*TYDZIEŃ Z JEDNYM SKŁADNIKIEM* - TYTOŃ
Po tygodniu paczulowym przyszedł czas na kolejny tydzień z jednym składnikiem, a był nim tym razem tytoń. Akord ten pozyskiwany jest z suszonych liści rośliny nicotiana tabacum. Na każdy dzień wybrałem zapach z nutą tytoniu jako tematem dominującym (co w jednym przypadku okazało się być prawdą tylko w teorii).
I tak..
W poniedziałek, przy idealnie błękitnym niebie wybrałem tytoń lekki w postaci zapachu Gucci pour Homme II. Dwójka Gucciego rozpoczyna się klimatem zielonym (bergamota, liść fiołka), wiedzie przez rewiry pikantnej czarnej herbaty z domieszką cynamonu, by w bazie ujawnić naszego głównego bohatera - liście tytoniu wzmocnione piżmem i mirrą. Tytoń w tej kompozycji to zielone liście odkrywające swój akord siana. Lekki efekt wędzenia dodaje z pewnością czarna herbata (podobnie jak w Tea for Two L'Artisana). Całość jest świeża, ożywcza, ale nie pozbawiona głębi, zmieniających się niuansów i tajemnicy. Idealny balans zieleni, dymności, słodyczy i soczystości.
Wtorek przywitał mnie śniegiem, sięgnąłem zatem po tytoń w wydaniu świątecznym. Moim wtorkowym zapachem był London for Men od Burberry. Tytoń jest tu z tych cięższych i słodszych, takich rodem z fajki, a świątecznego klimatu dodaje akord piernikowy (zapewne za sprawą imbiru). Jest słodko i raczej sucho, ale to nie jest ta nowoczesna, plastikowa słodycz zaprawiana ambroxanem. Słodycz London for Men utemperowana jest szorstką nutą (może to zielony mech, może pylisto-miodowa mimoza). Zdecydowanie wyczuwalny jest też cynamon. Baza, która trwa godzinami to miks fajkowego tytoniu, opoponaksu (zwanego także 'słodką mirrą'), gwajakowca i mchu właśnie. London for Men jest zapachem o bardzo zadowalającej projekcji i trwałości, niemal niszowym wydźwięku, a do tego w bardzo przyzwoitej cenie. Szczerze polecam.
W środę było mało tytoniu, co z nawiązką mi wynagrodziło bardzo przyjemne spotkanie z piękną dziewczyną w herbaciarni. Pachniała ona Eau Parfumée au Thé Noir. Siedziała w eleganckiej herbaciarni (takiej à la japońskiej, ale jednak europejskiej) przy eleganckim pustym stoliku. Dziewczyna miała grzywkę i piła herbatę - mocną, czarną i aromatyczną. Piła ją z minimalistycznej czarki stylizowanej na japońską. Nic nie rozpraszało jej uwagi. Żadne kwiatki na stoliku, żadne wzorki na filiżance. Była tylko herbata i jej aromat - smolisty, dymny z czasem różany (róża damasceńska) i drzewny (oud). Herbata w czarce skradła cały show - nie było mowy o słodzeniu! Czy dziewczyna chciała wrzucić do niej cytrynkę? No way! Aromat herbaty musiał jej wystarczyć. Zresztą nie wypadało. Dziewczyna była posągowa i klasyczna tak jak aromat unoszący się znad filiżanki. Żadnych ekscesów. No i żadnego tytoniu.
Czwartek był powrotem do przewodniego składnika, ale w ciekawym kwiatowym wydaniu. Memory Motel (autentyczne miejsce w okolicach Hamptons, w którym pomieszkiwał Andy Warhol) wspaniale łączy w sobie liście tytoniu z kwiatem goździka. Ta ostatnia nuta jest zresztą bardzo ciekawa - łączy w sobie jasne akordy kwiatowe z ostrzejszą pikanterią i świetnie się komponuje z tytoniem. W korytarzu Memory Motel stoją też irysy, ale gdzieś w oddali, bardziej je widzę niż czuję. Siedzę w lobby na fotelu wyłożonym miękką, jasną skórą, podłogę pokrywa jasne drewno. Kelner właśnie przeszedł niosąc jakiś wyrafinowany, bo nie za słodki, waniliowy smakołyk. Nie wiem czy nie pozyskiwał do jego przygotowania jakichś składników z piwnicy, bo doleciała do mojego nosa też nuta ziemistych liści paczuli.. Kelner przeszedł, powracam do wąchania goździków i tytoniu. Są upojne, piękne i uzależniające.
Daleką podróż w oparach aksamitnego tytoniu odbyłem w piątek w towarzystwie Volutes marki Diptyque. Zapach czerpie inspirację z młodzieńczych wspomnień jednego z założycieli marki - Ives'a Coueslanta - związanych z podróżami morskimi z Marsylii do Sajgonu. Wspomina on mieszankę zapachów wypełniającą pokłady ogromnego statku: drewno, wędzony owocowy tytoń w modnych w tym czasie egipskich papierosach Khadive i miód dodający podróży z każdym następnym portem coraz bardziej orientalnego charakteru. Volutes czyli unoszące się w powietrzu koliste opary dymu nie oznaczają wcale, że będziemy pachnieć dymem papierosowym. To kompozycja na wskroś elegancka, wyrafinowana, słodka (ale nie za słodka), a przy tym całkowicie noszalna (w zimne dni wręcz cudownie noszalna). Miód nie męczy tu swoją spożywczą nutą, a rzeczywiście dodaje wymiaru orientalnego, tytoń jest wyborny, mięsisty i aksamitny. Dopełnieniem kompozycji Fabrice Pellegrin są przyprawy, styrax - dodający skórzane muśnięcie i irys przywodzący chwilami na myśl pachnidła z linii Dior Homme. To chyba najpełniejszy tytoń jaki w tym tygodniu nosiłem. Pięknie się rozwija i współgra ze skórą.
Niestety z rejsu statkiem płynącym do Sajgonu wróciłem odarty ze zmysłu powonienia. Totalnie. Zaplanowany na sobotę zapach - limitowana wersja muglerowskiego A*Men'a Pure Havane - nie zabrzmiał w ogóle! Otoczony stosem chusteczek, otulonykocem i z czerwonym nosem rzewnie wpatrywałem się w brązowy jak skórka kubańskiego cygara flakon pamiętając jakie kryje w sobie cuda - tytoń, miód, paczulę, wanilię, kakao, labdanum, ambrę i styraks. Zapamiętałem go jako tytoń ekstrowertyczny, głośny i zabawowy (dlatego na niego miał paść wybór w ostatkową sobotę). No cóż, cierpliwie czekam kiedy będę mógł ze zdrowym nosem do niego ponownie podejść.
W niedzielę chciałem użyć kompozycji Spicebomb Extreme od Viktora&Rolfa ... i użyłem, ale efekt był mierny. Mój, nie do końca jeszcze poprawnie funkcjonujący nos, wyłapał z niego jedynie akord waniliowy. A jest w nim przecież o wiele więcej - jest fajkowy tytoń, jest lawenda i są kręcące w nosie przyprawy: pieprz i kmin. Pamiętam, że ten zapach ma dużą moc i projekcję. Idealnie sprawdza się przy zimnej pogodzie i w okolicznościach wieczorowych. No cóż tym razem ten granat nie rozsadził mi nozdrzy. Był zaledwie leciutkim, waniliowym przyjemniaczkiem. Z pewnością przypomnę go sobie, mam nadzieję już niedługo - gdy mój nos wróci do pełni sił. I znajdę w nim wtedy tytoń!
Podsumowując, tydzień z tytoniem na początku lutego był bardzo dobrym pomysłem! Pomimo tego, że skończył się chwilową anosmią... Tytoń jest stworzony do noszenia w zimniejsze dni. Wspaniale wtedy mieni się wszystkimi swoimi olfaktorycznymi odcieniami - słodyczą (syrop klonowy), owocowością, dymnością (wędzone liście herbaty), kwiatowością i akordem gatunkowych alkoholi (whisky, koniak). Ta nuta idealnie łączy się z czarną herbatą, miodem, cynamonem, wanilią, ale również z kwiatami - różą i goździkiem. I nie ma w niej mowy o nieprzyjemnym zapachu dymu papierosowego. Polecam każdemu kto ceni sobie wykwitną, nieoczywistą, lekko wysmaganą dymem słodycz.
Lubicie któryś z używanych przeze mnie w ubiegłym tygodniu zapachów?
A jakie są Wasze ulubione kompozycje z tytoniową nutą?