlie: A teraz wydajesz nowy zapach, zupełnie niemroczny, bo biały. Kiedy pierwszy raz usłyszałem nazwę nowej kompozycji – Blanc Poudre – moje skojarzenia momentalnie poszybowały w kierunku „Niebezpiecznych Związków” i ton białego pudru pokrywającego rokokowe peruki i dekolty.
James Heeley: To brzmi bardziej jak mój Chypre 21. Ale mam dla ciebie inną historię. Po pierwsze, rok temu zrobiłem zapach Note de Yuzu, który może znasz. To kompozycja intensywnie cytrusowa, świeża i energetyczna. Teraz zechciałem zrobić coś zupełnie odmiennego, totalne przeciwieństwo yuzu i pomyślałem, że to musiałoby być coś pudrowego, bardzo pudrowego i suchego. Przypomniało mi się jak pięć lat temu pracowałem nad projektem dla rosyjskiego magazynu modowego. Pierwszy raz zetknąłem się wtedy z kontrowersyjną, porcelanową rzeźbą Jeffa Koonsa przedstawiającą, w skali jeden do jednego, Michaela Jacksona. Rzeźba jest biało-złota, a Jackson siedzi trzymając na kolanach swojego ukochanego szympansa, podstawa usiana jest natomiast kwiatami. Kiedy przypomniałem sobie ten projekt, ta rzeźba, a zwłaszcza materiał z jakiego jest wykonana – biała porcelana – stała się inspiracją dla nowego zapachu Blanc Poudre. Zacząłem się zastanawiać jak wyrazić ją zapachem. I tak akordem, którego użyłem w największej koncentracji, było białe piżmo, które reprezentować ma biel porcelany, kwiaty oddałem lekkim duetem fiołka i irysa, a pod tym wszystkim, umieściłem zwierzaka – małpę w postaci cywetu. Ten składnik, jak pewnie wiesz, w dużej koncentracji pachnie po prostu jak zwierzęca kupa. Gdy już jednak umości się na skórze, i zapomnisz o wszystkich tych niemiłych konotacjach, cywet potrafi zachwycić zmysłowo-ciepłym aromatem kwiatowym. Tak powstała woda perfumowana z subtelnym kwiatowym otwarciem, która z czasem staje się coraz bardziej pudrowa, by w bazie ukazać swoją sensualną, lekko zwierzęcą twarz wzbogaconą o drewno sandałowe i kroplę wanilii. Tematem przewodnim jest tu biel porcelany. Kompozycja zaczyna się lekko, wręcz transparentnie, ale z czasem zyskuje ogromną siłę stapiając się ze skórą. Nie jest zbyt słodka, pomimo użyciu wanilii, bo zmieszałem ją ze zwierzęcym cywetem. Kwiatowy, piżmowy, zmysłowy i suchy – Blanc Poudre nie mógł być bardziej odmienny od Note de Yuzu. A teraz zdradzę ci mały sekret. Pracując nad tym zapachem w pewnym momencie dotarłem do dwóch jego wersji, które jednakowo mi się podobały. Druga jest zdecydowanie słodsza, waniliowa. I wiesz co? Stwierdziłem, że ona nie może się zmarnować, bo jest naprawdę dobra. Zrobię więc z niej ekstrakt, a właściwie już zrobiłem. Tym sposobem prześcignąłem marki mainstreamowe i stworzyłem flanker mojego nowego zapachu nie pół roku czy rok po premierze, a jednocześnie (śmiech). Ta intensywna wersja jest naprawdę słodka, ma w sobie aromat waty cukrowej i jest, moim zdaniem, zdecydowanie bardziej kobieca. Sam raczej bym jej nie nosił.
Charlie: No właśnie, czy nosisz w ogóle swoje zapachy?
James Heeley: Tylko kiedy nad nimi pracuję. Potem wolę je wąchać niż nosić. Wyjątkiem są kompozycje cytrusowe, świeże, do których mam słabość. Jeśli więc już w ogóle chcę czymś pachnieć, wybieram odświeżające zapachy kolońskie. Czasem wyłamuję się i używam Vetiver Veritas – zapach, który stworzyłem dla samego siebie, a potem wszedł do kolekcji. Sporadycznie, gdy chcę pachnieć czymś mocniejszym, głębszym, sięgam po Cardinala. Ale moim naturalnym wyborem są świeże cytrusy. To mój osobisty styl.
Charlie: Jesteś osobą dwujęzyczną. W którym języku – angielskim, czy francuskim – lepiej opowiada się o perfumach?
James Heeley: Chyba po francusku, najzwyczajniej dlatego, że robienia perfum uczyłem się właśnie w tym języku. Nazwy składników, procesów, terminy techniczne. Niektórych z nich nawet nie znam po angielsku, więc o perfumach zwykle myślę po francusku. Nie uwierzysz, ale czasem nie mogę znaleźć odpowiedniego słówka po angielsku, pomimo, że, jakby nie było, jestem anglikiem.
Charlie: Dziękuję za rozmowę.