*NOWY ZAPACH* - Etat Libre d'Orange, Exit the King
Perfumy i historie do nich pisane.
Często zbieżne. Często tak bardzo osobne. Etienne de Swardt - założyciel Etat Libre d’Orange - jest jednym z najciekawszych opowiadaczy historii jakich spotkałem w perfumeryjnym świecie. Nieoczywistym, dowcipnym, prowokującym, rzadko kiedy dającym proste odpowiedzi. A wiem coś na ten temat, bo miałem swoistą przyjemność przeprowadzić z nim dwa wywiady. Takich wywiadów się normalnie nie przeprowadza. To są historie, które zbijają z pantałyku.
Wraz z nową premierą Etat Libre d’Orange Etienne ma dla nas kolejną. Ponownie przedziwną, buntowniczą i erudycyjną. Z jego opowieści zawsze wypływa jakaś nauka – o świecie, o historii, o człowieku… Ale czy o perfumach? Niekoniecznie.
Exit the King to historia o wyzwalającym upadku. Upadek symbolicznego króla to upadek wszystkich sił, które nas przytłaczają i uniemożliwiają nam robienie postępów. Według Etienne de Swardta aby król upadł, „musi upaść nieskończona liczba małych królestw: rodzina, czas, miłość, praca, toksyczni ex-kochankowie, patriarchat, obowiązek bycia smutnym, kapitał, obowiązek bycia szczęśliwym, udręka, seks i wszystko inne, co nas alienuje i uniemożliwia nam bycie naprawdę wolnymi…” Pytanie: co pozostaje oprócz abstrakcyjnej absolutnej wolności? W nowej opowieści pojawiają się jeszcze rozważania o entropii, ale nie podejmuje się z nimi polemizować. Objawienia de Swardta traktuje jak magiczne zaklęcia, bez konieczności ich dokładnego zrozumienia. Znacznie lepiej rozumiem jego perfumy i na tym się skupię. Choć dziś i ja mam dla Was moją własną opowiastkę.
Jest maj (choć w tym roku może raczej wrzesień). Ariana idzie do pierwszej komunii. W ten dzień w jej domu – nowoczesnym, minimalistycznym apartamencie – wszystko jest białe i czyste. Pomoc domowa wyszorowała każdy zakątek białym nietanim mydłem, sukienka Ariany jest prosta i wykrochmalona, a w wazonach stoją tylko białe kwiaty – jaśmin w pąkach, konwalie i białe róże. Biel i czystość słychać wręcz w powietrzu. Brzmi chłodem, którym wietrzono salon, ciszą i brzękiem sreber. Wszystko jest nieskazitelnie białe, świeże i czyste. Oraz w bardzo dobrym guście. I w to wszystko wchodzi ciotka. Nazwijmy ją Ciotką Werą. No trzeba było zaprosić. Nie wypadało. Wchodzi i nie ma na sobie ani kawałeczka bieli. Nic, ani skrawka, żadnego nawet białego pyłku. Ciotka Wera ma za to na sobie kostium z czarno-złotej tkaniny bouclé, czarne włosy i dużo czerni w makijażu. Nosi retro-szyprowe perfumy, z którymi się od lat nie rozstaje. Są jej znakiem rozpoznawczym. Zostawiają za sobą paczulowo-mszysty woal. Woal, który zaczyna bez pardonu snuć się po apartamencie Ariany i jej przeczulonych na punkcie czystości rodziców. Zaczyna mieszać, wić się i mącić biel. Wszyscy obecni stają nieruchomo wąchając tę niespodziewaną kombinację. Bez mrugnięcia okiem. Ariana lekko rozchyla usta i wypuszcza z rąk porcelanową, śnieżnobiałą filiżankę Rosenthala. Ta rozbija się na milion kawałków! #letitallfall
Perfumiarzom Cecile Matton i Ralfowi Schwiegerowi udało się stworzyć w Exit the King czysty kwiatowy szypr. Bardzo im się udało! Kompozycja otwiera się wybitnie świeżo i czysto. Białe kwiaty są tu skąpane w mydlanej pianie, którą wyczarowano z aldehydów i piżma lekko doprawiając dwoma rodzajami pieprzu (różowym i nepalskim). Ta odrobinę szorstka, ale przywodząca na myśl drogie, gatunkowe mydła czystość wprowadza nas w kwiatowe serce, w którym mój nos najwyraźniej wyczuwa jaśminową nutę. Jaśmin w Exit the King nie jest ani słodki ani indoliczny, jest świeży i zielony, jakby jeszcze był w lekko zroszonych pąkach. Jego zieloność podbija konwalia, a jeśli mamy tu do czynienia w ogóle z różą to jest to ta wytrawna, młoda i chłodna. Na polu serca toczy się też nieustanna walka między dwoma szorstkościami: tą czystą, odmydlaną z otwarcia i tą szyprową, która zaznaczona jest w bazie, ale czasem mam wrażenie, że daje o sobie znać od samego początku. Składają się na nią dwa klasycznie szyprowe składniki – mech i paczula – wzmocnione drewnem sandałowym i orcanoxem, syntetycznym odpowiednikiem szarej ambry. Exit the King jest zapachem nieomylnie szyprowym, ale podanym w bardzo współczesny i świeży sposób. Całość jest szalenie elegancka – jak na szypr przystało – i nosi w sobie ślad typowy dla zapachów Etat Libre d’Orange. Odnajdziemy tu i świeżość You or Someone Like you i kwiatowość Experimentum Crucis i paczulową głębię Une Amourette. Jeśli ktoś – tak jak ja – ten sygnaturowy ślad marki kocha, będzie nową wodą perfumowaną zachwycony.
- Nie musisz tego rozumieć. Chodzi o stworzenie perfum takich jak zamek nad Loarą, perfum, które mogą wznieść się wyżej niż zamek Blois, wyżej niż taras, na którym ostatni Valois obserwował zachodzące słońce. By potem zniknąć, umrzeć, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przed upadkiem. Szeptem pocałunku w momencie chwały, a potem pokornie powrócić do czegoś innego. Woń wspaniałości, miłości i dobroci dla nowego świata i zapomnienia o starych i przytłaczających mocach. Zdecydowanie szyprowa.
- Czyli witamy w nowym świecie?
- Tak, Lola, pod warunkiem, że jest nowoczesny i nieustannie szyprowy, jak te perfumy.
Co stało się dalej w nieskazitelnie komunijnym domu Ariany tego nie wiem. Czy wraz z upadkiem rosentalowskiej filiżanki upadł pewnik czystości? Czy głowę stracili jeszcze inni królowie? Musicie to sprawdzić sami wąchając nowa kompozycję Etat Libre d’Orange. A może wszyscy po prostu wybuchnęli śmiechem? Perfumy mają moc sprawczą! #nothingcanruleus
Marka: Etat Libre d’Orange
Zapach: Exit the King
Premiera: 2020
Twórcy: Cecile Matton i Ralf Schwieger
Rodzina: kwiatowy szypr
Nuty: pieprz nepalski, aldehydy, piżmo, różowy pieprz
jaśmin, róża, konwalia
paczula, mech, sandałowiec, orcanox
Trwałość i projekcja: bardzo dobre
Dostępność: woda perfumowana w pojemnościach 30ml, 50ml i 100ml wyłącznie na BeautyBoutique