*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of January
Czy jest tu ktoś, kto lubi styczeń?
Bo ja nie przepadam i biorąc pod uwagę ilość hejterskich memów jakie widziałem na temat tego miesiąca, chyba jednak nie należy do ulubieńców. Dobrze więc, że mamy go już za sobą. Ale podsumować trzeba! Nie ma zimowych wymówek!
Pierwszego dnia roku wybrałem się na długi słoneczny spacer, a towarzyszyła mi w nim energia nowego Erosa Versace. Tak chciałem na pełnej… wejść w to nowe. A potem już było tylko duuuuużo śniegu i trzeba było się wziąć za łopatę i odśnieżać. Takie uroki mieszkania nie w bloku.
W styczniu aż trzy razy byłem w kinie i czuję, że na nowo, po latach mnie to wciąga. Miałem też okazję, po niebywale długiej przerwie, założyć krawat (bynajmniej nie do kina). Zafundowałem sobie również dwie krótkie wycieczki: jedną do Krakowa, drugą do Warszawy.
Początek roku jednak przede wszystkim zdominowany był rozpoczynającą się nową edycją konkursu Love Cosmetics Awards, w którym to po raz szósty już będę jurorował. W zasadzie codziennie odbierałem paczki z produktami konkursowymi, rozpakowywałem je, segregowałem, spisywałem, a w wolnych chwilach również testowałem. No i z tych styczniowych testów zrodziło się już kilku ulubieńców, o których przeczytacie poniżej. W tej edycji jest sporo złota (które nie zawsze się świeci), bardzo dużo produktów do pielęgnacji ust, całkiem sporo zapachów i kilka ciekawostek jak np. błoto hamujące siwienie czy zestaw taśm kinezjologicznych do twarzy. Już nie mogę się doczekać kiedy sobie je ponaklejam!
Na blogu mieliście okazję przeczytać recenzje Barenii – którą uznałem najlepszym zapachem damskim ubiegłego roku – oraz wersji Parfum zapachu Man in Black Bvlgari. W Kwestionariuszu Charliego na moje pytania odpowiadała szefowa działu urody Vogue Polska Marta Waglewska. Jeśli jeszcze tego odcinka nie czytaliście, radze szybko nadrobić. Marta wylała w swoich odpowiedziach całą swoją miłość do perfum!
Poznałem trochę nowości, z których – o dziwo! – większość przypadła mi do gustu: nowe My Way Ylang Armaniego, Idôle Power Lancôme, najnowszego butikowca marki Dior – Bois Talisman i świetne Devotion pour Homme Dolce&Gabbana. W Warszawie wziąłem udział w premierze nowego Dior Homme Parfum zreinterpretowanego przez Francisa Kurkdjiana, a w Perfumerii Quality zachwyciłem się kompozycją Tulaytulah Obscur od Majdy Bekkali.
W związku z zapowiedzią nowego zapachu w linii Orange Extraordinaire ELDO – Nostos – odświeżyłem sobie wszystkie dotychczasowe kompozycje w tej genialnej kolekcji. Doszedłem do w wniosku, że oprócz Experimentum Crucis, które wielbię w sposób religijny wręcz, najlepiej robi mi 500 Years. Zobaczymy jaki będzie z Nostos, który inspirowany jest starożytną Grecją, a za temat przewodni wybiera sobie kadzidło. Kto jeszcze czeka?
Styczniowe #CharlieWykłada odbyło się pod hasłem Kawa czy Herbata? A, że zimę mamy to oba trunki zaproponowałem ‘z pradem’ w postaci whisky i rumu. Wiecie który zapach zrobił największą furorę? Kawowy A*Men Pure Tonka. No jest skurczybyk genialny, bez dwóch zdań.
Dzięki nadesłanemu przez perfumerię Sillage zestawowi próbek odkryłem nieznaną mi dotąd markę Maison Rabatchi. Najbardziej spodobał mi się u nich zapach Feu Patchouli. Polecam wszystkim paczulomaniakom. W Krakowie natomiast nabyłem uroczy discovery set Bienaimé. Czeka mnie więc nieśpieszne odkrywanie tej stylizującej się na retro vibe marki. Oprócz tego w Krakowie trafiłem w końcu do kultowego miejsca jakim jest tzw. Perfumeria na Kurnikach. Słuchajcie, tego się nie da opisać! Każdy perfumowy świr powinien postawić tam swoją stopę, porozmawiać z właścicielem i dać sobie co najmniej 20 minut na opanowanie oczopląsu.
Kraków oprócz tego, że zafundował mi wspaniałą pogodę w imieninowy weekend, sypnął też bardzo dobrym jedzonkiem (Wesoła Café i restauracja Folga), dobrym drinkiem w niezwykłym drink barze (Hedwig’s) i cudownymi kardamonkami i cynamonkami (Kaffe Bageri Stockholm). O genialnym koncercie Edyty Bartosiewicz z orkiestrą symfoniczną w ICE Kraków nie wspominając.
A po Warszawie tydzień temu chodziłem w rozchełstanym płaszczu tak było wiosennie. I niech to będzie mocny trend. Byle do wiosny! Odliczacie ze mną?
ZAPACH
Trzy zapachy lekko zawróciły mi w głowie w styczniu. Żadnego z nich nie posiadam co zupełnie nie przeszkadza mi w docenianiu ich. Zresztą sytuacja ta może się zmienić. Solidnie przetestowałem z próbek nowego butikowca Diora – Bois Talisman. Różne opinie czytałem o tej kreacji Kurkdjiana dla linii Dior Privé. Niektóre zarzucają jej wtórność i jednostajność. Może rzeczywiście nie jest to żadna rewolucja, ale zapach genialnie wpisuje się w moje potrzeby i preferencje. Uwielbiam słodkie drewna, a tym właśnie krótko mówiąc Bois Talisman jest. Z lekką domieszką dymu co jeszcze bardziej sprawia, że go wielbię. I ta nutka podpalanego cukru. Mniam! Nosiłem go w swoje imieniny spędzane w Krakowie i gdy już kiedyś dorwę flakon będzie przywoływał bardzo miłe wspomnienia. Drugiego zapachu nie miałem nawet w postaci próbek. Sumiennie chodziłem jednak do perfumerii by się nim spryskiwać, a kieszenie wypełniać nasączonymi nim bloterami. No i strasznie mi się podoba! I zdecydowanie nie jest wtórny. Wręcz przeciwnie, polubiłem go dzięki oryginalnemu połączeniu świeżości (cytrynowo-morskiej) z nutą czarnej kawy. Mowa o męskiej premierze w domu Dolce&Gabbana - Devotion pour Homme. Koniecznie spróbujcie, bo udało się tu panu Crespowi stworzyć mega ciekawy włoski klimat. Zdecydowanie nie jestem targetem linii Idôle od Lancôme i po prawdzie żaden zapach z tej kolekcji nie przyprawił mnie chociażby o leciutko przyśpieszone bicie serca. Aż do teraz. Nie powiem, że padłem na kolana, ale nowy Idôle Power zaskoczył mnie swoim zdecydowanie drzewno-różanym charakterem. Czuję tu bardzo dużo ładnego sandałowca. Ten Idôle jest taki grown-up. Pewnie nie spodoba się nastolatkom i szybko go wycofają. Chyba sprawię więc sobie choć mały flakonik.
TWARZ
Patrząc przekrojowo na to co nadesłano w konkursie Love Cosmetics Awards, mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że nadal będziemy dbać o mikrobiom naszej skóry oraz zakochamy się w metalach. Mniej lub bardziej szlachetnych. Zimą zawsze dopadają mnie lekkie zaczerwienienia na twarzy. Na początku stycznia nie było inaczej. Doskonałym ratunkiem okazała się żelowa maseczka Mi:RESOOTHE z nowej fioletowej linii Awesome Cosmetics. Kosmetyk genialnie uspokaja, regeneruje, nawilża, a za jego wyjątkowość odpowiada Bioecolia®, która przywraca równowagę mikrobiologiczną, wzmacnia odporność skóry i zachowuje funkcję bariery, chroniąc ją przed odwodnieniem i szkodliwymi czynnikami. Są tu też ceramidy, które zawsze przecież świetnie sprawdzają się zimą. A co w kwestii wspomnianych metali. O peptydzie miedziowym głośno już od ubiegłego sezonu i on rzeczywiście działa! Przekonałem się o tym dzięki regularnemu stosowaniu na noc liftingującego kremu do twarzy, szyi i dekoltu 0,3% czystego peptydu miedziowego od BasicLab. Widocznie napina opadający kontur twarzy oraz skutecznie zmniejsza widoczność zmarszczek i bruzd nosowo-wargowych. Wspieram jego działanie codziennie wieczorem masażem liftingującym przy zastosowaniu płytki gua sha. Miedź ma piękny kolor, ale jak wiecie ja kocham złoto! Nie mogłem więc nie sięgnąć po markę, która ze szlachetnych metali robi inwestycję w piękno naszej skóry. Axoma to nowa marka, która dzięki przełomowej technologii aXonnite®, wydobywa to, co najlepsze z metali szlachetnych. Ja na początek zakochałem się w mgiełce All in Gold Facemist, która zawiera złoto, srebro, kwas hialuronowy i ferment ryżowy. Doskonale odświeża, nawilża, przywraca właściwe pH skóry, działa też przeciwstarzeniowo i ujędrniająco. Można ją stosować w dowolnej chwili, ale ja sobie dawkuje. No hej, w końcu tam jest złoto!
BODY
Jak to nie zawsze trzeba kierować się opakowaniem. Nie przepadam za kolorowym, bajkowym, rysunkowym designem kosmetyków i gdybym nie wczytał się w opis jednego z nich ominęła by mnie mega rzecz do włosów… i nosa. Mowa o stymulującej wcierce olfaktorycznej Sniffy marki Hairy Tales Cosmetics. Dzięki niej dowiedziałem się, że nasze włosy mają nos! I przepadają za zapachem sandalore, który jest syntetyczną molekułą imitującą aromat sandałowca. Na tyle go kochają, że zaczynają bujniej rosnąć i mniej wypadać. I jest to naukowo udowodnione. A ja tylko te dowody sprawdzam na swojej głowie. Z wielką przyjemnością dla nosa zresztą. Zimą mniej się ruszam i choć staram się nie rekompensować zimowych smutków słodyczami, postanowiłem lepiej zadbać o skórę na brzuchu, który w ostatnim roku zmniejszyłem o kilka rozmiarów. Świetnie pomaga mi w tym kremo-żel marki Resibo ABS Shaper krem. Jego przyjemna w aplikacji konsystencja zachęca do masażu brzucha. Zawarty Sacroslim Re-shape™ (ekstrakt z rośliny Sarcocapnos crassifolia) hamuje rozwój komórek tłuszczowych i przyspiesza ich rozkład, a kwas glikolowy pobudza kolagen. Skóra jest zdecydowanie bardziej napięta, stonowana i wygładzona. Zdaję sobie sprawę, że ten kosmetyk nie spali mi tłuszczyku na boczkach, ale na pewno fajnie wspiera serie brzuszków, które staram się wykonywać co wieczór. Regularność zapewnia najlepsze efekty czy to w ćwiczeniach czy w aplikacji kosmetyków. Pamiętajcie! A na koniec już czysta przyjemność cielesna czyli linia do kąpieli marki Organique Amber Treat. Kosmetyki wchodzące w jej skład zawierają kwas bursztynowy, który ma działanie ujędrniające, nawilżające i likwidujące przebarwienia. Używam peelingu cukrowego, żelu do mycia i masła do ciała. Zapach, który udało się nadać tej linii oceniam bardzo wysoko. Mieszanka jaśminu, ambry, szafranu i karmelizowanego cukru wprowadza aurę ciepła, tajemniczości i luksusu. Udało im się nawet osiągnąć lekko zwierzęce, ambrowe brzmienie. Brawo! Genialny rytuał! Ponoć limitowany, więc spieszcie się.
BRODA
Dzięki tegorocznej edycji konkursu LCA przypomniałem sobie klasyczną już linię Pana Drwala - Steam Punk. Marka nadesłała całkiem sporo kosmetyków wchodzących w jej skład. Mam nadzieję, że żadnego nie pominę. Klasyki czyli szampon do mycia brody, olejek i balsam, coś do włosów: szampon, grooming tonic i puder do układania, coś do golenia: shaving oil oraz masło pielęgnacyjne do skóry pokrytej tatuażami. Tego ostatniego nie mogę wiarygodnie przetestować, ale pozostałe specyfiki już jak najbardziej tak. I co? I przede wszystkim uwielbiam design i inspirację stojące za tą linią. Steam Punk to gałąź subkultury, która fascynuje się maszynami epoki rewolucji industrialnej i łączy je z vibem wiktoriańskim, ale w ujęciu sci-fi. No bajka! Po drugie zapach. Wytyczają go nuty szyprowe – świeże, szorstkie, trwałe i wyraziste. Idealne na dzień gdy mamy już przesyt słodziakami, trunkami i ciężkimi drzewniakami. Aromat STEAM PUNK to akordy ziołowe zbudowane z lawendy, korzenno-przyprawowe oparte o cynamon, goździki, gałkę, kardamon i czarny pieprz oraz drzewne za które odpowiada duet paczuli i cedru. Które produkty najbardziej przypadły mi w tej linii do gustu? Zdecydowanie balsam do brody i olejek do golenia. Ten pierwszy choć przy pierwszym kontakcie twardy, cudownie topnieje między palcami, a na brodzie pozostawia optymalną ilość natłuszczenia (mam wrażenie, że dodaje też objętości). Drugi natomiast jest gwarantem gładkiego i wolnego od zacięć golenia. Totalnie propsuję tę bezkrwawą rewolucję spod szyldu Steam Punk!
FLAKON
Mokosh debiutuje w temacie perfum! I robi to w bardzo dobrym stylu. Premierowa kompozycja Mirratum nie dość, że popada zdecydowanie w oryginalne, niszowe tony, to podana jest w bardzo przyciągający wzrok i dotyk sposób. 30ml flakon z tym unisexowym zapachem umieszczono w bardzo prostym minimalistycznym drewnianym prostopadłościanie, którego kształt i wielkość doskonale leżą w dłoni. Ciemne drewno doskonale oddaje tajemniczość drzewno-żywicznej róży skrytej w środku. Jedynymi ozdobami są tu wyryta nazwa Mirratum i litera „M” na korku. Tylko tyle i aż tyle. Strasznie podoba mi się też to, że perfumy zapakowano do zwykłego tekturowego pudełka (bez folii!) ozdabiając je tylko czarną obwolutą zawierającą opis produktu i piękną roślinną grafikę. Po dekonstrukcji pudełka, można spokojnie wykorzystać go do wysłania komuś paczki. Na przykład z próbką Mirratum. Bo dobrze by ludzie ten zapach poznali. Kompaktowość flakonu sprawia, że można traktować go jako travel spray i zabierać gdziekolwiek się udajemy. Do ideału brakuje mu tylko by korek trochę lepiej siedział. Poza tym to piękny, dekoracyjny przedmiot, który u mnie stoi na biurku.
HOME
Markę Candly & Co i jej świece oraz dyfuzory znam i doceniam już od lat. W tym roku dali się poznać ze strony… kadzidlanej. Nowością u nich są aromaterapeutyczne kadzidełka japońskie w dwóch zapachach. Wytwarzane w Japonii z poszanowaniem tradycji wypełniają przestrzeń spokojem i harmonią… bez dymu. Są to bowiem patyczki typu smokeless. Ja testuję wersję zapachową Sage Whisper, która wprowadza aromatyczną równowagę za sprawą nut lawendy, szałwii, jaśminu i geranium. Zapach jest subtelny. Palę je dwa razy dziennie i wtedy przestrzeń nabiera aromatu. Drugi dostępny zapach to Earthy Plum. Czas palenia jednego patyczka to ok. 20 minut. W wysmakowanym, ekologicznym opakowaniu znajduje się 50 kadzidełek.
EVENT
W styczniu, w pewne czwartkowe południe miałem okazję zaznać dreszczyku Prohibicji w warszawskiej Fabryce Norblina. Marka Dior zaprosiła mnie na premierę swojego nowego męskiego zapachu do Donkey Shoe - baru, którego znalezienie nie należało do najłatwiejszych zadań. I właśnie o to chodziło. Miejsce czerpie inspirację z lat 20 ubiegłego wieku czyli czasów speakeasies – nielegalnych barów umiejscowionych w piwnicach często, gęsto… salonów fryzjerskich. Gdy w końcu znalazłem tajemne, ciężkie metalowe drzwi, zszedłem schodami, a tam czekał już na mnie Robert Pattison i zapach, który uosabia czyli nowy Dior Homme Parfum w reinterpretacji Francisa Kurkdjiana. Nowy zapach czy wznowienie? Zdania są podzielone. Ja zdecydowanie odnajduję tu klimat charakterystyczny dla całej linii Dior Homme, a mianowicie temat irysowy. I ten akord – otwierający zapach - jest bardzo udany. Kurkdjian mówi, że wykorzystał w kompozycji całą roślinę łącząc ziemistą moc korzeni z delikatnością irysowych płatków. Irys w Dior Homme 2025 ułożony jest na drzewno-ambrowej bazie, która dominuje w dalszym rozwoju kompozycji. Co się na nią składa? Nuty drzewne (paczula i wetyweria), molekuła amberwood i kumaryna, która wnosi brzmienia migdałowe i lekki aromat suchego siana. I ja te dwie ostatnie rzeczy wyraźnie wyczuwam w drydownie nowej wersji Dior Homme Parfum. To był przemiły powód by wybrać się na wycieczkę do Warszawy. Zwłaszcza, że aura zafundowała prawdziwie wiosenny klimat tego dnia. Dziękuję za zaproszenie, Dior!
MIEJSCE
To miejsce ma status kultowego i ja o jego istnieniu wiedziałem od lat. Dopiero teraz jednak udało mi się je osobiście odwiedzić. Ale wiecie, lepiej późno… Perfumeria na Kurnikach w Krakowie to miejsce niepozorne i niezwykłe zarazem. Mały lokalik, zaraz po wejściu robi wrażenie magazynku perfum. Są one upchane w każdym centymetrze kwadratowym tego wnętrza. Magia zaczyna się gdy z tego kolorowego kalejdoskopu zaczynamy wyłapywać co ciekawsze kąski: niszę, butikowce, wycofane unikaty, cudne miniatury… Zachęcam do podjęcia rozmowy z właścicielem tego miejsca, bo człowiek totalnie siedzi w temacie, a do tego jest bardzo kontaktowy i chętnie dzieli się ciekawostkami. Oraz twierdzi, że jest w stanie ściągnąć dla nas niemal wszystko. Ja już sobie ostrzę zęby na męskie Inside Trussardiego i Fahrenheita 32 w wydaniu travel. Ponoć są „sciągalne”. Na Kurnikach powąchacie między innymi zapachy z najnowszej butikowej linii Les Éternels de Balmain. Ponoć nie ma ich nigdzie więcej w Polsce. Mnie zauroczyły Sel d’Ambre i Bleu Infini. Na pewno wrócę na Kurniki, choćby tylko po to by znowu nacieszyć oko tym pachnącym kalejdoskopem.
GADGET
Jadąc pociągiem do Warszawy na premierę Diora, przeczytałem ciekawy artykuł w dziale urody magazynu Elle. Nosił tytuł „Skalp w roli głównej” i traktował oczywiście o kondycji skóry głowy. Ja to wiem już od dawna: zdrowe, piękne włosy są efektem zdrowej, pięknej skóry głowy. W końcu na niej wyrastają. A do tego pielęgnacja skalpu ma dla mnie też wymiar terapeutyczny. Myjąc, oczyszczając, masując skalp pielęgnuję i oczyszczam swoje myśli, zdejmuje stresy, układam wszystko na właściwe miejsca. Ten pielęgnacyjny trend bardzo silnie zaznaczył się też w tegorocznym konkursie LCA. Nadesłano bardzo dużo produktów do skalpu: peelingów, wcierek, odżywek, a nawet błota. A do tego akcesoria do jego traktowania z miłością i troską. Masażer Make My Mask stosowany regularnie zapobiega wypadaniu włosów. Nadaje się idealnie do wprowadzania masek i peelingów do skóry głowy. Szylkretowy grzebień-masażer Resibo Go a-head poprawia mikrokrążenie i stymuluje mieszki włosowe. Wspiera porost włosów i redukuje napięcia. Pięknej urody The Coastal Comb marki Luāre został ręcznie wykonany w Szwajcarii i spełnia trzy podstawowe funkcje: doskonale rozczesuje włosy, genialnie rozprowadza na nich maski oraz wspaniale masuje skórę głowy. No i jak już wspomniałem przepięknie wygląda oraz zajmuje niewiele miejsca. Zawsze można więc mieć go przy sobie. A więc, jeśli nie zaczęliście jeszcze regularnie masować skalpu, to na co czekacie? Ja jestem już na poważnie uzależniony.
GDZIE TEGO SZUKAĆ:
Dior, Bois Talisman: butik marki w Westfield Mokotów
Dior, Dior Homme Parfum: Sephora i Douglas
Dolce & Gabbana: Douglas
Lancome: Sephora, Douglas, Notino
Awesome Cosmetics: www.awesomecosmetics.eu
Axoma: www.axomabeauty.com
BasicLab: www.basiclab.shop
Resibo: www.resibo.pl
Hairy Tale Cosmetics: www.hairytale.eu
Mokosh: www.mokosh.pl
Steam Punk: www.pandrwal.pl
Candly & Co: www.candly.eu
Perfumeria na Kurnikach: ul. Kurniki 4, Kraków
Luare: www.luarebeauty.com
Make My Mask: www.makemymask.pl