*SZYBKA TRÓJKA* - męskie zapachy na późną jesień
Tak po prawdzie, tytuł tego posta powinien brzmieć „Trzy męskie zapachy, które miały premierę latem, ale doceniłem je dopiero późną jesienią”. Trochę za długie, więc zrobiłem z niego podtytuł.
O ile nie jestem zwolennikiem dzielenia zapachów, a właściwie zapachowych nut, na stricte damskie i męskie, o tyle zdecydowanie segreguję sobie zapachy ze względu na porę roku. Najzwyczajniej w świecie w pewnych zapachach – cięższych, słodkich, dymnych – źle czuję się gdy temperatury sięgają zenitu, i odwrotnie – kompozycje chłodne, świeże i kolońskie – zbytnio chłodzą mnie gdy za oknem chłód i słota. Marki perfumeryjne nie zawsze biorą pod uwagę warunki pogodowe przy planowaniu swoich premier. Cóż, pewnie mają swoje powody. Nic na to nie poradzimy i jedyną rzeczą jaką możemy zrobić jest poczekać z pewnymi kompozycjami na odpowiednią aurę za oknem.
Tak właśnie było z wszystkimi trzema bohaterami dzisiejszej prezentacji. Marki lansowały je latem, a ja od pierwszego powąchanie wiedziałem, że muszą poczekać co najmniej do października by się obronić i pokazać swoje prawdziwe oblicze. Czekały zatem cierpliwie na półkach, aż nadszedł ich czas.
Bvlgari – Man Wood Essence
Wspaniała kampania, uroczy flakon, niewydarzona pora lansowania.
Nowy zapach w linii Man włoskiego domu Bvlgari w środku sierpnia mnie nie zaciekawił. Teraz spotykam się z nim na nowo i stwierdzam, że to bardzo dobra kompozycja na późnojesienne miesiące do pracy i niezobowiązujące wypady weekendowe. Muszę też przy okazji rozwiać pewne oczekiwania związane z nazwą nowego pachnidła. Ci, którzy wyczekiwali na mocny, drzewny, esencjonalny zapach będą zawiedzeni. Dla mnie Man Wood Essence to nie drewno, a las. Las magiczny. Czuję w nim zieleń leśnego podszycia, wilgoć i korę drzew. Ale jest w nim też coś oczywiście słodkiego, nuta, która w mojej głowie brzmi jak ciemna konfitura zgotowana z leśnych owoców. Dlatego ten las odbieram jako magiczny, bo gdzieś w jego głębi stoi chatka na kurzej łapce, a w środku ktoś w wielkim kotle miesza gorącą konfiturę, której aromat przenika chłodną przestrzeń między drzewami.
Albero Morillas użył do stworzenia Man Wood Essence słodkich cytrusów i rzadkiego składnika - liści kolendry, które umieścił w głowie kompozycji. Serce zapachu wypełniają nuty drzewne – cedr, wetweria i cyprys – i mają one po trosze suchy, po trosze kwaskowy wymiar. Zapach w nutach bazy wybrzmiewa żywicznie za sprawą benzoiny, która uspokaja na skórze słodycz otwarcia.
Man Wood Essence jest zapachem nieofensywnym, który nie powinien nikogo zmęczyć, ani w biurze, ani na świeżym powietrzu. Polubią go osoby lubiące naturę, ale podaną w przystępny, nowoczesny sposób. I ci, którzy nie mają nic przeciwko odrobinie słodyczy, która, jakimś magicznym cudem, jest jednocześnie świeża.
Boss, The Scent Private Accord
Ten zapach lansowano we wrześniu, który w tym roku był przecież przedłużeniem lata. Jego typowo apetyczne nuty nie przekonały mnie wtedy do siebie. Ponowne podejście zaowocowało znacznie większą sympatią. Dodam też, że w przypadku tego zapachu, obietnica zapisana w nazwie – Private Accord – ma zdecydowanie pokrycie w ogólnym wydźwięku kompozycji. Tym zapachem chciałoby się otulać tylko siebie, ewentualnie dzielić tylko z najbliższą osobą w bardzo prywatnych okolicznościach.
Private Accord jest flankerem klasycznego zapachu The Scent, którego flagowym składnikiem jest owocowo-słodko-rumowa maninka. W tym wydaniu podrasowano ją nutami smakowymi, gorzkimi i korzennymi. Od pierwszych chwil w Private Accord czuć jakościowe, pyliste kakao, któremu w nutach głowy energii dodaje musujący imbir. Serce kompozycji to udany kwartet dwóch drużyn – owocowej zbudowanej z maninki i ananasa i korzenno-pikantnej, którą tworzą kawa i pieprz. W rezultacie nie jest ani zbyt soczyście, ani za sucho. Całość nie jest też przesłodzona. Drzewno-orientalna baza to paczula, drewno ambrowe, kakao, benzoina i szczypta wanilii, która na mojej skórze zagrała bardzo elegancko i bez nadmiernych skojarzeń spożywczych.
Bruno Jovanovic stworzył zapach wyrafinowany i męski, w którym bez problemu odnajdzie się współczesny mężczyzna. Chętnie założyłbym go do aksamitnej marynarki udając się na koncert muzyki klasycznej. Widzę go też, a raczej czuję na skórze w chłodny, spędzany w domu z książką wieczór. Jego główne zalety to piękna kakaowa nuta zblendowana z bezpieczną dawką owocowości oraz dyskretna, męska dawka słodyczy. Spryskując się nim zaparzę mocne espresso, bo mój nos nuty kawowej w kompozycji nie wykrył.
Guerlain, L’Homme Ideal L’Intense
Kolejny flanker, który roztoczył swoje pełne piękno dopiero teraz, gdy lato, a nawet złota jesień, ustąpiły miejsca bardziej ponurej i chłodnej aurze. W czerwcu, gdy zaprezentowano go światu, przytłumił mnie swoją mocą. Bo L’Homme Ideal L’Intense to zdecydowanie najmocniejszy z prezentowanych dziś zawodników. A jego drugie imię to pikantny dym!
Wielbiciele linii L’Homme Ideal wiedzą, że jego sygnaturowym składnikiem jest migdał. Klasyczna woda toaletowa to chyba jedno z najlepszych i najbardziej eleganckich ujęć tej nuty. Woda perfumowana jest bardziej nostalgiczna za sprawą tytoniu i apetyczna dzięki wiśni. Wersja Sport to jedyne w swoim rodzaju rozmarzone niebieskie migdały. A jaki jest migdał w wydaniu L’Intense? Smolisty, pikantny, czarny i bez wątpienia męski! Ogniste chilli rozwija swoją moc i dodaje pikanterii. Ta najbardziej pikantna przyprawa naprawdę kręci w nosie, zwłaszcza na otwarciu! W miarę ewolucji zapachu na skórze nuty dymne łączą się z akordami skóry i paczuli, uwypuklając nowy wymiar znanego zapachu. Tynktura wanilii – główny składnik wody perfumowanej i specjalność domu Guerlain, podkreśla orientalność kompozycji. Czy w tym wszystkim zgubił się gdzieś migdał? Śmiem twierdzić, że nie. Wręcz przeciwnie, wyczuwam go dość wyraźnie, ale tu spowito go w pikantną, dymną i nieco alkoholową otoczkę.
Skoro marka Guerlain nie lansuje kompozycji L’Homme Ideal L’Intense właśnie teraz, trzeba koniecznie o niej przypomnieć. I czynię to z przyjemnością, bo to jest dokładnie jej czas! Kompozycja stworzona przez Thierrego Wassera i Delphine Jelk, uosabia w moich oczach mężczyznę szorstkiego, ale o nienagannych manierach, ognistego, ale w cywilizowany sposób, faceta w kurtce z grubej czarnej skory, pod którą nosi miękki kaszmirowy golf. To idealny zapach i na mocny rockowy koncert i na klubową randkę. Właśnie teraz, późną jesienią.
Zdj. główne: Those Dark Autumn Days www.heikogerlicher.com