ZAPACHEM PO WARSZAWIE 5
Po zeszłorocznym wczesnowiosennym wydaniu Perfumowego Spacerro, w tym roku powróciliśmy do edycji letniej. I była to bardzo dobra decyzja! Trafiliśmy na idealną pogodę, a jak wiecie ta ostatnio potrafiła być bardzo ekstremalna i kapryśna. A więc w ubiegła sobotę nad Warszawą było niebieskie niebo z białymi barankami poprzez które cały czas świeciło (ale nie piekło) słońce. W Warszawie z roku na rok coraz więcej nowych miejsc do wąchania zatem i nasza trasa uległa lekkiej modyfikacji. Olfaktoryczna marszruta wystartowała z Hali Koszyki, a zakończyła się nad Wisłą w Elektrowni Powiśle.
Ale nie można było zacząć o pustym żołądku. Naszym punktem startowym więc było bistro Być Może na rogu Koszykowej i Lwowskiej, w którym zjedliśmy smaczne śniadanie i wypiliśmy kawę. Jak się okazało był to w tym lokalu poranek tłukących się talerzy, ale najwyraźniej na szczęście, bo cały spacer Zapachem po Warszawie (a była to już jego 5 edycja!) udał się znakomicie.
Tuż obok Być Może znajduje się umiejscowiony w Hali Koszyki butik Diptyque i od tego właśnie klimatycznego miejsca rozpoczęliśmy nasze testowanie. Wąchaliśmy perfumy i świece oczywiście. Te ostatnie pani zaprezentowała nam w charakterystyczny dla Diptyque sposób wybijając wosk ze szklanych pojemniczków na poduszeczkę. Wąchaliśmy puste naczynka – tam bowiem, na ich dnie, skupia się najwięcej aromatu. Moi goście poznali trzy pierwsze świece marki (które właśnie obchodzą swoje 60 lecie!) – kwiat głogu, herbatę i cynamon – oraz nowsze propozycje z bestselerowym Baies na czele. Ta świeca łącząca w sobie zapach gniecionych liści czarnej porzeczki i róży wzbudziła ogólny zachwyt… i wylądowała w zakupowej torbie. Równie dobre wrażenie zrobiła na nas woda L’Ombre dans L’Eau, która jest perfumowym odpowiednikiem świecy Baies. Ochy i achy wzbudziła też Ofresia, L’Eau Papier, nowe Eau Nabati i żywiczna Eau Lente, która jest jednym z czterech klasyków marki Diptyque. Było zdjęcie z postarzanym lustrze, zachwyty nad artystycznymi bloterkami, szeroko otwarte oczy i usta po usłyszeniu ceny letniego wachlarza, a w gratisie roślinka w szklaneczce z biało czarnym owalem. Eukaliptusowym dokładnie. Zamknęliśmy za sobą zielone drzwi Diptyque i udaliśmy się…
… przez Plac Konstytucji do zapachowo-modowej mekki na mapie Warszawy czyli na ulicę Mokotowską. Tu naszym pierwszym punktem była perfumeria House of Merlo. Bardzo zależało mi żeby moi zamiejscowi goście zobaczyli nową odsłonę tego super gościnnego miejsca. A jest ona spektakularna! Perfumeria powiększyła swoje wnętrze, a jej tylna część robi niesamowite wrażenie. Zwłaszcza na fanach baroku, których w naszej grupie nie brakuje. Malowidło na suficie, kryształowy żyrandol, karminowy fotel i detale marki Coreterno wprowadzają tu iście rzymski klimat! A skoro już o fotelu mowa, to spędziłem w nim większość naszego pobytu w House of Merlo - taki wygodny! Ale wcześniej odkryłem dwie nowe marki: koreańską BORNTOSTANDOUT, którą charakteryzują białe flakony z czerwonymi napisami i zadziornymi nazwami oraz francuską Spiritum dobierającą zapachy wedle zasad numerologii (przy okazji dowiedziałem się, że jestem numerologiczną 5). Rozczuliła mnie też mała skórzana kosmetyczka z podróżnymi kosmetykami Parco 1923. Cuteness attack w wydaniu męskim! A co wpadło w nosy moich przyjaciół? Róża od Fort & Manle, wiśnia od Lorenzo Pazzaglia i płynne złoto czyli Dahab marki Kajal Perfumes. Powąchaliśmy też Carbonarę, która rzeczywiście pachnie carbonarą i to nie jest coś co chciałbym nosić. Czego nie mogę powiedzieć o Hinoki Shower wspomnianej wcześniej marki BORNTOSTANDOUT (btw, są fajne discovery sety!). Jest to pyszniutkie drewienko. W sobotę wyszedłem jednak z House of Merlo z limonkowymi goodies od Ortigia Sicilia, bo akurat był to kolor dnia w moim Tygodniu z Kolorami. A przed wyjściem, w rzeczonym fotelu, strzeliliśmy sobie fotę à la famiglia mafiosa, a ja zostałem ochrzczony Don Perfumeiro.
Po odrobine pojechanych testach w House of Merlo (ktoś wąchał zapach z nutami krwi, betonu i szat kapłańskich!) przeszliśmy na drugą stronę ulicy Mokotowskiej po łyk klasyki. Klasyki, spokoju i piękna spod szyldu Sisley Paris. Wiedziałem, że to miejsce oczaruje moich gości. Zostaliśmy oprowadzeni przez przemiłego Pana Szymona po całym Maison. Zaprezentowano nam wnętrza SPA, pokazano wyeksponowane tu dzieła sztuki, opowiedziano o unikalnej tapecie specjalnie zaprojektowanej dla Sisley z motywem… komórki. Kaflowe piece wzbudziły tyle zachwytu, że niektórzy zaczęli się do nich przytulać. Podobnie było w niebieskim saloniku na pierwszym piętrze. Wąchaliśmy kolekcję wód Les Eaux Rêvées, z których moim znajomym najbardziej przypadła do gustu d’Isa. Ja również bardzo cenię sobie ten chłodzący wręcz swoimi nutami zapach oraz pozostaję wiernym fanem zieleni wody d’Hubert. Damska część naszej ekipy testowała trzy limitowane pomadki Le Phyto Rouge. I tu posłużę się cytatem: „Pomadka No. 44 jest szokująco piękna!”. Na koniec spotkaliśmy w dolnej części Maison klientkę, która przyszła na zakupy z brązowym pudelkiem. Głaskaniom nie było końca, a ja po krótkiej rozmowie ustaliłem, że Pani Klientka jest równie zagorzałą fanką słonecznego olejku do ciała Sisley (Summer Body Oil) co ja. Od razu wszyscy zaczęli go testować! To miejsce jest unikalne – trochę jak butik, trochę jak salon, trochę jak muzeum. Warto tu wpaść i nacieszyć oko, o nosie już nawet nie wspominając.
Zyzgakiem znów wróciliśmy na prawą stronę Mokotowskiej by zajrzeć do niedawno otwartego butiku Tiziana Terenzi. Tu przypomnieliśmy sobie klasyki marki, takie jak na przykład owocowa Kirke oraz zapytaliśmy Panią o zapachy ciche spod szyldu Terenzi. Zaproponowała kwiatową Andromedę. Ja ten zapach znałem już ze świecy, którą kiedyś posiadałem. Jest naprawdę piękny, ale czy cichy…? Swoją drogą dowiedzieliśmy się, że w butiku najprawdopodobniej pojawią się wkrótce wybrane świece marki. A wyglądają one naprawdę oszałamiająco! Na koniec naszą uwagę przykuł wyeksponowany w witrynie okiennej czerwony flakon w takimż też pudełku. Wzięliśmy go na testy, a jako, że w naszym gronie prawie każdy kocha czarną porzeczkę znowu wylała się kaskada zachwytów. Zapach, o którym mowa pochodzi z Kolekcji Komet i nazywa się Tuttle. Jest szalenie witalny, radosny i musujący. Oprócz liści czarnej porzeczki poczuliśmy w nim grejpfruta, konwalię i magnolię, włoską brzozę i czerwoną paczulę. Przepiękna kompozycja, ale jeśli chcielibyście postawić ją u siebie na półce musicie liczyć się z wydatkiem 2 tysięcy złotych. Komety do tanich nie należą.
Na końcu Moktowskiej zgodnie z przesłaniem „nie samymi perfumami człowiek żyje” zajrzeliśmy do pięknego podwórka, w którym zlokalizowany jest malutki butik biżuteryjnej marki Anka Krystyniak. Nie słyszałem wcześniej o tej biżuterii, a ponoć ma moce ochronne. Jedna z moich znajomych jest jej wielką wielbicielką. Nic dziwnego, że z butiku wyszła z małym co-nie-co. Naszyjnik kupiony na Perfumowym Spacerro? Czemu nie!
Naszym następnym punktem była Mysia 3. Tu chciałem zaprezentować moim gościom nową w Polsce markę Zieliński & Rozen, którą w swojej ofercie ma concept store NAP. Towarzystwo jednak jakoś szybko się rozpierzchło zwiedzione a to wyprzedażami w pobliskim COS-ie, a to donutami oferowanymi w holu głównym. Wtarłem więc w dłonie tylko olejek o bestselerowym zapachu Black Pepper-Vetiver-Neroli-Amber, zebrałem grupę i ruszyliśmy na drugie piętro do Perfumerii Impressium. Tu niektórzy chcieli przypomnieć sobie kultowego PRAKTA (znowu porzeczka!). Mieliśmy szczęście, bo tester tego szalenie popularnego zapachu nie był pusty. Testowaliśmy też zapachy Jacques Fath, Carthusia, a ja po raz kolejny wziąłem pod nos najnowsze pachnidło Simone Andreoli – Vicebomb. I tak jak nie szaleję ani za wiśnią, ani za słodyczą zapach ten coś mi robi. Coś bardzo dobrego… Innym zapachem tej marki, który zyskał uznanie w nosach moich znajomych było Mandorla del Sud. Piękny, wielowymiarowy i nieprzesłodzony – pomimo obecności cukru – migdał!
Po wyjściu z Mysiej 3 nasze nosy włączyły alarm pt.: PRZERWA, żołądki zaś zaczęły domagać się paliwa. To był najwyższy czas na lunch. Zaproponowałem pobliskie Butero, na którym nigdy się nie zawiodłem. I tym razem nie było inaczej. Absolutnym hitem okazał się biały chłodnik migdałowy z sorbetem z melona, oliwą, rzodkiewkami i stokrotkami. Niby zupa, a wyglądało to jak dzieło sztuki, w które włożenie łyżki wydawało się świętokradztwem. Ale włożyliśmy i nikt nie żałował. Niebo w gębie! Smakowite również były marchewki al dente z pesto pietruszkowym i wegańską fetą oraz chrupiące pierożki nadziewane tofu, wegańskimi skwarkami i żurawiną. Ale i tu nie odstawiliśmy zapachów na dobre. Po pysznym posiłku dokonałem prezentacji wachlarzowej jednego z moich mediolańskich oczarowań – premierowego zapachu marki State of Mind, Fanfarone Italiano. W tym przebogatym zapachu przeplatają się nuty kawy, gatunkowych alkoholi, kakao, czekolady i orzechów włoskich. Nie trzeba było już zamawiać deseru (choć kusił!). Mam wrażenie, że na powyższym zdjęciu wymawiam słowo ‘fanfarone’, które po włosku oznacza bufona i chwalipiętę. Trzymam kciuki aby ten genialny zapach trafił do Mon Credo!
Bez deseru mogliśmy się obejść, ale bez kawy? Nigdy! Podążyliśmy więc w kierunku Nowego Światu, a po kilkuset metrach odbiliśmy w prawo w Ordynacką. Tu zaczyna się moja ulubiona trasa spacerowa w dół do rzeki. Minęliśmy Uniwersytet Muzyczny i uwielbianymi przez influenserów schodami przy Muzeum Chopina zeszliśmy na dół do Tamki, gdzie pomachaliśmy Złotej Kaczce i udaliśmy się prosto do Café STOR. To jedna z moich ulubionych kawiarni w stolicy! Wypite na hipsterskiej ławeczce espresso (które zagryźliśmy jednak dwoma makaronikami w odcieniach w sumie dających limonkę) dodało nam nowej energii, którą spożytkowaliśmy na dwa ostatnie punkty na naszej zapachowej trasie.
Tuż za rogiem znajdował się Mood Scent Bar, grzechem więc byłoby tu nie zajrzeć. Niestety nie mogliśmy powąchać Camélia K, która jest moim kolejnym oczarowaniem z tegorocznych targów Esxence – tester był się skończył. Co więc wąchaliśmy w zamian? Nową w MSB francuską markę Hima Jomo i jej cztery pory roku. Zrobiliśmy sobie nawet zapachową zabawę-zgadywankę. Okazało się na przykład, że ich Autumn in Lhoka rzeczywiście skojarzyła się wszystkim z jesienią. Niektórzy eksplorowali kompozycje Fugazzi i wspominali, że był kiedyś w Warszawie taki klub, inni odświeżali sobie stare dobre Comme des Garçons. Ja niuchnąłem też nowy ekstrakt BDK Parfums (Pas Ce Soir Extrait) i odnotowałem, że pojawiły się również piękne świece tej marki.
Ostatnia prosta (a w zasadzie dwie) doprowadziły nas do Elektrowni Powiśle, gdzie w planie było odwiedzenie perfumerii GaliLu i lody! Moi goście dobrze już znają GaliLu na Koszykowej, teraz chciałem im pokazać najnowszy i najobszerniejszy salon tej perfumerii – właśnie tu, na Powiślu. Osobiście skupiłem się na odkrywaniu świeżutkiej tu marki Les Bains Guerbois. Mijałem ją dwukrotnie na targach w Mediolanie, ale nie nadarzyła się okazja do bliższego zapoznania się. Aż w końcu marka przyjechała do mnie do Warszawy. Zapachy Les Bains Guerbois opowiadają historie podejrzane przez dziurkę od klucza jednego z najbardziej ekscytujących paryskich adresów, który w swojej historii był SPA, klubem nocnym, a aktualnie 5-gwiazdkowym hotelem. Do głębszych testów wybrałem trzy próbki: figowe Raku i zielono-ambrowe L’Heure de Prouste (oba autorstwa Jérôme Epinette’a) oraz pięknie świeże drzewne, irysowe, miętowe New Wave, za którym stoi Dominique Ropion. Ten ostatni zapach bardzo skojarzył nam się z Fleur de Peau Diptyque choć jest od niego nieco słodszy. Będąc tu nie mogłem nie zaprezentować mojego trzeciego targowego oczarowania czyli zapachu Sogni Meo Fusciuni. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że niczego podobnego wcześniej nie wąchali. Ta kompozycja z nutą gorącego ryżu w tle jest rzeczywiście unikalna. Polecam testy! Ja z GaliLu wyszedłem z nowym zeszytem składnikowym – tym razem padło na kocankę (Immortelle). Będę mógł zgłębiać teraz tę jedną z moich ulubionych nut w różnorakich aspektach.
W Elektrowni Powiśle zaliczyliśmy jeszcze pyszne lody w Na Końcu Tęczy (był akurat smak aperolowy!), obowiązkowe zdjęcie w okrągłym lustrze na drugim piętrze i wizytę w powder roomie tamże. Rozstaliśmy się w doskonałych nastrojach na stacji metra Centrum Nauki Kopernik planując już kolejne Spacerro. Przyszedł nam szalony pomysł do głowy by odbyć je w… Berlinie. Zobaczymy, a nuż się uda. Dziękuję za te świetne chwile w gronie, w którym żadna ilość rozmów o perfumach nie jest przesadą! Uwielbiam tę naszą spacerową tradycję!
Butik Diptyque, ul. Koszykowa 63
House of Merlo, ul. Mokotowska 46
Maison Sisley, ul. Mokotowska 57
Tiziana Terenzi, ul. Mokotowska 54
Zielinski & Rozen, NAP, ul. Mysia 3
Impressium, ul. Mysia 3
Mood Scent Bar, ul. Tamka 33
GaliLu, Elektrownia Powiśle, ul. Dobra 42