ja5.jpg

Hi!

Witaj w świecie Charliego! Make yourself at home and smell the roses!

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of January

*ULUBIEŃCY MIESIĄCA* - Best of January

Powracam po przerwie do Ulubieńców Miesiąca i tak, będzie też o pogodzie.

W grudniu nie było Ulubieńców Miesiąca, byli za to Ulubieńcy Roku i to w tylu kategoriach, że prawie miejsca mi zabrakło. Jeśli jeszcze nie czytaliście Podsumowania – Best of 2020, serdecznie zapraszam. Okazuje się, że perfumeryjnie nie był to wcale taki parszywy rok.

Nowy rok zainaugurowałem recenzją nowego zapachu w butikowej kolekcji Les Exclusifs de Chanel – Le Lion de Chanel. Kompozycja szalenie przypadła mi do gustu, a na dodatek uważam, że marka po raz drugi w tym dziwnym czasie wstrzeliła się w potrzeby perfumoholików. No przynajmniej w moje – mianowałem sobie Lwa Chanel zapachem-opiekunem na ten rok.

Gdzieś w połowie miesiąca wszystkich zaskoczyła śnieżna zima, która nagle i zupełnie niespodziewanie przyszła w styczniu. Kto to widział! Tyle śniegu! I prawie minus 20 na termometrze. Zaskoczenie szybko przerodziło się w zachwyt – zaśnieżone relacje na Instagramie nie miały końca, a ceny sanek w internecie zaczęły osiągać zawrotne ceny. My z kotem NoNo woleliśmy jednak podziwiać zimę zza okna i spod kocyka, choć musze się przyznać, że zaliczyłem też ognisko za miastem gdzie śnieg sowicie skrzypiał pod butem, a kiełbaski stygły w oka mgnieniu. Raz wybraliśmy się do centrum, by obejrzeć iluminacje, ale lockdownowe tłumy tak nas zaskoczyły, że szybciutko, ciemnymi uliczkami przemykaliśmy z powrotem do samochodu. Upolowałem tylko zdjęcie świątecznej witryny w butiku Hermès.

IMG_20210103_171141.jpg

Paliłem dużo świec, jedne nawet opisałem na blogu. Nowej kolekcji Diptyque nigdy nie ominę. Zrobiłem panna cottę z zieloną herbatą, wziąłem udział w live’ie na temat męskiej pielęgnacji z marką Krayna oraz wygrałem na Instagramie konkurs. Wygraną był zestaw świec marki Nicolaï – nic dziwnego więc, że tyle miałem do palenia.

Cały miesiąc pracowałem z domu co się nawet dobrze złożyło, bo z regularną częstotliwością przybywały do mnie paczki ze zgłoszeniami do konkursu Love Cosmetics Awards, w którym zostałem jurorem. Poznałem przeogromna ilość marek i kosmetyków, do testów których zwerbowałem pół rodziny i grono znajomych oraz sąsiadów. A do końca jeszcze daleko. Świetna przygoda pokazująca jak wiele i jak ciekawie się dzieje na polskim kosmetycznym podwórku. Już w poniższym zestawieniu pokazuję kilku z moich ulubieńców.

Bardzo się cieszę, że w styczniu udało mi się wykonać drobny zabieg dermatologiczny, z zamiarem którego nosiłem się już od lat. Mowa o usunięciu znamion ze skóry (głównie z szyi) metodą elektrokoagulacji. Zabieg wykonała dr Agnieszka Bliżanowska w swojej klinice Well Derm. Przebiegł bardzo gładko i bezboleśnie, a drobne ranki szybko się zagoiły. Super cieszę się z gładkiej skóry na szyi. Nic mi się już nie zaczepia, a i zdecydowanie lepiej to wygląda.

Gustowny, biały kołnierz po zabiegu elektrokoagulacji w klinice Well Derm

Gustowny, biały kołnierz po zabiegu elektrokoagulacji w klinice Well Derm

Cóż jeszcze się działo w styczniu u Charliego? Siedząc na home offisie nie potrzebuję fancy ciuszków, ale wygodna bluza z kapturem to absolutny must-have. Nie znoszę kupować ubrań w internecie dlatego udałem się do miasta, znalazłem otwarty sklep, a w nim idealne hoodie, z którego teraz nie wychodzę. Całe szczęście, że nie prowadzę bloga modowego!

Nowością na blogu jest cykl „Pamiętnik Charliego”, gdzie co miesiąc zamierzam przywoływać zapach stary, zapomniany lub wycofany. Na pierwszy ogień poszedł Nemo Cacharel – woda której używałem pasjami, a teraz dawkuje sobie i wspominam po milimetrze. W ubiegłym tygodniu obchodziłem imieniny. Czy dostałem perfumy? Oczywiście, że nie! Dostałem natomiast bardzo fajny kalendarz i piękne artystyczne zapałki. Możecie więc być pewni, że w 2021 będę bardzo dobrze zorganizowany oraz, że będę palił jeszcze więcej świec.

A teraz spójrzcie czego najfajniej używało mi (oraz Be) się w styczniu.

20210127_232810-COLLAGE.jpg

Zapach:

Wśród najchętniej używanych w styczniu zapachów była jedna absolutna nowość, jedna „staroć”, a w zasadzie już biały kruk i jeden zapach, na którego już dawno miałem chrapkę, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze z jego kupnem. Wspomniana nowość to ostatnia propozycja domu Essential ParfumsBois Impérial. Jak wszystkie kompozycje tej marki nieskomplikowana, transparentna i raczej minimalistyczna, ale nie pozbawiona przy tym uroku. Najlepiej świadczy o tym fakt, że już po pierwszym powąchaniu nabyłem mały flakonik, a coś czuję, że w bliżej nieokreślonej przyszłości skończy się na 100ml butelce. Bois Impérial to wbrew nazwie wcale nie imperialne drewno. To drewno ma lekkość i jasność w sobie, a także sporo pieprzności i zielony ślad. Nemo Cacharela był pierwszym z „odgrzebanych” przeze mnie zapachów w nowym cyklu Pamiętnik Charliego. Ze względu na małą pozostałą ilość we flakonie nie spryskiwałem się nim zbyt hojnie, ale te parę dni, kiedy go nosiłem przywołały wspaniałe wspomnienia, a także pozwoliły odkryć coś czego przed laty w tym zapachu nie dostrzegałem – piękną świeżość. I w końcu długo planowany nabytek w postaci Orange Bitter od Jo Malone. Pomarańcza to jeden z moich ulubionych tematów. Tu podjęto go w bardzo oryginalny sposób łącząc lekko kolońską nutę z akordami drzewnymi, przyprawowymi i ambrowymi. Całość mnie relaksuje i odlegle przywołuje atmosferę świąt. Ale bez całego ich ciężaru.

20210127_234153-COLLAGE.jpg

Face:

W kwestii twarzy w styczniu poznałem zupełnie nową formułę. Jej nazwa to  masło hydrofilne, a służy do zmywania twarzy / demakijażu. Konsystencja – jak na masło przystało – tłustawa, ale po dodaniu wody zamienia się w lekką emulsję. Masło nakładam na suchą twarz i po pół minuty zwilżonymi palcami wykonuję krótki masaż, a potem całkowicie zmywam wodą. Genialny sposób na oczyszczanie zimą dla tych, którzy nie chcą rezygnować z wody. Cały miesiąc używałem masła hydrofilnego z linii na bazie herbaty matcha polskiej marki Polemika. To zielone masełko wykonane jest w 99,5% ze składników naturalnych i jest absolutnie uniwersalne. Nadaje się nawet do cer tłustych. Cała linia Polemiki (jest jeszcze krem i maska) kupiła mnie też bardzo ładnym designem opakowań. Drugim olśnieniem (po części w dosłownym tego słowa znaczeniu) były nowe ampułki od SVR. Tym razem pod oczy. Ich ampułki do twarzy A, B i C świetnie się już na mojej cerze sprawdziły (fajny patent na doraźne spersonalizowanie pielęgnacji), teraz po około dwóch tygodniach stosowania ampułek Refresh i Relax pod oczy mogę powiedzieć to samo. Jedna jest na dzień dobry (REFRESH), druga na dobranoc (RELAX). Obie zostały rozwinięte w oparciu o chronobiologię skóry, czyli innymi słowy działają zgodnie z jej dobowym rytmem. Ampułka REFRESH (ze świetną metalową końcówką do chłodzącego masażu!) ma za zadanie stymulować, ożywiać i chronić. W jej skład wchodzą roślinna kofeina, brązowa alga, 2% peptyd i kwas hialuronowy. Zadaniem oleo-żelowej ampułki RELAX jest detoksykacja i regeneracja. W jej składzie znajdziemy aminokwas GABA, ekstrakt z drzewa jedwabnego i postbiotyk czyli korzystny ferment bakteryjny. I na koniec nocny relaks, ale dla całej twarzy. Bardzo polubiłem tzw. maski nocne. Moim zdaniem spełniają funkcję bardzo bogatego kremu na noc i na szczęście nie brudzą poduszek, nawet po nałożeniu grubej warstwy. W styczniu bardzo polubiłem się z nocną maską marki Kiré Skin z ich nowej linii The Art Of Glow. Bladożółta maseczka o kremożelowej konsystencji zawiera wyciągi z czarnej herbaty i arbuza, a także saccharide isomerate - składnik o kompozycji podobnej do węglowodanowego kompleksu obecnego w skórze, który zapewnia natychmiastowe i głębokie nawilżenie utrzymujące się nawet do 72 godzin. Bardzo lubię jej świeży, cytrusowy zapach i efekt rozpromienionej i wypoczętej cery z rana.

20210127_234219-COLLAGE.jpg

Body:

W styczniu poznałem i bardzo polubiłem kosmetyki do włosów polskiej marki Mawawo. W szczególności ich prebiotyczny peeling do skóry głowy. Łączy on w sobie działanie mechanicznych drobinek, enzymów oraz białej glinki by dogłębnie oczyścić skórę głowy oraz zniwelować ewentualne stany zapalne i podrażnienia. Zawarte w nim prebiotyki przywracają równowagę naturalnemu mikrobiomowi, redukują swędzenie i problemy z łuszczeniem skóry. Wśród składników znajdziemy kompleks wyciągów z podbiału, krwawnika pospolitego i kory drzewa chinowego, który ogranicza wypadanie włosów oraz ich przetłuszczanie się, a także olej musztardowy, który stymuluje ich porost. Produkt jest bardzo wydajny. Stosuję go, teraz zimą, raz w tygodniu wykonując krótki masaż na wilgotnej skórze głowy, a następnie pozostawiając go na 3 minuty by pozwolić zadziałać enzymom. Soul Tree to marka kosmetyków hinduskich zainspirowanych sekretami ajurwedy. Przyznaję, że jestem podatny na takie (daleko)wschodnie mądrości. Przeglądając ich stronę skusiłem się na – jak się okazało – bardzo lekki, ale silnie nawilżający balsam do ciała z olejkiem morelowym, miodem i masłem kokum. Co to za masło? To nowe odkrycie kosmetologii zwane „lepszą wersją masła shea” – bo aż 80% jego składu to kwasy z grupy omega 9! Szalenie przyjemny owocowo-miodowy zapach! W styczniu dbałem też szczególnie o paznokcie. Mam ku temu pewien powód, ale zdradzę szczegóły we właściwym czasie. Wybrałem do tego celu duet od marki Dr Szmich, która specjalizuje się między innymi w trosce o skórę dłoni i paznokcie. Stosowałem regenerującą odżywkę (w tym celu musiałem posiąść sztukę malowania oraz suszenia paznokci – niełatwe!) oraz wzmacniający olejek do paznokci i skórek. Białą odżywką pokrywałem paznokcie dwa dni z rzędu po czym zmywałem i powtarzałem proces. Olejek wcierałem w paznokcie i skórki dowolną ilość razy w ciągu dnia, czyli w praktyce kiedy sobie tylko o tym przypominałem. Oba produkty mają działanie antybakteryjne i antygrzybiczne i zawierają m.in. olejek z drzewa herbacianego, ekstrakt z kory dębu, biotynę i witaminę E. Jestem bardzo zadowolony z przeprowadzonej kuracji, która widocznie wzmocniła osłabione ciągłą dezynfekcją środkami na bazie alkoholu paznokcie.

1611825793699.jpg

Broda:

Co nowego fajnego do brody? Dwa polskie produkty. Tak, znowu polskie, bo nasze rodzime kosmetyki są coraz lepszej jakości. Coraz lepiej też wyglądają, a ja coraz chętniej na nie stawiam. W styczniu zacząłem stosować specjalny żel peelingujący marki z czystymi tradycjami Biały Jeleń (istnieje od 1921 o czym nie wiedziałem!). My brodacze często zaniedbujemy skórę pod zarostem, traktując ją na zasadzie: „nie widać, to chyba nie istnieje”. Błąd! Nieoczyszczana regularnie skóra przetłuszcza się, rogowacieje, zaczynają pojawiać się na niej niedoskonałości, a  - co chyba najgorsze dla każdego brodacza – na takiej skórze broda słabiej rośnie. Drobnoziarnisty PeelinGel od Biały Jeleń oczyszcza, zmiękcza i wygładza skórę złuszczając i usuwając martwy naskórek (faceci, którzy się golą robią to codziennie maszynką). Zawierający aktywny węgiel, sok z brzozy i prowitaminę B5 preparat skutecznie zapobiega wrastaniu włosków i podrażnieniom przy goleniu szyi. Na dobrze oczyszczoną skórę i brodę nakładałem regularnie olejek do zarostu marki Full Mellow Be Wild. Bardzo polubiłem jego ziemisto-drzewny zapach bez grama słodyczy. Olejek jest dość lekki, ale świetnie wygładza i nabłyszcza brodę. Wchodzące w jego skład oleje: ze słodkich migdałów, nasion jojoba, avocado, arganowy kondycjonują, zabezpieczają przed słońcem i szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi. Problematyczne uczucie swędzenia, łuszczenia się skóry pod brodą łagodzą, koją i regenerują oleje z owoców dzikiej róży oraz z pestek wiśni. Dodatkowo olejki: lawendowy, z drzewa sandałowego, paczulowy świetnie przewodzą zapachy. W efekcie broda zachowuje świeżą woń i nie „przyjmuje” aromatów z zewnątrz.

1612106858424.jpg

Candle:

Pewnego styczniowego piątku nie wytrzymałem i ruszyłem w miasto. Ileż można siedzieć w domu, który jest zarazem pracą? Odwiedziłem kilka ulubionych sklepów na Mokotowskiej, a że czasu jeszcze trochę zostało, a słońce ładnie świeciło przespacerowałem się jeszcze po Pl. Trzech Krzyży. Tam przypomniałem sobie, że już dawno chciałem sprawdzić coś w usytuowanym przy nim salonie Almi Decor. Kiedyś było wiele showroomów tej marki, dziś ostał się chyba właśnie ten jeden. Szkoda, bo lubiłem tam kupować kadzidełka i głowy Buddy. Aaa i jeszcze ptaki na świąteczną choinkę. Ale nie o tym. W Almi Decor chciałem powąchać świece polskiej marki Phlores, którą odkryłem na Instagramie. No i powąchałem, a nawet od razu jedną kupiłem, choć wybór nie był łatwy, bo w zasadzie wszystkie mnie zachwyciły. Wybrałem jednak świecę najbardziej pasującą do zimowej aury – Spice Bazaar. Jej orientalna kompozycja inspirowana jest wschodnimi bazarami pełnymi wonnych korzeni. Drogocenny szafran z domieszką słodyczy brzoskwini to wstępne tło dla bogatego serca przepełnionego kadzidłem, irysem i głębią paczuli. Niepowtarzalny charakter zapachu podkreślają nuty ambrowe, waniliowe i sandałowe. Całość brzmi bogato i egzotycznie, ale jest tu pewna komfortowa miękkość i cielesna wręcz kremowość. Aromat wypełniający wnętrze jest donośny, ale nie męczący. Tak jak lubię. Świeca wykonana jest z wosku sojowego i bardzo czysto i równomiernie się wypala. Proste, ciemne opakowanie zdobi jedynie owalne logo, w którym wymieszane litery tworzą nazwę PHLORES. Zdarzyło mi się więcej niż trzy razy, że siedząc na kanapie dobiegał mojego nosa piękny aromat z bocznego stolika. To był zawsze Spice Bazaar. Niezapalony. Mam zdecydowanie ochotę na więcej. I wiem już co będę palił od Phlores na wiosnę. Tym razem w białym szkle.

20210127_234257-COLLAGE.jpg

Ulubieńcy Be:

Be dzielnie mi pomaga w testowaniu zapachów i kosmetyków, choć ma swoje momenty buntów, nie powiem. A ja potem staram się uzyskać od niej jakieś opinie. Tak jak na przykład na dzisiejszym zimowym spacerze. Jeśli myślicie, że łatwo jest wyciągnąć coś więcej niż: „bo jest super oraz ekstra”, to jesteście w błędzie. Ale nie odpuszczam. Spisuję więc na gorąco (choć było tak naprawdę bardzo zimno) dzisiejsze wyciągnięte opinie i wrażenia. Lubianym w styczniu przez Be zapachem był Adults z linii My Kind of Love marki Kilian (wycofują ją, więc jeśli lubicie róbcie zapasy). Zapach w domu jest od ponad dwóch lat, bo od momentu premiery. Be jednak dopiero teraz go odkryła i ja cenię takie zachwyty po czasie. A co w nim polubiła? Ciepło-drzewne otulenie, kremowość mleczka figowego i komfort słodkiej wanilii. Ja również go lubię. Najbardziej z całej linii. W pielęgnacji Be doceniła linię Salangana marki Sentido, która ma w swoim składzie dość niezwykły ingrediencję – jaskółcze gniazdo. Z początku myśleliśmy, że to jakiś wyimaginowany składnik, ale po doczytaniu odkryłem, że to stosowany od stuleci sekret urodowy Azjatek. Okazuje się, że w ślinie samców jaskółek Salangana (która jest używana do budowania gniazd) kryje się ogrom regeneracyjnych i wzmacniających właściwości. Be używa całej linii Salangana, ale najbardziej - jak twierdzi – „lubi używać jaskółek z rana”. Krem na dzień z tej serii, dzięki zawartości ekstraktu z jaskółczego gniazda, pomaga zwalczać widoczne oznaki starzenia się skóry i poprawia jej napięcie. Witamina E wspiera produkcję nowego kolagenu i elastyny, a kwas hialuronowy sprawia, że skóra jest odpowiednio nawilżona. Formuła kremu została wzbogacona o kombinację wielonienasyconych kwasów tłuszczowych oraz ceramidów pochodzenia roślinnego, które wspomagają poprawne funkcjonowanie bariery naskórkowej. Be lubi jego konsystencję i zapach oraz wszechstronnie korzystny wpływ na jej dość suchą cerę. Krem dobrze się sprawdza jako baza pod makijaż. Włosy Be bardzo dobrze wyglądały w tym miesiącu dzięki duetowi marki Only Bio i zalecanej przez nią metodzie mycia O-M-O. Na czym ona polega? Przed myciem Be nakłada odżywkę emolientową z linii Hair Balance na suche włosy do połowy (zaczynając od końcówek). To zabezpiecza włosy przed przesuszeniem i uszkodzeniem podczas mycia. Najbardziej i tak brudzą się u nasady. Bez spłukiwania odżywki myje głowę szamponem nawilżającym z tej samej linii, skupiając się na skórze głowy i włosach u nasady. Po spłukaniu szamponu, nakłada odżywkę ponownie w tradycyjny sposób i spłukuje po 2 minutach. To właśnie metoda O(dżywka) M(ycie) O(dżywka). Dodatkowym atutem kosmetyków do włosów Only Bio jest ich naturalny w 98% skład i przepiękny, zapach soczystego mango. I na koniec coś upiększającego czyli makijaż. Popularne ostatnio inspiracje księżycowo-gwiezdne (słyszeliście o księżycowym kamieniu w kremach?) znalazły swoje odzwierciedlenie w naturalnej linii do makijażu Moonish Natural. W granatowych jak nocne niebo i rozgwieżdżonych opakowaniach znajdują się połyskujące cuda, wśród których Be do gustu najbardziej przypadł rozświetlacz Pole Star w odcieniu Champagne. Jest on oparty na naturalnych i mineralnych składnikach (97%), tworzy efekt szampańskiej tafli, pięknie odbijającej światło. Skóra wygląda zdrowo, świeżo i jest idealnie rozświetlona. Produkt nie zawiera talku, substancji zapachowych i jest odpowiedni dla wegan.

GDZIE TO ZNALEŹĆ:

Essential Parfums: Impressium, GaliLu

Jo Malone London: Douglas

Polemika: www.polemika.com.pl

SVR: apteki

Kiré Skin: www.kireskin.pl

Mawawo: www.mawawocosmetics.com

Soul Tree: www.soultree.pl

Dr Szmich: www.drszmich.com

Full Mellow: www.full-mellow.pl

Biały Jeleń: www.pollena.com.pl

Phlores: Almi Decor i www.phlores.com

Only Bio: Hebe i www.onlybio.life

Moonish Natural: Kontigo

Kilian: Douglas

Sentido: Kontigo

*RECENZJA* - Sisley Paris, Izia la Nuit

*RECENZJA* - Sisley Paris, Izia la Nuit

*PAMIĘTNIK CHARLIEGO* - Cacharel, Nemo

*PAMIĘTNIK CHARLIEGO* - Cacharel, Nemo