Moje greckie, pachnące wakacje
Wieczór wyborczy w telewizji, a my zamiast się emocjonować słupkami zabraliśmy się za poszukiwanie wakacji. Całkiem spontanicznie, ale od samego początku z jednym kierunkiem w głowach: Grecja! Ostatecznie wybór padł na Rodos – wyspę, na której jeszcze nie byłem choć greckie klimaty nie są mi obce. Po zabukowaniu został nam tydzień do wylotu – czas na skompletowanie wakacyjnej kosmetyczki, zakupienie słomianych (choć jak się potem okazało papierowych) kapeluszy i włączenie trybu: EASY. Od początku towarzyszyło nam przeczucie, że to dobry wybór, dobry kierunek i dobry czas. I nic, a nic się nie pomyliliśmy. Rodos zafundował nam tydzień fantastycznego odpoczynku i feerię zmysłowych doznań, o których donoszę poniżej.
Nie zamierzam się w dzisiejszej opowieści ograniczać tylko i wyłącznie do zmysłu węchu. Wyspę doświadczałem multisensorycznie, synestetycznie wręcz – wiatr mi pachniał, kwiaty smakowały, cykady łaskotały skórę swoją muzyką, a zapach plumerii miał kolor słońca.
To co uderza po przyjeździe chyba na każdą grecką wyspę to ilość niebieskości. Niebieskie jest cały czas niebo, przecudowny kolor mają morza Egejskie i Śródziemne (od turkusu, przez szmaragdowy po granat), niebieskie elementy co chwilę pojawiają się w architekturze i dodatkach (drzwi, kraciaste obrusy w restauracjach), turkusowy kolor miał nawet ogon naszego powrotnego samolotu, a my się wpasowaliśmy w trend niebieskimi plażowymi ręcznikami i turkusowymi paznokciami Be (lakier oczywiście greckiej marki Korres). Te barwy łagodzą upał i niesamowicie relaksują. Pomaga im w tym wiatr, który w zasadzie przez cały nasz pobyt robił świetną naturalną klimatyzację, na kultowej surferskiej plaży w Prasonisi osiągając jednak głośność uniemożliwiającą rozmowę. Wysmagał nas wraz ze słońcem sowicie i bardzo mi się to podobało.
Czym pachniał mój tydzień na Rodos? Jeśli chodzi o perfumy spakowałem tylko jeden flakon – tegoroczną, lekko słoną edycję letnią CK One Summer. Pamiętam, że nosiłem go podczas wycieczki samochodowej jaką urządziliśmy sobie wokół wyspy. Obok niego do walizki trafiły travele – UR_Silk19 od Uermi pachnące zieloną figą, czysty rabarbarowy Fluo_ral od Nomenclature, Chanel Allure Homme Sport Cologne, który towarzyszył mi podczas wycieczki do stolicy wyspy - miasta Rodos, nowość zakupiona tuż przed wyjazdem, skomponowany jedynie z syntetycznych molekuł świeżo aldehydowy This Is Not A Blue Bottle 1.5 od Histoires de Parfums i butikowy Poivre Samarcande Hermès. Ten ostatni genialnie zabrzmiał podczas pożegnalnej kolacji w restauracji nad brzegiem morza. Chyba żadnego perfumoholika nie zdziwi jednak fakt, że wróciłem do domu ze znacznie większą ilością znacznie większych flakonów. Na pięknej starówce w mieście Rodos upolowałem wodę kolońską lokalnej marki Korres pachnącej kwiatem oliwnym Olive Blossom. Ten zapach towarzyszył mi każdego kolejnego dnia tuż po przebudzeniu. Wspaniale odświeża i tonizuje oraz pielęgnuje skórę dzięki zawartości ekstraktu z liści oliwnych i aloesu. Jak to woda kolońska bardzo szybko też ulatuje. Obawiam się, że wykończę butelkę do końca lata. Ale to nie koniec zakupów na stoiskach Korres. W przepięknym białym miasteczku Lindos, które położone jest malowniczo u stóp Akropolu, trafiłem na apteko-drogerię, która miała na stanie szafranową linię tej marki. Zainteresowała mnie już ona w dniu premiery w 2019 roku, ale niestety nigdy nie weszła oficjalnie do Polski. W skład The Saffron Collection od Korres wchodzą cztery zapachy skomponowane wokół nuty szafranu, który jest typowo greckim składnikiem (kluczowym miejscem jego produkcji czyli hodowli krokusów jest miasto Kozani w zachodniej Macedoni): Saffron Amber, Saffron Spices, Saffron Orris i Saffron Tobacco. Mój wybór padł na połączenie szafranu z akordem ambrowym, a także dzikimi jagodami, cytryną, różą, fiołkiem, lilią, sandałowcem i kardamonem. Tak mi się spodobało to połączenie pikanterii ze słodyczą, że oprócz wody toaletowej zgarnąłem też towarzyszący żel pod prysznic (a jest również balsam). Myślę, że z przyjemnością zacznę go nosić już wczesną jesienią. Do Polski przyleciał ze mną jeszcze jeden flakon, ale był to zakup tak niezwykły i znaczący, że zostawię sobie przyjemność jego opisania na sam koniec. Dodam tylko, że kolorem wybitnie wpisuje się w grecki krajobraz.
Ale przecież zapach mają nie tylko perfumy. Miałem również ze sobą całkiem sporo bardzo ładnie pachnących kosmetyków, głównie około-słonecznych. Moim plażowym i basenowym hitem była nowość od Lancaster – dwufazowa woda do opalania Sun Beauty Nude Skin Sensation. Wysoka ochrona (SPF50+), łatwość aplikacji, bardzo lekka konsystencja i ten wspaniały lekko słonawy zapach neroli! Po kąpielach słonecznych sięgałem po kultowy olejek marki Nuxe Huile Prodigieuse, którego – nieco słodszy i tropikalny – zapach nieodłącznie kojarzy mi się z atmosferą plaży. W połowie pobytu do posłonecznej drużyny dołączył balsam (znowu od Korres) z organiczną oliwą Extra Virgin o zapachu soli morskiej. Idealnie nawilża i odświeża! Na trasie wycieczki, nieopodal wyjątkowo położonych ruin zamku Monolithos zatrzymaliśmy się przy zawieszonym nad klifem straganem z naturalnymi produktami lokalnych producentów. Tam obok oliwy i orzeszków w sezamie kupiliśmy dwa uniwersalne kremy do ciała bazujące na wosku pszczelim – jeden o zapachu cytryny, drugi perfumowany blendem olejków Black Orchid. Używam tego z cytryną na bardzo przesuszone miejsca typu łokcie, pięty, kolana. Fajnie sprawdza się też jako balsam do ust.
Nie zabrakło oczywiście też wąchania natury, która pomimo już dość suchej pory, nadal zachwycała na każdym kroku. Czasem trzeba było podejść bliżej , przystawić nos, potrzeć listek, zerwać gałązkę zawsze się opłacało. Najpiękniejszym naturalnym aromatem był z pewnością ten wydzielany przez nierealnie piękne kwiaty plumerii, których w końcu mogłem doświadczyć na żywo. Te biało-żółte kwiaty pachną kremowo, słodko, tropikalnie i absolutnie rozleniwiająco. Na Rodos spotkałem wiele krzewów i drzewek oblepionych tym pięknym kwieciem. Te, które opadły tworzyły kwiatowy dywan na chodnikach. Podobny efekt dawała wszechobecna bugenwilla, której różowe liście (nie kwiaty!) ozdabiały od niechcenia schody i podłogę lobby naszego hotelu. Przepięknie pachniały też hibiskusy zwane również różą chińską. Najczęściej występowały w kolorach białym, różowym i czerwonym z nieodłącznymi żółtawymi „językami”. W tamtejszej strefie klimatycznej, rośliny znane u nas z wersji doniczkowych, przybierają zgoła inne rozmiary. Oleandry to ogromne, rozłożyste krzewy, fikusy to regularne drzewa, a opuncje znane chociażby u nas jako dodatek do herbaty tworzą piękny naturalny przyplażowy „parkan”. W ogrodzie naszego hotelu dojrzewały pomarańcze, banany i kaki. Będą gotowe do spożycia zimą. W Rodos City upolowałem aparatem granaty na drzewie, które były już całkiem ładnie zaczerwienione. W miasteczku, w którym mieszkaliśmy atrakcją była wysadzana eukaliptusami aleja dojazdowa. Pnie tych drzew wyglądają jakby obdarte z kory, podłużne, zielone listki zaś, po potarciu, wydzielają dobrze znany zielony, odświeżający aromat. Już nie na krzaku, ale w wazonie, miałem okazję wąchać greckie gardenie – niewielkie białe kwiatki z pięknymi, jakby lakierowanymi liśćmi. Pachniały upojnie, mocniej od plumerii, ze zdecydowanym jaśminowym śladem typowym dla rodziny białych kwiatów. Tak często podchodziłem by je wąchać, że pani recepcjonistka zlitowała się w końcu i pozwoliła wziąć jedną gardenię do pokoju. Przemierzając wyspę mija się kilometry gajów oliwkowych, jej środek wypełniają piękne lasy piniowe, a figowce rosną dosłownie na każdym rogu. Na przykład za naszym basenowym płotem. I co ciekawe ich owoce dojrzały, wybuchając na drzewkach krwistą różowością w ciągu naszego siedmiodniowego pobytu!
Wakacje to czas kiedy więcej czasu możemy poświęcić dbaniu o urodę (w moim przypadku powinno to raczej zabrzmieć JESZCZE WIĘCEJ), a także okazja do złapania złocistej opalenizny. Bardzo dobrze się do tego ostatniego przygotowałem jeszcze w Polsce złuszczając i ścierając zbędny naskórek praktycznie z każdej części ciała. Eksfoliacja jest niezbędnym pierwszym krokiem do pięknej, jednolitej opalenizny. Już na miejscu ze słońca korzystałem rozsądnie. Po pierwsze zawsze pokrywałem skórę lotionem ochronnym, po drugie dawkowałem sobie ekspozycję na słońce (tam nawet leżąc pod parasolem człowiek się opala), po trzecie regenerowałem skórę po kąpielach słonecznych. Ciało spryskiwałem wspomnianą już wodą do opalania Lancaster – marki, która o słońcu i skórze wie absolutnie wszystko. Na twarz nakładałem krem o wysokiej ochronie i działaniu przeciwstarzeniowym z linii, której jestem wierny od kilku lat Sublime Tan od Eisenberg. Co ciekawe obie marki Lancaster i Eisenberg wywodzą się ze słonecznego Monako. Eisenberg w swojej słonecznej linii ma jeszcze jeden świetny produkt, z którym nie rozstawaliśmy się na Rodos – żelową chłodząco-łagodzącą Maskę S.O.S., która oprócz doskonałego nawilżenia pięknie utrwala opaleniznę. Już po powrocie w celu utrzymania i pogłębienia opalenizny używać zacząłem też balsamu Golden Tan Maximizer Lancaster, który obiecuje przedłużenie wakacyjnego brązu aż o miesiąc! Zapomniałbym! Szczególnie wrażliwe miejsca na ciele przed ekspozycją na słońce, a także podczas opalania pokrywałem nowym mineralnym filtrem w sztyfcie od SVR Laboratoires. Do stylizacji włosów używałem soli od Balmain Hair w wygodnym, podróżnym atomizerze. Daje ona fajny naturalny beach look i w zasadzie oprócz spryskania włosów niewiele więcej trzeba robić. Sól w spreju, ale również wiatr, promienie słoneczne i bardzo słona woda w Morzu Egejskim po paru dniach przesuszyły jednak moje włosy, które stały się matowe i szorstkie. Znalazłem na to idealne rozwiązanie! Po raz pierwszy użyłem uwielbianego przeze mnie Huile Prodigieuse od Nuxe właśnie na włosy. I zdziałał cuda! Wcierany w lekko wilgotne włosy pół godziny przed myciem dodał im ponownie miękkości i blasku oraz sprawił, że o wiele lepiej się układały. Jakie jeszcze kosmetyki uprzyjemniały mi czas na greckich wakacjach? Chłodu dodawały dwa preparaty od L’Occitane en Provence – żel pod oczy z masażerem Aqua Réotier i pianka werbenowa do nóg, która nie tylko odciąża zmęczone nogi, ale i bardzo fajnie nawilża ich skórę. Nie rozstawałem się też – nawet w samolocie – z hydrolatem Aesop (Immediate Moisture Facial Hydrosol) z wyciągami z róży, bergamotki i rumianku, który daje skórze natychmiastowe ukojenie i nawilżenie. I też ma fajną podróżną pojemność 50ml.
Grecja to oczywiście też doskonałe smaki. Zwykłe frappé – czyli spieniona kawa rozpuszczalna z wodą i lodem – nigdzie nie smakuje i orzeźwia tak dobrze jak właśnie tam. A podają ją w przeogromnych pojemnościach! Rosnące wszędzie tymianek i rozmaryn dodają aromatu klasycznej i bardzo prostej sałatce horiatiki. Cudownie pachnie też w niej i nie tylko w niej grecka oliwa. Moje ukochane oliwki to te czarne, pomarszczone i dobrze zmacerowane, które mają konsystencję bliską tapenadzie. Deserowo zawsze wybieram gęsty grecki jogurt z aromatycznym miodem tymiankowym i orzechami włoskimi. Miód miałem też okazję smakować w ciekawej kombinacji ze słonym serem feta zapiekanym w cieście filo z czarnuszką. Do owoców morza - które w Grecji są znakomite, bo świeże – genialnie pasowało mi lokalne aromatyzowane żywicą sosnową białe, wytrawne wino Retsina. Oczywiście bardzo dobrze schłodzone.
Z Rodos wyjeżdżałem z bateriami naładowanymi słońcem, niebieskością, aromatami wiatru i kolorami kwiatów, ale nie spodziewałem się, że w przedostatnim dniu czeka mnie – podnoszące nieco poziom adrenaliny – odkrycie. Przy okazji kupowania ostatnich souvenirów trafiłem na aptekę, w której kąciku kryła się niezwykła – chroniona zamykaną na kluczyk szybką – półeczka. A na niej? Przyprawiające o hiperwentylację perfumeryjne rarytasy z ukochanej dekady lat 90: wersje vintage Cacharel pour Homme, Kenzo pour Homme, Cacharel Loulou Bleu, All About Adam, Paco Rabbane pour Homme, Light Blue Dolce&Gabbana, Poison Diora... Po serii zawirowań i mentalnych pertraktacji z kartą kredytową (okazało się, że perfumy były częścią ogromnej kolekcji pasjonata tematu - ojca właściciela apteki i to on dzierżył kluczyk do magicznej szafki) stałem się (dosłownie na dwie godziny przed wyjazdem) szczęśliwym właścicielem vintage’owej wersji jednego z moich ukochanych zapachów – Kenzo pour Homme. Dzięki tej przepięknej rzeźbionej bamboo bottle w kolorze granatowego turkusu, pobyt na Rodos w (jak się okazało) samym środku pandemii już zawsze będzie mi się kojarzył z tym właśnie odcieniem i z tym mistrzowskim głębokim aromatem jodu, przestrzeni, igieł i wakacyjnej wolności.