*NOWA MARKA* The House of Oud
Obok flakonów The House of Oud nie da się przejść obojętnie. Jedni je uwielbiają, traktując jak małe dzieła sztuki, inni twierdzą, że są kiczowate. Na pewno są niezapomniane i niepodobne do niczego innego na perfumeryjnym rynku. Pierwszy raz zobaczyłem je na zdjęciach w relacjach z tegorocznych targów Esxence w Mediolanie. Nie musiałem długo czekać na ich pojawienie się w Polsce, bo już po dwóch miesiącach pojawiły się w pełnej krasie na półkach perfumerii Quality. Czy w przypadku tej stosunkowo młodej, bo założonej w 2016 roku, marki forma przerasta treść? Miałem okazję to sprawdzić na zorganizowanej przez Quality premierze prasowej nowej marki i już mogę powiedzieć, że swoje obawy rozwiałem w mig.
Gościem spotkania był współzałożyciel marki – Andrea Casotti – Włoch, z wykształcenia fizyk, z zamiłowania perfumiarz. The House of Oud powstało w wyniku przyjaźni pana Casotti z producentem oudu z Dżakarty, Saudyjczykiem Mohammedem Abu Nashi. Razem postanowili stworzyć markę z oudem w nazwie, ale bez oudu, który dominuje w każdej z kompozycji. Ich oud jest najwyższej jakości, inspiruje go arabskość, ale podany jest w sposób, który będą w stanie pokochać zachodnie nosy. Nie góruje nad kompozycją, ale spaja ją dodając charakteru i głębi. To odwrócenie trendu dominującego oudu wyrażono w postaci ciekawej koncepcji odwróconego designu (top-down), ale o tym więcej za chwilę.
Andrea Casotti dużo opowiadał o oudzie jako takim. Ten składnik, który robi zawrotną karierę w perfumiarstwie jest żywicą produkowaną w wyniku procesu obronnego drzew rodzaju aquilaria na zakażenie pasożytami grzybicznymi. Wydzielają one w zranionych obszarach ochronny olejek który stopniowo twardniejąc, przybiera ciemnobrązową barwę. Zainfekowane kawałki drewna wykorzystywane są w krajach azjatyckich jako kadzidło lub do tworzenia olejku agarowego, który jest jednym z najdroższych składników w perfumiarstwie. Obecnie oud produkuje się już na plantacjach, gdzie drzewa celowo infekowane są bakteriami. Jednak ten najdroższy i najwyższej jakości pochodzi z drzew naturalnie rosnących w dżungli, których poszukują, nierzadko ryzykując zdrowie, tak zwani oud-hunters.
Poznaliśmy dwie kolekcje marki The House of Oud, które będą dostępne w perfumerii Quality: Desert Day – inspirowaną 24 godzinami spędzonymi na pustyni oraz Klem Garden - otwierającą drzwi do ponadczasowego ogrodu cudów. I tu sam siebie zaskoczyłem. Czytając materiały i patrząc na stylistykę flakonów w obu kolekcjach byłem przekonany, że zostanę fanem pustynnych wonności. Okazało się jednak, że absolutnie uwiódł mnie ogród cudów.
W linii Desert Day (Dzień na Pustyni) znajdziemy pięć pachnideł symbolizujących poszczególne momenty dnia spędzonego na pustyni począwszy od świtu (kwiatowo-piżmowy Breath of the Infinite), poprzez pełnię słonecznego dnia (przyprawowo-drzewny Wind Heat), po opadającą na pustynię pod osłoną nocy ciszę (balsamiczno-drzewny Blessing Silence). Ta ostatnia kompozycja skryta w czarnym pękającym złotem flakonie najbardziej spodobała mi się w kolekcji pustynnej. Jest bezkompromisowo męska i chyba najbardziej oudowa ze wszystkich zapachów marki dostępnych aktualnie w Polsce. Nie ma się co dziwić – budują ją labdanum (umieszczone w nutach głowy!), paczula (w sercu!) oraz róża, sandałowiec i oczywiście oud.
Klem Garden to zupełnie inny świat i inna stylistyka. Wkraczamy do magicznego ogrodu pełnego rozkosznych przyjemności na styku zapachu, smaku i koloru. Słodkie daktyle, dojrzałe winogrona, oddech w cieniu zielonych cyprysów, migdałowa uczta i rytuał palenia sziszy to 5 kodów zapachowych bajecznie kolorowej kolekcji ogrodowej The House of Oud. Mnie zachwyciły trzy z nich. Wybitnie świeży i zielony Cypress Shade zbudowany z nut bergamotki, gorzkiej pomarańczy, mimozy, mięty i wetiweru, przeciekawe połączenie dojrzałych winogron z ziarnami kawy w kompozycji Grape Pearls oraz, mój absolutny faworyt, czyli daktyle skąpane w miodzie owiane dymnością labdanum, benzoesu i oudu z Borneo (Dates Delight). Zapachy z kolekcji ogrodowej mają ogromną szansę u smakoszy, bo ich składy, choć nie tradycyjnie gourmandowe, łechcą nie tylko nos i oko ale i podniebienie.
Powróćmy jeszcze raz do flakonów. Określane jako jaja lub otoczaki tak naprawdę swój kształt zawdzięczają idealnemu dopasowaniu do ludzkiej dłoni. Bo gdy tajemnica zostanie już ujawniona i dowiadujemy się, że to w owalnej, górnej części, a nie w złotej podstawie znajduje się pachnący płyn przekonujemy się, że flakon perfekcyjnie układa się w ręku, a jego spray jest tuż pod palcem wskazującym (lub może w tym przypadku bardziej ‘psikającym’). Idea designu top-down polega na tym, że perfumy znajdują się w górnej części flakonu, podstawę zaś stanowi ciężki, noszący nazwę marki złoty korek. Ten koncept wymagał szczególnej dbałości o szczelność flakonów. Wszak stoją one cały czas odwrócone! Gwarantują ją specjalne testy próżniowe, a pompki zapewniają wykorzystanie perfum do ostatniej kropli. Flakony są malowane ręcznie z wykorzystaniem różnych technik, dzięki czemu każdy z nich jest niepowtarzalny. Kolekcja Klem Garden wykorzystuje proces zanurzania flakonów w mieszaninie pigmentów i solwentów, z kolei w kolekcji Desert Day zastosowano „spękanie”, czyli łączenie farby z powietrzem, które sprawia, że podczas wysychania farba pęka tworząc charakterystyczne, unikalne wzory.
Perfumy to dla mnie koncept totalny. Nie tylko zapach, ale i stojąca za nim historia, słowo, kształt, kolor i dotyk. Zapachy The House of Oud idealnie spełniają wymagania osób odbierających produkt perfumeryjny na tych wszystkich poziomach. Zapachowo są najwyższej jakości. Czuć tu bogactwo składników, ich ewolucję na skórze i wzajemne przenikanie. Osoby nie kochające się w oudzie nie mają się czego obawiać. Składnik ten w większości kompozycji jest wręcz niewyczuwalny. Stanowi jednak o przed chwilą wspomnianych jakościowych cechach tych pachnideł. Przed posiadaczem zapachu The House of Oud może jednak stanąć jedno wyzwanie – znaleźć odpowiednio godne miejsce w kolekcji dla wyeksponowania jego bajecznego flakonu. Ja wciąż szukam.